Rok 1993 był w ogóle fatalnym dla Falubazu (wtedy Morawskiego). Końcówka marca, wszystko prawie, jak teraz. Przy Wrocławskiej zameldowała się Unia Leszno. Wiadomo, przygotowania do sezonu, sparing. Przyszło sporo ludzi, trybuny w wielu miejscach zajęte do połowy wysokości. Ten feralny V wyścig. Maciej Jaworek mocno kontruje na wyjściu z drugiego łuku. Tor jest śliski. As Morawskiego walczy przy krawężniku o utrzymanie równowagi, ale raptownie traci prędkość. Na wygięte pod dużym kątem tylne koło wpada Paweł Jąder i wybija się po nim niczym ze skoczni. Spada z motocykla, który leci bez kontroli w stronę ogrodzenia. Los chciał, że między maszyną i bandą pojawił się Andrzej Zarzecki. Zabrakło dosłownie centymetrów... Przednie koło lecącego motocykla trafiło „Tygrysa” w głowę i aż poderwało do góry. Kask osłabił siłę uderzenia, ale energia lecącej masy żelaza wgniotła Andrzeja w deski.
Lekarz dyżurny oddziału chirurgii zielonogórskiego szpitala mówi wieczorem, że żużlowiec jest w ciężkim stanie. Odzyskał przytomność, ale ma złamania, krwiak mózgu i odmę prawego płuca. W poniedziałek 22 marca stan zdrowia Zarzeckiego zaczyna się poprawiać. Potwierdzają to prezes Zbigniew Morawski i zawodnicy, którzy przyjechali na spotkanie z fanami do klubu dziennikarza „Pod kaczką”.
Kryzys przychodzi w nocy z wtorku na środę. Początkowa duszność zamienia się w niewydolność oddechową. 24 marca o 4.15 nad ranem gaśnie wschodzący talent polskiego żużla.
Jego śmierć znacząco wpłynęła na dalsze losy klubu z Zielonej Góry. Odszedł wirtuoz, powolnie szlifowany diament, który w wieku 22 lat był już dojrzałym zawodnikiem. Bardzo dobrze opanował wszystkie elementy speedway’a: od startu, przez wzorową jazdę parą, po dynamiczne wejścia na dystansie. Oczarował nie tylko swych sympatyków. Przyszły mistrz świata Amerykanin Sam Ermolenko na wieść o śmierci wziął fotografię Andrzeja do ręki i przyznał, że go pamięta. Zielonogórzanin zmierzył się z nim dwa lata wcześniej podczas pamiętnego pojedynku towarzyskiego „we mgle”. Mistrzowie Anglii z Wolverhampton przetestowali mistrzów Polski (45:45). „Tygrys” wywalczył 10 punktów, a jego akcje po prostu zapierały dech.
Po odejściu Andrzeja Zarzeckiego, kiedy kontuzję leczył Maciej Jaworek, szansę regularnego pokazywania się w lidze dostał 19-letni Artur Pawlak. Z Wiesławem Pawlakiem łączyła go tylko zbieżność nazwisk. Kariera juniora Falubazu rozwijała się w wymarzony sposób - dynamicznie i z pomysłem. Można dziś ocenić, że był jednym z prekursorów prawdziwego zawodowstwa. Zadziorny, z szerokim wachlarzem umiejętności zaczynał brylować w imprezach indywidualnych. Regularna rywalizacja z ligowcami podziałała niczym przyspieszacz. Ale śmierć, jakby uwzięła się na zielonogórskie brylanty.
6 czerwca feralnego 1993 r. Morawski zaliczał mecz kontrolny z Polonią Piła. W IV gonitwie Artur zaatakował na wejściu w pierwszy łuk. Nagle zahaczył przednim kołem o tylne prowadzącego Grigorija Charczenki. Pozbawiony kontroli motocykl wywozi go w przeklęte dechy, które zatrzymują zawodnika. Diagnoza jest bardzo zła: uraz czaszkowo-mózgowy. Potwierdza ją badanie tomografem. Rodzina walczy o syna i szuka pomocy w klinice neurochirurgii we Wrocławiu. Artur wraca ostatecznie do domu, ale nie odzyskuje przytomności i odchodzi 21 czerwca o 10.30 w zielonogórskim szpitalu.
Alicja Skowrońska napisała później w „GL”: „Przed oczami przewijają się obrazy. Kilkunastoletnie dzieci przychodzą do mnie do domu. Artur cichy, jakby spłoszony, niewiele się odzywa. Pierwsze występy na torze. Jeszcze jako adept szkółki. Początki niezwykle pechowe - trzy pierwsze starty i trzy pierwsze defekty. Wiele było chwil, gdy spotykaliśmy się poza torem żużlowym. Najdłuższa chyba ta sprzed kilku miesięcy, gdy w Warszawie odbywało się uroczyste zakończenie sezonu. Jako jedyny tam obecny zawodnik z Zielonej Góry, Artur odbierał nagrody i wyróżnienia dla siebie i kolegów. Także medal za tytuł wicemistrza Polski w młodzieżowych parach. Zdobyty wspólnie z Andrzejem... Kilka wspólnie spędzonych godzin. I ten sam Artur. Skromny, z nieśmiałym uśmiechem... Jakby zawstydzony, że jeszcze młodsi depczą mu po piętach. I deklaracja, że nastąpi przełom”. Nie nastąpił.
Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?