Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"A w sercu moim pozostał na zawsze smutek, ból i żal..."

Jakub Nowak 68 387 52 87 [email protected]
Franciszek Przytomski urodził się w 1934 roku w Daniłówce. To niewielka wieś niedaleko Krzemieńca w dawnym województwie wołyńskim.
Franciszek Przytomski urodził się w 1934 roku w Daniłówce. To niewielka wieś niedaleko Krzemieńca w dawnym województwie wołyńskim. fot. Filip Pobihuszka
- Te jabłonie… Wszystkie nasiąknęły krwią… - pan Franciszek nie kryje wzruszenia pokazując na zdjęcia ze swojej rodzinnej miejscowości. W maju 1943 roku banderowcy wymordowali jego rodzinę.

Z panem Franciszkiem umawiam się w redakcji. Średniego wzrostu, niezwykle uprzejmy. Na nasze spotkanie przynosi ze sobą torbę pełną książek. Wszystkie opowiadają jedną historię. Historię cierpienia i bólu. Historię, w której człowiek potrafi być pozbawiony uczuć. Historię wojny. Jego historię...

Ziemia przesiąknięta krwią

Franciszek Przytomski urodził się w 1934 roku Daniłówce. To niewielka wieś niedaleko Krzemieńca w dawnym województwie wołyńskim. W domu było ich dziewięcioro. Jak sam wspomina, była bieda, ale dawali sobie radę. Mieli małą gospodarkę. Ojciec hodował świniaki, handlował też, jak wszyscy w tamtym czasie, bimbrem. Wojna zastała ich nagle.

Przez pierwsze lata jakoś sobie radzili. Do grudnia 1942 roku okoliczna ukraińska partyzantka mordowała pojedyncze osoby. Z początkiem nowego roku, sytuacja zaczęła się jednak zmieniać. Coraz częściej dochodziło do pogromów cywilnej ludności. A banderowcy litości nie mieli...

Akcja eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu rozpoczęła się mniej więcej od lutego 1943 roku. We wsi pana Franciszka, bandy UPA po raz pierwszy zjawiły się w marcu. W okolicy było kilka partyzantek, a teren, pełen wąwozów, pozwalał im skutecznie ukrywać się przed Niemcami. Z lasu wychodzili przeważnie nocą. Wychodzili i strzelali... Mordowali po kilkanaście osób i znów zaszywali się wśród drzew.
Gdy w marcu zginął kuzyn pana Franciszka, rodzina zaczęła się ukrywać. Myśleli nad ucieczką, ale nie mieli dokąd. Dwa miesiące później zaczął się koszmar...

We wsi zjawiło się trzech banderowców. Zaczęli strzelać, gdy tylko wyszli z lasu. Kule były wszędzie... Pomimo prawie 70 lat od tamtych tragicznych wydarzeń pan Franciszek nie kryje swojego bólu, gdy opowiada o tym, co zrobili jego rodzinie.

Seria z karabinu przeszyła jego ciotkę. Siostrzyczka Franciszka, która schowana była w jej ramionach nie miała żadnych szans. Kule rozerwały jej małe, trzyletnie ciało... Ojciec dostał w głowę i klatkę piersiową. W sumie, tego dnia zabito 14 osób z jego bliższej i dalszej rodziny.
Po masakrze, banderowcy kazali ukraińskim sąsiadom posprzątać ciała pomordowanych. Ludzi chowano w zbiorowych mogiłach. Z każdym dniem ziemia coraz bardziej przesiąkała polską krwią…

Powrót do życia

Po zamordowaniu ojca, pan Franciszek wraz z rodzeństwem i matką uciekli do lasu. Jak wspomina, próbowano ich wywabić krzykami, przetrząsano cały teren. Oni skulili się tylko pod sosenką. Udało się...
Uciekli do pobliskiego Krzemieńca. Tam, jak wspomina Franciszek, stacjonowało niemieckie wojsko. Paradoksalnie, to właśnie dzięki nim przeżyli.

Gdy zbliżał się front, pod koniec 1944 roku, pana Franciszka wywieziono wgłąb Polski. W kwietniu przedostali się do Krakowa, gdzie do końca wojny opiekował się nimi pewien znany przedsiębiorca. Przeżyli...

Kolejne lata rzucały panem Franciszkiem po całej Polsce. Najpierw przebywał z rodziną w Pieskowej Skale w tzw. Państwowym Domu Dziecka. Po wyzwoleniu dom został przeniesiony do Czerniejewa koło Gniezna. Przebywało w nim ponad 160 dzieci.

Z tamtych czasów najbardziej zapamiętał przepiękny pałac. - Piękny, prawie jak Belweder - opowiada. Powstać miał w XVIII w. dla generała Jana Lipskiego. Później przeszedł we władanie rodziny Skórzewskich. - Przebywałem tam pięć lat. Po ukończeniu podstawówki pojechałem do Wschowy - opowiada pan Franciszek. Tam znajdował się dom młodzieży, w którym był do roku 1952. Po zawodówce musiał jednak opuścić to miejsce. Nie było jednak gdzie, nie było nawet z czym. Miał tyle, co liche ubranie na sobie i kilka rzeczy w walizce...

Zaciągnął się na budowę. Po wizycie w urzędzie miejskim dostał pracę w cegielni. Było ciężko, ale jak wspomina, przez osiem godzin wyrabiali nawet po 15 tys. cegieł.

Kolejnym przystankiem w jego życiu była Zielona Góra. Zatrudnił się na chwilę w Zastalu przy produkcji wagonów. Po trzech miesiącach przeniósł się do Nowej Soli. Tu pracę znalazł w Dozamecie. Udało mu się ściągnąć matkę i w końcu poczuł, że może zapuścić gdzieś swoje korzenie. Poznał przyszłą żonę, z którą razem zaczęli dorabiać się "od łyżki". Był luty 1953 roku…

Wojna, to straszna rzecz

Dziś Pan Franciszek ma 77 lat. Pomimo upływu czasu, wciąż dobrze pamięta, czym jest wojna. Czym jest ludobójstwo. Przypominają mu o tym książki, które pochłania. Tylko na spotkanie ze mną przyniósł ich pełną torbę. W jednej opisano martyrologię jego własnej rodziny. W książce to tylko nazwiska. W głowie pana Franciszka to prawdziwy człowiek, jego ojciec, kuzyn, siostra…

W 2002 roku pojechał na Ukrainę. Chciał znów zobaczyć swoją rodzinną miejscowość, okolicę. Jabłonie, które przesiąkneły krwią jego rodziny… - Teraz ta ziemia leży odłogiem - opowiada mi z goryczą pokazując na zdjęcia. - Nie można zbudować swojego szczęścia na cudzej krzywdzie. Oni chcieli odzyskać niepodległość kosztem tysięcy pomordowanych ludzi, kosztem gwałconych dziewcząt, piłowanych żywcem mężczyzn, kosztem niewinnych dzieci przybijanych do płota…

Wśród kilkunastu zdjęć znajduje się również to, które przedstawia pomnik ku czci Stefana Bandery. - Wie pan, czym różnili się banderowcy od nazistów? Niemcy zabijali przeważnie strzałem w głowę. Ukraińcy rozpruwali ciężarne kobiety, małe dzieci rozrywali na pół, torturowali ludzi godzinami - opowiada.

Matko Ziemi Wschodu...

Dziś jedyny żal, jaki mu został odnosi się do rządzących. Pan Franciszek nie może zrozumieć, dlaczego Polska, która przeszła te straszne czasy, dziś sama angażuje się w działania w Iraku, Afganistanie. Nie może zrozumieć dlaczego z jednej strony, tak głośno mówi się o Katyniu, o niemieckich obozach koncentracyjnych, a zapomina o tym, co przeżywają dziś zwykli mieszkańcy okupowanych państw na Wschodzie.
Dlaczego wojny dzieli się na sprawiedliwe i niesprawiedliwe? Kto decyduje o śmierci jednych i życiu drugich? Co wyrośnie z tych dzieci, których dom został zbombardowany, i które muszą się tułać po kraju ogarniętym wojenną pożogą?
- Na wojnę zgodzili się Ci, którzy jej nigdy nie przeżyli, nie wiedzą co ze sobą niesie, jak niszczy i wynaturza człowieka. Gdyby obecni decydenci przeżyli, choć jeden dzień, w którym nie są pewni jutra, a śmierć jest blisko, z pewnością nie zgodziliby się na udział w tych haniebnych interwencjach - dodaje pan Franciszek.
Ziemię wołyńską ma ciągle w sercu. I pamięta...

Przytuliłaś ich w swych skromnych mogiłach
Bez ładnego odzienia i trumny
Bez kapłana i kropidła
Bo bardzo kochałaś dzieci swe
(tytuł oraz powyższy fragment zostały zaczerpnięte z wiersza pt. "Matko Ziemi Wschodu!" autorstwa Franciszka Przytomskiego)

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska