Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Hrycaniuk: Gra ciągle sprawia mi sporo radości

Andrzej Flügel
Adam Hrycaniuk ma 31 lat, mierzy 206 cm i występuje na pozycji środkowego. Jest wychowankiem Spójni Stargard, grał w USAQ w lidze NCAA. W Stelmecie BC od  sezonu 2013/14.
Adam Hrycaniuk ma 31 lat, mierzy 206 cm i występuje na pozycji środkowego. Jest wychowankiem Spójni Stargard, grał w USAQ w lidze NCAA. W Stelmecie BC od sezonu 2013/14. Mariusz Kapała
Center Stelmetu BC Adam Hrycaniuk mówi, że dobrze czuje się w Zielonej Górze. Jego zespół to faworyci, ale lepiej nie zapeszać...

Pochodzi pan z Barlinka?
Tam się urodziłem, ale pochodzę z Myśliborza. Niedaleko, półtorej godziny drogi z Zielonej Góry.

Skąd pana zainteresowanie basketem, a nie na przykład siatkówką?
Koszykówka wtedy była modna, to była końcówka lat 90. Grało się na podwórku, na asfalcie. Wielu moich kolegów interesowało się nią, więc mnie też wciągnęła.

Pana pierwszy klub?
Spójnia Stargard Szczeciński, bo w Myśliborzu nie ma klubu szkolącego koszykarzy.

Jak pan się znalazł w Stargardzie?
Sam zgłosiłem się do nich. Miałem wówczas już 15 lat i poszedłem do szkoły średniej.

Wcześnie pan wyskoczył z rodzinnego domu...
Dokładnie. Mieszkałem w internacie, a jak byłem w domu, to żeby zdążyć do szkoły, musiałem wstawać nawet o czwartej rano.

Potem pana kariera potoczyła się typowo?
Tak, był zespół kadetów, juniorów młodszych i starszych. Z tą pierwszą drużyną zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Była fajna grupa, mieliśmy dobrego trenera Zenona Świętońskiego. Były też dwa medale w kategorii juniorów.

Pamięta pan swój pierwszy występ w ekipie seniorów?
Tak, miałem wówczas 18 lat, Spójnia grała wtedy jeszcze w ekstraklasie i był to mecz z Polonią Warszawa.

Tym, który dał panu szansę, był trener Tadeusz Aleksandrowicz?
Nie, trenera Aleksandrowicza już w Stargardzie nie było. Wcześniej, jeszcze jako junior, chodziłem podpatrywać zajęcia, które prowadził z pierwszym zespołem. A na parkiecie w ekstraklasie pojawiłem się za sprawą trenera Krzysztofa Majora. To był sezon 2003/2004.

Potem pojechał pan do USA?
Tak. Propozycję miałem już wcześniej, ale musiałem skończyć szkołę średnią. Nasz zespół spadł z ligi i wtedy postanowiłem wyjechać. Byłem tam cztery lata. Grałem w lidze akademickiej.

Czemu pan wrócił?
Skończyłem szkołę. Pozostawałem tam zawodnikiem anonimowym, więc trudno było dostać jakieś propozycje. Mój przyjaciel, jeszcze z czasów gry w juniorach, opowiedział trenerowi Tomasowi Pacesasowi o mnie i tak pojawiłem się w Asseco Prokomie. Najpierw byłem na okresie próbnym, załapałem się i zostałem.

Na długo!
Tak, na pięć lat.

Przed Stelmetem miał pan też przygodę z ligą hiszpańską?
W końcówce mojego pobytu w Asseco zaczęło się tam wszystko sypać. Dostaliśmy wolną rękę w szukaniu sobie klubów. Trafiła się oferta, by w końcówce sezonu pojechać do Hiszpanii i zagrać w dobrym zespole. To była fajna przygoda.

Zielona Góra to przypadek?
Nie. Już wcześniej, jeszcze z trenerem Mihailo Uvalinem, rozmawialiśmy o moim ewentualnym przejściu do Stelmetu. Nie było więc, żadnego przypadku, a decyzję podjąłem bez problemów. Tu jest fajny zespół, dobra atmosfera. Do tego ładna hala, oddani kibice, dobrzy trenerzy. Jeszcze jak grałem tu w barwach Asseco, bardzo mi się tu podobało.

Przyjechał pan i został na dłużej...
Tak, mieszkam w Zielonej Górze już od ponad dwóch lat.

Kontrakt ma pan do końca sezonu. Co dalej, czy już pan myśli o zakończeniu kariery?
Nie. Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Mam nadzieję kilka lat pograć.

Przeszkadzały panu urazy. Ostatnie dwa sezony nie były już tak efektowane jak wcześniejsze. Dlaczego?
Czy ja wiem? To prawda, było kilka urazów. Po latach występów coś tam czasem się odzywa. Ale przyznam, że gra w koszykówkę ciągle sprawia mi sporo radości.

Mimo tego nie ma pan czasem dość szatni, wyjazdów, treningów?
Chyba jeszcze nie. Owszem, czasem zdarzają się dni, gdzie nawarstwiają się problemy i mam wszystkiego dosyć. To gdzieś się w człowieku kumuluje, ale to szybko mija.

Nie jest łatwo funkcjonować w takiej grupie różnych osobowości. Można się z tego jakoś wyłączyć?
W sumie w naszej ekipie dobrze funkcjonujemy, więc nie ma tym problemu. Najlepsze, że się lubimy, mimo że spędzamy tyle czasu razem. Wychodzi po sześć, siedem godzin dziennie, do tego wyjazdy na mecze, hotele. Na szczęście potrafimy nie wchodzić sobie w drogę. Najlepszym dowodem, że się lubimy jest to, że potrafimy się ze sobą i z rodzinami spotkać. Tak jak ostatnio na sylwestra, kiedy Nowy Rok witaliśmy razem z większością drużyny.

Sezon się jeszcze nie zaczął, a wielu już wam powiesiło złote medale na szyjach. To trochę niebezpieczne myślenie. Przecież rywale się nie położą?
Dokładnie tak jest. Dlatego jesteśmy z boku tych spekulacji i robienia już z nas mistrzów, i spokojnie pracujemy. Wiemy, co mamy zrobić, jak się przygotować. Sezon jest bardzo długi, droga daleka, a przeciwnicy wcale nie tacy słabi. Nie ma mowy o luzie. Każdy mecz będzie dla nas ważny. Jestem optymistą, ale wolę nie zapeszać.

Czego panu życzyć u progu sezonu?
Przede wszystkim zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska