Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

70 lat temu: Mam na imię Masza. Masza Fajnsztejn

Leszek Kalinowski68 324 88 [email protected]
Maria Kowalska po wielu latach dodała swoje rodowe nazwisko. Wróciła do prawdziwej daty urodzin. I cieszy się rodziną.
Maria Kowalska po wielu latach dodała swoje rodowe nazwisko. Wróciła do prawdziwej daty urodzin. I cieszy się rodziną. Leszek Kalinowski
Przez 65 lat żyła w przeświadczeniu, że z jej rodziny nikt nie ocalał z Holocaustu. Jakież to było szczęście dowiedzieć się, że się myliła. Dziś powtarza, że rodzina jest najważniejsza.

Kiedy mała Masza skończyła dwa tygodnie, państwo Fajnsztejn zatrudnili do pomocy nianię - Polkę. Stanisława Butkiewicz była prostą, uczciwą, samotną kobietą. Miała wtedy 36 lat. Rodzinna sielanka w domu adwokatów trwała do 1941 roku. W czerwcu do Wilna wkroczyli Niemcy, we wrześniu tego roku utworzyli getto.
- Cała rodzina tam trafiła, mama, tato, dziadkowie, ciocie, wujkowie - opowiada Maria Kowalska. - Zachorowałam. Mama wiedziała, że w takich warunkach nie przeżyję. Skontaktowała się z moją nianią.
Plan był taki: gdy Niemcy będą przewozić Żydów do pracy, mała Masza zostanie przekazana Stanisławie Butkiewicz.
- Stasiu, daję ci mój największy skarb. Jeśli przeżyję, oddasz mi Maszeńkę - mówiła Hana Fajnsztejn, której serce krwawiło coraz bardziej. - Jeśli nie przeżyję, to możesz ją ochrzcić i wychować jak własną córkę!

Pani Marii i dziś trudno się nie wzruszyć, gdy pomyśli, co czuła wówczas jej mama. Przecież oddawała swoje jedyne dziecko!
- Moja mama była prawdziwą bohaterką - podkreśla M. Kowalska. - Drugą bohaterką była niania. Przecież za ukrywanie żydowskiego dziecka groziła kara śmierci.
Stanisława Butkiewicz wyleczyła chorą Maszę. Dała jej swoje nazwisko. Zmieniła papiery, w tym datę urodzenia dziewczynki.
Niani łatwo nie było. Bieda wyglądała z każdego kąta. Na dodatek wiadomo, jak patrzyło się w tamtych czasach na pannę z dzieckiem. Najgorsze jednak było to, że w każdej chwili ktoś mógł donieść Niemcom...

- Najpierw mieszkaliśmy u brata niani, potem musieliśmy przenieść się do drugiego, w końcu do kuzyna, który miał dom przy lesie w miejscowości Niemenczyn. Ale i tam bywało niebezpiecznie. Wtedy pozostała ziemianka w lesie - opowiada zielonogórzanka.
Do dziś ma przed oczami obrazy, gdy motorami z przyczepami jadą Niemcy drogą, a ona z nianią leżą w lesie na ziemi.
- Serce waliło jak młotem. Wydawało mi się, że tak głośno, iż wszyscy muszą to słyszeć. Byłam przerażona - mówi pani Maria.
Przerażało także słowo Ponary. To miejsce za Wilnem, Rosjanie w wielkich dołach trzymali paliwo. Niemcy zabijali tam Żydów. Wrzucali do dołów i podpalali. Nad niebem pojawiała się jedna wielka łuna.
Stanisława i Maria żyły w przekonaniu, że nikt z Fajnsztejnów nie ocalał. Wyjechały w 1946 roku do Węgorzewa na Mazurach.

