Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

74. rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrück. "To był świat pełen pogardy dla drugiego człowieka" [ZDJĘCIA]

Redakcja
Kapitan Joanna Fryczkowska z domu Kiąca (rocznik 1927), uczestniczka Powstania Warszawskiego, więźniarka obozów Ravensbrück, Neuengamme i Bergen-Belsen
Kapitan Joanna Fryczkowska z domu Kiąca (rocznik 1927), uczestniczka Powstania Warszawskiego, więźniarka obozów Ravensbrück, Neuengamme i Bergen-Belsen Szymon Kozica
74. rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrück. - Jak to jest po tylu latach móc tu wrócić, przeżyć to? - młody człowiek pyta byłą więźniarkę. - Ja nie żałuję tego, że ja przeżyłam ten obóz, Powstanie Warszawskie, okupację. To mi dało właściwe rozeznanie prawdziwych wartości w życiu - odpowiada 92-letnia kobieta.

Co najbardziej łapie za gardło, gdy zwiedza się teren po niemieckim obozie koncentracyjnym Ravensbrück? „Szczelina”, która spływała krwią - dosłownie, bo było to miejsce egzekucji? Krematorium, gdzie piece pracowały z taką intensywnością, że od rozgrzanego do czerwoności komina zapalił się dach? Kilkudziesięciometrowy „klomb”, który tak naprawdę jest zbiorową mogiłą? Pamiątkowa tablica: „Tu więziono 40000 polskich kobiet, dziewcząt i dzieci, 200 rozstrzelano, 74 operowano doświadczalnie, kilka tysięcy zmarło z wycieńczenia lub zostało zagazowanych, wyzwolenia doczekało 8000. Jeśli echo ich głosów umilknie - zginiemy”? A może inna tablica: „Ku pamięci dzieciom - więźniom Ravensbrück. Zostały tu wywiezione, wiele z nich przyszło tu na świat, niewiele spośród nich przeżyło”? Słowa przewodnika, który więźniarki obozu nazywa „dziewczynami” bądź „dziewczętami”? Setki róż i goździków dryfujących na tafli jeziora Schwedt, które w rzeczywistości jest wielkim cmentarzyskiem, bo wrzucano tu prochy zamęczonych, zakatowanych, zamordowanych?

Dziesiątki tysięcy więźniarek i więźniów zmarło na skutek katastrofalnych warunków w obozach. Tysiące ich ponadto rozstrzelano, zagazowano lub zamordowano w inny sposób

Dom dowódcy: Dzień powszedni i zbrodnie oficerów SS

Czytałem „Wspomnienia wojenne” Karoliny Lanckorońskiej, jednej z najbardziej znanych więźniarek Ravensbrück. Czytałem „Zapisy terroru”, czyli zeznania kilkudziesięciu kobiet, które przeżyły obóz, z Wandą Półtawską z domu Wojtasik na czele... Tymczasem w miniony weekend (13-14 kwietnia) miałem zaszczyt wybrać się w podróż śladami historii i miejsc pamięci, zorganizowaną przez Arkadiusza Szlachetkę z Niegosławic, którego prababcia Maria Ratajczak była więźniarką obozu Ravensbrück, filia Neubrandenburg - niestety, nie przeżyła... Uczestniczyliśmy w niedzielnych uroczystościach z okazji 74. rocznicy wyzwolenia obozu Ravensbrück.

„W obozie koncentracyjnym Ravensbrück i jego ponad czterdziestu podobozach SS więziło przeszło 140 tysięcy kobiet, mężczyzn i dzieci ponad czterdziestu narodowości. Dziesiątki tysięcy więźniarek i więźniów zmarło na skutek katastrofalnych warunków w obozach. Tysiące ich ponadto rozstrzelano, zagazowano lub zamordowano w inny sposób - czytam w ulotce w języku polskim o wystawie „Dom dowódcy: Dzień powszedni i zbrodnie oficerów SS w Ravensbrück”. - W tym jednorodzinnym domu w latach 1939-1942 mieszkał pierwszy komendant KZ Ravensbrück, Max Koegel wraz z żoną. (...) na parterze tego domu mieścił się reprezentacyjny salon z kominkiem, co najmniej dwa inne pomieszczenia mieszkalne, obszerna kuchnia ze spiżarnią, toaleta i przedsionek. Na piętrze znajdowała się sypialnia, pokój dziecinny i pokój gościnny oraz łazienka. Domy wyposażone były w centralne ogrzewanie i miały powierzchnię ok. 180 metrów kwadratowych. (...) Żony i dzieci dowódców SS mieszkały w bezpośrednim sąsiedztwie obozu. Więźniowie pielęgnowali im ogródki i obsługiwali gości w czasie większych przyjęć. Wyżsi stopniem dowódcy SS mieli do dyspozycji więźniarki zatrudniane jako służące lub opiekunki dla dzieci. Dla większości współmałżonek taki styl życia oznaczał awans społeczny”.

Świat pełen pogardy dla drugiego człowieka

Mamy ten zaszczyt, że razem z nami autokarem podróżuje kapitan Joanna Fryczkowska z domu Kiąca (rocznik 1927), uczestniczka Powstania Warszawskiego, więźniarka obozów Ravensbrück, Neuengamme i Bergen-Belsen. W drodze na uroczystości opowiada:

„Brałam udział w Powstaniu Warszawskim, byłam łączniczką i w tym zakresie byłam szkolna, jeszcze będąc w szeregach Armii Krajowej. W czasie powstania złapano mnie i przez Pruszków trafiłam do obozu w Ravensbrück. Muszę powiedzieć, że kiedy wypuszczono nas z wagonów bydlęcych na stacji Fürstenberg, ukazał nam się zupełnie inny świat, świat pełen pogardy dla drugiego człowieka. Stali tam bowiem i czekali na nas SS-mani, SS-manki, z bronią, z psami. Bardzo głośnym nawoływaniem starali się nas uporządkować w jakiś szereg, żeby doprowadzić do obozu w Ravensbrück. To było nocą. Muszę podkreślić, że wszystkie transporty, w jakich później uczestniczyłam - czy do obozu pracy, czy do innych obozów - zawsze odbywały się nocą. Przypuszczam, że chodziło o to, żeby ludność cywilna nie bardzo wiedziała, kim jesteśmy i co się z nami dzieje.

Dla mnie obóz Ravensbrück to był przede wszystkim zupełnie inny świat, świat pełen pogardy dla drugiego człowieka, co już podkreśliłam. Poza tym sprawa nadania numeru. Oczywiście ustawiono nas w kolejce i nadano numer. Ja swój numer obozowy to do końca życia będę pamiętała i nigdy nie zapomnę. Nie posługiwano się w czasie pobytu w obozie nazwiskami, tylko i wyłącznie numerami.

Kiedy wypuszczono nas z wagonów bydlęcych na stacji Fürstenberg, ukazał nam się zupełnie inny świat, świat pełen pogardy dla drugiego człowieka.

Ja dostałam się do obozu razem z koleżankami, z którymi pracowałam w czasie okupacji w tej samej kompanii łączności Warszawa Śródmieście, i we czwórkę, będąc w obozie, bardzo, bardzo sobie pomagałyśmy. Wydaje mi się, że gdyby nie ta przyjaźń, która tak mocno nas związała, to pojedynczo byśmy obozu nie przeżyły.

Po trzech miesiącach pobytu w obozie Ravensbrück nastąpiła selekcja nas i trzeba było przejść przed stołem, za którym siedzieli umundurowani SS-mani i osoby w starszym wieku, ale ubrane cywilnie. Przypuszczam, że to byli przedstawiciele fabryk amunicji, do których nas potem wywieziono. To wyglądało jak targ niewolników. Trzeba było zacisnąć pięści, pokazać podudzia, kolana - chodziło prawdopodobnie o ty, czy któraś z nas nie ma żylaków, bo praca była stojąca. Zapisywano nasz numer i odchodziłyśmy. Ponieważ trzymałyśmy się razem z koleżankami z tej samej placówki powstańczej, ja przeszłam, zapisano mój numer, druga koleżanka przeszła, trzecia, najbardziej mizernie wyglądająca - zauważyłyśmy, że jej numeru nie zapisano. To napawało nas wielkim niepokojem, myśmy tego dnia czuły zagrożenie. Ale ta koleżanka najmizerniej wyglądająca z nas, którą niby odrzucono, po przeprowadzonym spisie podeszła sama do tego stołu, za którym siedzieli panowie naszego życia, i poprosiła w łamanym języku niemieckim, że ona jest silna, może pracować, pokazywała przy tym swoje wynędzniałe muskuły, i chciałaby bardzo jechać tym transportem z koleżankami. Myśmy przerażone na to patrzyły, bo przecież to było wielkie zuchwalstwo z jej strony. Czekałyśmy tylko na to, aż któryś z SS-manów wyciągnie pistolet i ją zastrzeli...

Tego samego dnia myśmy ze sobą właściwie prawie nie rozmawiały. Czułyśmy zagrożenie rozdzielenia nas, a rozdzielenie osłabiało naszą siłę przeżycia. Następnego dnia po apelu blokowa prosiła o pozostanie i wyczyta numery osób przeznaczonych na następny dzień do wyjazdu. Dokąd - to nie wiedziałyśmy. Wyczytała mój numer, wyczytała numer koleżanki i wyczytała numer tejże właśnie Stefy, która podeszła do tego stołu, prosząc o wpisanie jej do transportu. Usłyszawszy to, że nie będziemy rozdzielone, żeśmy podskakiwały z radości, obejmowały się, myśmy płakały z radości. I tak muszę powiedzieć, że w obozie można było w ten sposób zaznać chwile szczęścia. Myśmy się czuły szczęśliwe, że nas nie rozdzielono i że dalej pojedziemy razem w tym samym składzie, w jakim byłyśmy na placówce w czasie powstania”.

To, co przeżyłam, nauczyło mnie wiele. Ja nie żałuję tego, że ja przeżyłam ten obóz, Powstanie Warszawskie, okupację. To mi dało właściwe rozeznanie prawdziwych wartości w życiu.

Ja nie żałuję tego, że przeżyłam ten obóz

Biało-czerwone flagi i apaszki - na uroczystości idziemy dumnie. Międzynarodowe przemówienia (tylko jedna osoba wspomina, że więźniarkami Ravensbrück były także, a może przede wszystkim, Polki...), transparenty, modlitwy, przemarsz przed pomnik, składanie wieńców, płynące po policzkach łzy, trzęsące się ręce, na koniec msza święta w przypadającą akurat Niedzielę Palmową...

- Jak to jest po tylu latach móc tu wrócić, przeżyć to? - pyta panią kapitan ktoś z młodzieży z Przecławia, która jest naszym solidnym wsparciem.

- To, co przeżyłam, nauczyło mnie wiele. Ja nie żałuję tego, że ja przeżyłam ten obóz, Powstanie Warszawskie, okupację. To mi dało właściwe rozeznanie prawdziwych wartości w życiu - odpowiada Joanna Fryczkowska. - W życiu pieniądz - no, może w tej chwili rzeczywiście ma inną wartość - dla mnie ten pieniądz w życiu to nie ma takiej wartości. Dla mnie wielką wartością to jest przyjaźń, to jest wzajemna tolerancja, to jest wzajemne zrozumienie - umieć wysłuchać kogoś, porozmawiać na rozmaite tematy, nie tylko na tematy poważne, nie tylko na tematy historyczne, nie chodzi tutaj o powstanie czy o okupację. A przede wszystkim bardzo mnie drażni, jak się mówi „bohater AK”, „bohater Powstania Warszawskiego”. Przepraszam bardzo, ale gdybyście wy byli na moim miejscu w czasie okupacji w Warszawie, to robilibyście to samo. To było nie jeden dzień, nie jeden miesiąc, nie jeden rok - to było pięć lat życia w wielkim poniżeniu, w poczuciu, że mogę jutrzejszego dnia nie przeżyć, bo może być łapanka, może być aresztowanie, przesłuchania...

Większość podoficerów SS, nadzorców i nadzorczyń z KZ Ravensbrück po 1945 roku powróciła na łono społeczeństwa, nie ponosząc za obozową służbę żadnej odpowiedzialności sądowej.

Jeszcze raz zerkam do ulotki o wystawie: „Większość podoficerów SS, nadzorców i nadzorczyń z KZ Ravensbrück po 1945 roku powróciła na łono społeczeństwa, nie ponosząc za obozową służbę żadnej odpowiedzialności sądowej. Alianci intensywniej ścigali dowódców SS. Chociaż większość z nich próbowała się ukrywać, posługując się fałszywymi dokumentami, niemal połowie wytoczono akt oskarżenia. Sam brytyjski sąd wojskowy w Hamburgu wydał wyrok śmierci na ośmiu dowódców SS z obozu w Ravensbrück. Prawie wszystkie procesy prowadzili alianci. Przed sądem Republiki Federalnej stanął tylko jeden dowódca SS z Ravensbrück. Nieznane jest ani jedno tego rodzaju postępowanie z NRD. Około jednej czwartej dowódców SS z Ravensbrück nigdy nie zostało pociągniętych do odpowiedzialności karnej. Niektórzy z nich do dzisiaj uchodzą za zaginionych”.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska