Kiedy mija pierwszych 15 minut "Majora", jeszcze można mieć złudzenia, że to będzie coś a la "Fargo" braci Coenów: zimowy pejzaż, pustkowie, rozpędzone auto, prowadzone przez policjanta zabija chłopca. Tytułowy major zamyka zrozpaczoną matkę ofiary w aucie, dzwoni po kolegów z komisariatu. Ci podają kobiecie alkohol i gorączkowo kombinują, jakby tu majora uwolnić od winy...
Potem mamy rosyjski komisariat: istne piekło! Odrapane ściany jeszcze z epoki Breżniewa, pijacy, prostytutki. I kumpel majora, który pięścią zmusza matkę zabitego chłopca do podpisania kłamliwego raportu. Maltretuje przy tym jego ojca... Tu jeszcze pachnie "Domem złym" Wojtka Smarzowskiego. Ta grupa (banda chyba...) skorumpowanych gliniarzy, którzy pod wodzą pułkownika/mafiosa (niepotrzebne skreślić) odbierają wszelkie prawa (z życiem włącznie) kolejnemu szaremu obywatelowi. Bo jednostka nadal zerem?
Yury Bykov nie odpuszcza do napisów końcowych. W "Majorze" nikt nie podejmuje dobrych czy złych decyzji. A jedynie właściwe, czyli takie, że jeśli tkwisz w układzie, to nie masz wyjścia. Musisz zabijać, bo "koledzy" odstrzelą ci żonę albo dziecko.
Jeśli w finale "Domu złego" prawie obrywamy butelką po wódce, to w "Majorze" dostajemy ołowiem w łeb.
Czy "Major" na tyle zdołował jury 23. Film Festival Cottbus, że ci dadzą mu nagrodę? Odpowiedź w sobotę o 19.00 podczas gali finałowej w Stadthalle.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?