- Jaką my biedę klepałyśmy - pani Maria pokazuje swoje zdjęcie z tamtych czasów. Stoi ze smutną miną w podartych butach. - Niania sprzedała futro mojej mamy i kupiła krowę. Sprzedawałyśmy mleko.
Maria od początku wiedziała, że jest Maszą, Żydówką. Niania nic nie ukrywała, przechowała stare zdjęcie.
- Jak ja tęskniłam za rodzicami?! Zamykałam oczy i widziałam drogę. Spotykam na niej parę, trzymającą się za ręce. Tak jak na zdjęciu - opowiada Maria Kowalska. - To mama i tato. Biegnę do nich z wyciągniętymi rękami. Chcę się im rzucić na szyję, a oni... znikają.
Przytulała się do zdjęcia. Gdy inne dzieci opowiadały o zabawach z mamą, tatą, o odwiedzinach babci, dziadka, o prezentach od cioci, wujka, ona odchodziła na bok.
Były same. Ona i niania. Same w dni powszednie. Same w niedziele i w święta.
- Niania czasem chciała mi powiedzieć coś więcej o moich rodzicach. Ale mnie się wtedy wydawało, że to może jej sprawiać przykrość, więc sama nigdy nie prosiłam - mówi dziś pani Maria. - Poza tym to bolało...

Mała Marysia rosła. W szkole była najlepszą uczennicą. I w podstawówce. I w liceum.
- Po latach na szkolnym zjeździe dowiedziałam się, że dyrektor szkoły powiedział nauczycielom: Marysia jest Żydówką, ale cicho sza - mówi M. Kowalska. - Panowała tam dobra atmosfera. Dlatego, że stanowiliśmy mieszankę narodowości.
Miała 19 lat, kiedy wyszła za mąż. Swój dom znalazła w Żaganiu. Tam była praca w księgowości. Dach nad głową.
W 1968 roku jedna z koleżanek, Halina, oznajmiła wszystkim: - A wy wiecie, że my tu Żydówkę ukrywamy?
- Tak, jestem Żydówką, ale wcale się nie ukrywam - i opowiedziałam im moją historię. Wszyscy byli oburzeni. Postawą Haliny.

Pani Maria z nianią, Stanisławą Butkiewicz, która ją wychowała. Nigdy jednak nie powiedziała do niej: Mamo!
Pani Maria z nianią, Stanisławą Butkiewicz, która ją wychowała. Nigdy jednak nie powiedziała do niej: Mamo! Archiwum Marii Kowalskiej

Przedwojenne zdjęcie rodziny Fajnsztejnów. Tylko trzem osobom z fotografii udało się przeżyć drugą wojnę światową.
(fot. Archiwum Marii Kowalskiej)

W 1976 roku państwo Kowalscy przeprowadzili się do Zielonej Góry. Praca, trójka dzieci. Sporo obowiązków.
- Przez te lata nie miałam styczności z Żydami. W 2001 roku zapisałam się do stowarzyszenia Dzieci Holocaustu - opowiada zielonogórzanka. - Pojechałam na zjazd. Spotkałam tam same Krysie, Zosie, Anie, Marysie, Tomków. Każdy z nas nosił polskie imię. Każdy został uratowany przez Polaków.
Na jednym ze spotkań Katarzyna Meloch, dziennikarka, powiedziała do Marii: - Słuchaj, wyszły dwa tomy "Dzieci Holocaustu mówią". Teraz będzie trzecia książka. Opisz swoją historię. Ona? Nie wiedziała, co napisać. Przecież niewiele wie. Ale napisała. Na końcu zaapelowała: Może ktoś znał moją rodzinę i powie mi, jaka była moja mama, tato? To był 2003 rok. Trzy lata później zapisała się na wycieczkę do Izraela.

- Byłam już spakowana, gdy wieczorem zadzwonił telefon. Przedstawiła się studentka kulturoznawstwa, Marianna Choszowska.
- Czy pani Maria Kowalska? Masza Fajnsztejn? - zapytała. - Pani szuka rodziny?
- Nie, nikogo nie szukam. Wszyscy zginęli w czasie wojny - odparłam.
- Ale ma pani ciocię. Ze strony taty. Mieszka w Hajfie. Jak będzie pani w Warszawie, to proszę się ze mną skontaktować - mówiła.
- Jutro jadę, bo wylatuję na wycieczkę - odpowiedziałam zdziwiona.
Spotkały się na dworcu. - Mam smutną wiadomość. Pani ciocia nie żyje od pięciu lat. Spróbujemy skontaktować się z jej córką - przyznała Marianna Choszowska.

Pani Maria poleciała do Izraela. W hotelu nad Morzem Martwym recepcjonista powiedział, że telefon do niej się urywa. Pobiegła do pokoju z duszą na ramieniu. Coś się stało? Męski głos w telefonie: - Masza? Maszeńka, całe życie cię szukamy! Po obu stronach szloch.
To był wujek! Prawdziwy wujek! Najpierw dzwonił do Polski. Dowiedział się, że Masza jest właśnie w... Izraelu.
- Przyjechał. Chcieliśmy nadrobić stracone 65 lat - opowiada zielonogórzanka. - Musiałam jednak wracać do Polski. Miałam zbiorowy bilet. Obiecałam, że wrócę.
- Za rok na lotnisku powitała mnie cała rodzina. Były kwiaty, transparenty i flesze. Zbiegli się dziennikarze, jakbym była jakąś gwiazdą - wspomina Maria Kowalska. - Jakaż ja byłam szczęśliwa. Moja rodzina, wujek Daniel, ciocia Lea.

Rozmowom nie było końca. Dowiedziała się, że kiedy w 1943 roku likwidowano getto, dokonano selekcji. Ci co na lewo szli na śmierć, na prawo - do obozów pracy. Wujka Daniela przebrano w dziewczęce ubrania, dano buty na obcasie i tak dostał się do wspólnego wagonu z ciocią Leą. Mama pani Marii chciała wydostać się przez mały otwór. Mówiła, że musi znaleźć córkę, która ukrywa się w lesie. Została zastrzelona z innymi, którzy próbowali ucieczki. Zginęła 23 września 1943 roku.
- Ciocie i wujek trafili do obozu w Stutthofie, potem szli w Marszu Śmierci. Przeżyli - wspomina M. Kowalska. - Przyjechali do Wilna, szukali mnie wszędzie. W gminie żydowskiej nie było kartki z moim nazwiskiem. Dowiedzieli się, że ponoć mieszkam w Petersburgu... W 1947 roku wyjechali do Palestyny, później utworzono Izrael.

Pani Maria z nianią, Stanisławą Butkiewicz, która ją wychowała. Nigdy jednak nie powiedziała do niej: Mamo!
(fot. Archiwum Marii Kowalskiej)

Ciocia Lea nigdy do Polski nie przyjechała. Dziś ma prawie 90 lat. Wciąż wspomina wyjazd z Warszawy, gdy od urzędniczki usłyszała: - To jeszcze tyle was zostało?!
- Jaką ona jest ciepłą osobą?! Wiele dla mnie znaczy. Jak i cała rodzina - pani Maria pokazuje listy od cioci, pisane po polsku. - Jesteśmy w stałym kontakcie, dzwonimy do siebie. Młodsze pokolenie rozmawia ze sobą po angielsku.
Pani Maria odwiedziła też z synem Wilno. Miejsce gdzie mieszkała, gdzie było getto. Szukali też domu, w którym się ukrywała. Pozostała tylko studnia. A droga, przy której leżały z nianią, wydała się teraz malutka.

Niania? Pozostała z Marysią do końca swych dni. Zmarła w wieku 88 lat.
- Nie mogłam się jednak przemóc, by powiedzieć do niej: Mamo. Szkoda, ona chyba na to czekała - zastanawia się M. Kowalska. - Mówiłam do niej nianiu, a później gdy urodziły się dzieci - babciu Stasiu.
Pani Maria w 1988 roku wystąpiła o przyznanie niani tytułu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Stanisława Butkiewicz została nagrodzona po czterech latach. Niestety już pośmiertnie. Maria Kowalska po wielu latach dodała swoje rodowe nazwisko. Wróciła do prawdziwej daty urodzin. Dziś cieszy się trójką dzieci (Jarosław, Barbara, Radosław) i sześciorgiem wnucząt. Lada moment zostanie prababcią.
Wnuki: Agnieszka (mieszka w Berlinie!), Jolanta, Bartosz zmieniły nazwisko na... Feinstein (pisownia oryginalna), Krzysztof, Jagoda, Daniel (jak wujek) zostali przy Kowalskich.
- Zawsze powtarzam: Trzymajcie się razem! Rodzina jest najważniejsza. Nikt jednak tego nie zrozumie do końca, jeśli tak jak ja tej rodziny nie miał - podkreśla Maria Kowalska z domu Fajnsztejn.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska