Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A za jakie to grzechy kolarze muszą cierpieć?

Artur Matyszczyk
KOLARSTWO Frank Schleck, jeden z faworytów, zamiast na metę, trafił ledwie żywy do szpitala. Ale nie tylko on ucierpiał. Na bruku zawodnicy padali jak muchy. Czy słusznie organizatorzy Tour de France wrócili do "kocich łbów"?

Schleck niemal natychmiast wylądował na stole operacyjnym. Złamał obojczyk w… trzech miejscach. Zwycięzcę tegorocznego wyścigu dookoła Szwajcarii czeka przynajmniej dwumiesięczna przerwa w ściganiu. Na tym samym, brukowym odcinku, David Lelay złamał obojczyk, ale i przy okazji nadgarstek. Dwukrotny mistrz Niemiec Fabian Weggman za linią mety z szokiem spoglądał na dłoń. - Mógł mi ktoś powiedzieć, że po "kocich łbach" nie powinienem jeździć w obrączce. Mój palec za metą był cały… zielony - wypalił.

Listę poturbowanych można mnożyć, ale zabrakłoby miejsca w gazecie. Choć od pamiętnego etapu do Porte du Hainaut minęło już ponad 72 godziny, to wciąż nie milkną jego echa. Czy organizatorzy słusznie zrobili, przywracając po sześciu latach "kocie łby" na trasę Wielkiej Pętli?

Dyskusja rozgorzała jeszcze w trakcie etapu. Kibice kolarstwa od razu podzielili się na dwa obozy. - Nareszcie zrobiło się ciekawie, zanim kolarze wjechali w wysokie góry. Zresztą w czasach Eddy Merckxca odcinki po bruku były o wiele dłuższe i nikt z tego powodu nie narzekał - argumentowali obrońcy szosowych wybojów. Czy mieli rację? Moim zdaniem - nie!

Nie zamierzam wchodzić w rolę adwokata kolorowego peletonu. O nie. Bo moi ulubieńcy mają na sumieniu niejeden występek. Ale za jakie grzechy mają tak cierpieć?

Za co kocham kolarstwo? Za niezłomną walkę najlepszych. Nie tylko z rywalami, ale przede wszystkim z własnymi słabościami. Tour de France to nie żużel czy Formuła 1. W tych dyscyplinach kibice już dawno pogodzili się z faktem, że o zwycięstwie człowiek decyduje w 50, a w F1 to może w jakichś 20 procentach. Niestety z czymś podobnym mieliśmy do czynienia na III etapie Touru. Bo co decydowało o kolejności na mecie? Po pierwsze: przypadek, bo w czołówce przyjechał ten, kto albo sam się nie wywrócił, albo cudem przejechał obok leżącego kolegi. Po drugie… przypadek. Zwyciężyli bowiem ci, którzy mieli lepszy (czytaj: bardziej wytrzymały) sprzęt. Lance Armstrong dwa razy musiał zmieniać rower. Stracił sporo i kto wie, czy zgubione minuty odrobi w górach. To moje argumenty.

W peletonie od lat o triumfach decydowała ludzka siła i na Boga - niech tak pozostanie.
A na koniec krótka historyjka. Jeszcze w trakcie słynnego już, III etapu, sekretarz redakcji Szymon Kozica przysłał mi SMS-a. W kilku męskich, nieparlamentarnych słowach skrytykował jego trasę. Odpisałem z przekorą: "ale za to jak jest ciekawie". Na co Szymon odpowiedział: "równie ciekawie byłoby, gdyby jechali po polu minowym!"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska