W sobotę pierwszoligowiec z Zielonej Góry sprawił niemiłą niespodziankę. Widać było, że zespół, w którym zdecydowanie brakuje wartościowych zmienników, odczuwa już zmęczenie. Łącznościowiec to wykorzystał.
Pierwsza połowa pokazała, że o zwycięstwo będzie bardzo trudno. Gdy goście ze Szczecina prowadzili różnicą jednej czy dwóch bramek, jeszcze nikt nie załamywał rąk. Ale w 18 min przewaga wzrosła do pięciu goli - 11:6. W drużynie rywali świetnie bronił 41-letni Dariusz Śrudka. - Jeśli tylko "powącha" dwa razy piłkę, nabiera rozpędu - mówił o bramkarzu trener Rafał Biały. Brat szkoleniowca Paweł bezlitośnie ogrywał nas na lewym skrzydle, a Adam Ciemniak trafiał z drugiej linii.
Akademicy zmniejszyli straty do jednego gola i po przerwie mieli "złamać" rywala. W 35 min, po kontrze Łukasza Bartnika, już prowadzili 17:16. Niestety, nie poszli za ciosem i Łącznościowiec znów odskoczył na trzy bramki - 28:25 w 51 min.
Końcówka była niesamowicie elektryzująca. W 59 min Krzysztof Martyński wyrównał na 31:31. - W takiej formie mógłby prowadzić grę zespołów z ekstraklasy - chwalił "Martyna" trener Biały. Ale kilkanaście sekund przed końcem trafił Grzegorz Marcinkian. Po chwili szarżującego Andrzeja Czejgisa brutalnie sfaulował Maciej Głowiński, za co natychmiast został wyrzucony z boiska. Zupełnie niepotrzebnie czerwoną kartkę zarobił także Martyński, który klepnął rywala w głowę.
Niespełna 5 s przed końcem Stelmet miał rzut wolny. Piłkę dostał Bogumił Buchwald i trafił w poprzeczkę...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?