Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

24-letni Łukasz zginął przygnieciony drzewem. Dlaczego doszło do tragedii?

Zbigniew Janicki 68 377 02 20 [email protected]
Brat Zbigniew Rado i przyjaciel rodziny Stanisław Walotka rozpaczają po zmarłym Łukaszu.
Brat Zbigniew Rado i przyjaciel rodziny Stanisław Walotka rozpaczają po zmarłym Łukaszu. fot. Zbigniew Janicki
Nic nie ukoi rozpaczy rodziny. Ojciec, matka i brat nie mogą pogodzić się ze śmiercią Łukasza. - To był taki dobry chłopiec - płacze pani Teresa. - Ci, co pracowali, nie mieli żadnych zabezpieczeń. Tej tragedii można było uniknąć - mówią najbliżsi.

Dramat wydarzył się między miejscowościami Kocin a Nieradza. Był wtorek, 12 stycznia, po południu. 24-letni Łukasz Rado stał pod dębem, trzymał drabinę pilarza. Został przygnieciony wielkim konarem. Prokurator rejonowa Anna Pierścionek przyznaje, że chłopak był mocno poturbowany. - Powstały rozległe obrażenia wielonarządowe klatki piersiowej i jamy brzusznej - poinformowała. Dodała, że obecnie prowadzone jest postępowanie o nieumyślne spowodowanie śmierci. Bo przecież chłopak mógł żyć...

Ze wstępnych ustaleń śledczych wynikało, że trzej mieszkańcy gminy Żagań przycinali gałęzie na opał. Ten, który pracował na drzewie, miał 0,3 promila alkoholu w organizmie, a drugi kolega Łukasza - 1,8 promila. Doszło do nieszczęścia. - Nie mogę się z tym pogodzić. Nawet po wielu dniach - Zbigniew Rado, brat zmarłego, wciąż jest roztrzęsiony. - Już nie chcę mówić, co rodzice przeżywają.

Matka i ojciec początkowo byli w szoku, nie wydawali radykalnych sądów. - Była przesłuchiwana tylko jedna strona. My mamy do powiedzenia dużo więcej i przedstawimy odmienną wersję wydarzeń - zaznaczają rodzice. - W naszym rejonie jest bieda. Pracodawca z naszej miejscowości dawał robotę, ale na czarno, dosłownie za grosze - kilkadziesiąt złotych za tydzień ciężkiej harówki - opowiada Roman Rado, ojciec Łukasza.

- Sprawa jest w toku, dlatego czekamy, aż my będziemy zeznawać - dodaje Teresa Rado, matka chłopaka. Nam podaje swoją wersję zdarzeń. Według niej, przy obcinaniu konarów nie pracowały trzy osoby, tylko cztery. I ten czwarty mężczyzna był najbardziej pijany. Nie mieli podstawowych zabezpieczeń: linek, kasków, a pilarz nie był przeszkolony. Matkę zdziwiło też to, że do wypadku doszło o 14.15, a policja została powiadomiona dopiero po 15.00. Martwy Łukasz leżał około 100 metrów od miejsca zdarzenia, a z jego aparatu wykasowano książkę telefoniczną.

Próbowaliśmy skontaktować się z pracodawcą z Jelenia. - Nie ma go w domu. Nie wiadomo, kiedy będzie - odpowiedział jeden z domowników, ale nie chciał podać numeru telefonu komórkowego. Nikt też nie kontaktował się z nami, kiedy publikowaliśmy pierwszy tekst o nieszczęśliwym wypadku.
Rodzina jest załamana, podobnie jak bliscy z Jelenina. Wspominają, że Łukasz był spokojnym i uśmiechniętym chłopakiem. - On powinien żyć - podkreślają. - Starał się zarobić na siebie, a spotkał go tak straszny los. Nawet nie padło słowo "przepraszam" od pana, który wykorzystywał Łukasza do tych robót.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska