Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

81-letni Marek Skrobański z Lipek Wielkich przejechał na rowerze całą Europę i kawał Azji. Mówi, że wiek nie ogranicza możliwości

Robert Gorbat
Robert Gorbat
Marek Skrobański już planuje następną wyprawę. W tym roku chce przejechać przez Zakarpacie.
Marek Skrobański już planuje następną wyprawę. W tym roku chce przejechać przez Zakarpacie. Robert Gorbat/prywatne archiwum Marka Skrobańskiego
Ma za sobą siedem wielkich, rowerowych podróży po Europie i Azji. Każdą liczącą od 800 do 8.000 km. Zaczął jeździć, gdy przeszedł na emeryturę. I nie zamierza przestawać!

Marek Skrobański 22 czerwca skończy 81 lat. Urodził się w Warszawie. Jako małe dziecko przeżył Powstanie Warszawskie i obóz w Pruszkowie. W lipcu 1945 roku trafił ze swą rodziną do Lipek Wielkich (dziś gmina Santok). Skończył AWF w Poznaniu. Dwa lata przepracował jako nauczyciel wuefu w Technikum Elektromechanicznym w Gorzowie, a kolejne 25 w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Lipkach Wielkich. W 1992 roku, w wieku 50 lat, przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Sześć lat później kupił sobie amerykański rower „Pacific”. I zaczął spełniać młodzieńcze marzenia o podróżach po świecie na dwóch kółkach.

Siedem wielkich wypraw

Na początku były 50-kilometrowe przejażdżki do Skwierzyny, Gorzowa i Drezdenka. – Do wszystkiego chciałem dojść sam. Nie korzystałem z niczyich doświadczeń, więc popełniałem błędy. Przed dwoma pierwszymi wyprawami na przykład nie trenowałem zimą. W trasie okazywało się potem, że brakuje mi odpowiedniego przygotowania. Teraz przed każdą wyprawą przejeżdżam w ramach przygotowań minimum 3.000 kilometrów – przyznaje pan Marek.
Zaczął w 1998 r. objechaniem Grecji (800 km). Pozostałe wyprawy zaczynał już i kończył w Lipkach Wielkich. W 2000 r. pojechał na Peloponez (6.000 km), w 2003 r. dookoła Europy do Lizbony (8.000 km), w 2007 r. na Krym, do Gruzji i Armenii (6.000 km), w 2013 r. do tureckiej części Kurdystanu (6.200 km), w 2017 r. do Estonii (3.000 km), a w 2022 r. wzdłuż Dunaju od polskiego Tarnowa i Słowacji aż na Ukrainę (2.000 km). Dwa razy – w 2007 i 2013 r. – podróżował w towarzystwie swego przyjaciela Jerzego Gąsiorka. Pozostałe wyprawy przeprowadził samodzielnie.

– Mam dziennik wszystkich wypraw, zbieram w nich pieczątki dla potwierdzenia pobytu w różnych miejscach – mówi, pokazując dość sfatygowany zeszyt. – W 2015 roku moja wnuczka Nikola napisała o tych wyprawach swoją pracę licencjacką w gorzowskim ZWKF. I dostała za nią trzecią nagrodę!
Pan Marek uczył się nie tylko treningu. Także logistyki swoich wypraw. Na początku przytwierdzał do roweru pięć toreb – po dwie na obydwa koła i jedną na bagażnik. Teraz zrezygnował z tych na przednie koło, a łączną wagę bagażu zmniejszył z 20 do 18 kg. Zabiera do niego namiot, śpiwór, gazowy palnik, dmuchany materac, trochę lekarstw, środki czystości, ubiór na upały, chłody i deszcze, także trochę zapasowych części do roweru (łatki, dętki, linki, szprychy). Żywność kupuje na bieżąco.
– Rower przygotowuje mi przed każdym wyjazdem serwis Mariusza Trepanowskiego na gorzowskich Dolinkach – wyjaśnia. – Kiedyś miałem problemy z oponami, bo szybko się zużywały i podczas wyjazdu musiałem je dwie albo trzy razy zmieniać. Dziś jedna wytrzymuje całą trasę. Technologia poszła do przodu.

Śpi w namiocie, przejeżdża po 100 km dziennie

Przed wyjazdem dokładnie planuje trasę. Ale potem na bieżąco ją koryguje. Kiedyś robił to tylko w oparciu o mapy, dziś bardzo pomaga nawigacja w telefonie. Jeździ bocznymi drogami, starając się wybierać te z asfaltową nawierzchnią, analizuje ruch na poszczególnych arteriach. Dziennie przejeżdża około 100 km. Swoje wyprawy organizuje oczywiście w najcieplejszych miesiącach roku.
– Z żoną Krystyną kontaktuję się telefonicznie co drugi, trzeci dzień – przyznaje. – Moje wyprawy kosztują ją sporo zdrowia, ale mogę powiedzieć, że w pewnym sensie cały czas jedzie ze mną. Analizuje trasę, podaje mi prognozy pogody. I zawsze przypomina, bym wybrał właściwy nocleg, daleko od ludzi. Bo w każdym kraju jest margines społeczny, który nie musi mieć wobec mnie dobrych zamiarów.

Ludzie często pytają go o koszty wyjazdów. Odpowiada, że na jedną wyprawę wydaje łącznie, licząc z kosztami ubezpieczenia i rachunkami za telefon, około 7-8 tys. zł. Dziennie przeznacza na swoje utrzymanie 15 euro. Jego najkrótsza wyprawa (wzdłuż Dunaju) trwała miesiąc, a najdłuższa (do Lizbony) – 83 dni.
– Sam się żywię, a hotel wiozę ze sobą na rowerze – mówi z uśmiechem pan Marek. – Najwięcej obaw mam zawsze o zdrowie. Kiedyś ważyłem 82 kilogramy. Teraz, przy 182 centymetrach wzrostu, ważę 75 kilo. Najwięcej, bo aż 15 kilogramów schudłem podczas drugiej wyprawy na Peloponez. Zdarzyła się i poważniejsza historia. W 2013 roku, jadąc przez Turcję podczas ogromnych upałów, nagle odczułem rodzaj błysku w głowie. Okazało się, że doznałem mini wylewu krwi do mózgu. Do dziś mam częściowo porażone mięśnie twarzy. Miałem też dość bolesne kontuzje kolana i barku. W sumie nie była to jednak zbyt wysoka cena za to, co dały mi te wyprawy.

Wiek nie jest żadną przeszkodą

– Bez roweru i wypraw nie byłbym takim człowiekiem, jakim dziś jestem – twierdzi z przekonaniem Marek Skrobański. – Lekarze chcą wywieszać w przychodniach wyniki moich badań jako żywą reklamę zdrowia. Zyskałem też psychicznie. Mam wysoką samoocenę, bez problemów nawiązuję kontakty z ludźmi, choć dość słabo mówię po angielsku. Te wyprawy są dla mnie jak sanatorium: przywracają siły i dają przekonanie, że człowiek poradzi sobie w każdej sytuacji. Nie mam wątpliwości, że emerytura jest najwspanialszym okresem w moim życiu. Wszystkim, którzy spędzają ją tylko przed telewizorem powtarzam: wiek nie ogranicza możliwości. Jedynym ograniczeniem jest nasza wyobraźnia.
Pokonując tysiące kilometrów, pan Marek przeżył mnóstwo niesamowitych przygód. W 2000 r. cudem odnalazł w Alpach maleńką szopę, w której schronił się przed deszczem i śniegiem. W 2007 r. z błotnej powodzi wybawił go uczynny Turek. A podczas przejazdów przez Rumunię i Turcję musiał walczyć ze stadami dzikich psów.

– Najbardziej dramatyczne wydarzenia spotkały mnie w 2013 roku na Słowenii. W piątek, trzynastego – wspomina. – Przed granicą węgierską obywatelka tego kraju uderzyła swoim samochodem w mój rower. Gdy w serwisie Słoweńcy jakoś nacentrowali mi obydwa koła, przy zjeździe z góry nagle pojawiło się przede mną kolejne auto. Przewróciłem się na trawę, pod którą były skały. Zniszczyłem kask, skręciłem kolano i kostkę, ponownie uszkodziłem rower. Wszystko tego samego dnia! Nie dość, że policja ukarała mnie nie wiadomo za co mandatem w wysokości 15 euro, to aż do Brna kręciłem potem praktycznie jedną nogą.
Były jednak i sympatyczniejsze wydarzenia. We Francji, gdzie mieszkał na podwórku prywatnej posesji, właściciele zostawili mu klucze od domu, gdy musieli wyjechać na kilka dni. W Gruzji i Ukrainie doświadczył niezwykłej gościnności w podzięce za to, co Polacy zrobili i robią dla obywateli tych krajów. W Turcji został zatrzymany przez tamtejszą policję tylko po to, by… skorzystać z ich noclegu i obfitego posiłku. Warunek był tylko jeden: od tego dnia musiał zawsze i wszędzie dobrze wypowiadać się o tamtejszych funkcjonariuszach! Zdarzyło się też, że w Grecji i Turcji ludzie prywatnie, po domowemu leczyli jego kontuzje.

Już ma w głowie następną trasę

Pan Marek wciąż utrzymuje znakomitą kondycję. Codziennie, niezależnie od pogody i pory roku przejeżdża w ramach treningu od 40 do 60 km. I ma już w planach następną wyprawę.
– Tak sobie wymyśliłem, że fajnie byłoby wyruszyć jeszcze tego lata na Zakarpacie, ze startem i metą w Rzeszowie – opowiada. – Przejechałbym przez Ukrainę, Rumunię, Węgry i Słowację. Nie obawiam się wojny na Ukrainie. Byłam tam już po jej wybuchu w ubiegłym roku, wszystko przebiegło normalnie. Wręcz niosła mnie ludzka wdzięczność, jakiej doświadczałem za pomoc Polski i Polaków walczącej Ukrainie.

Marek Skrobański zapewnia, że jest całkiem normalnym człowiekiem. Ma dwoje dzieci i sześcioro wnucząt. On martwi się o nich, a oni o niego. Nie uważa się też za fizycznego gladiatora. Dwa razy chorował na covid-19, zimą dość często się przeziębia. Ale ze swojej pasji nie zrezygnuje. Bo ona nadaje sens jego życiu. Życiu szczęśliwego emeryta.

Czytaj również:
Objadą rowerami Bałkany

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska