Nie ma karety, ale jest pięć asów - tak trener Adam Skórnicki przedstawił Falubaz Zielona Góra przed hitem z Unią Leszno. Ale swoimi asami pograł średnio. Z kolei Stal Gorzów hojnie i lekką ręką oddaje bonusy... Szymon Kozica, dziennikarz „Gazety Lubuskiej”, komentuje dziewiątą kolejkę spotkań żużlowej ekstraligi.

Stal Gorzów hojnie i lekką ręką oddaje bonusy. Piątkowa porażka w Grudziądzu, gdzie w tym sezonie jeszcze nikt nie wygrał, pewnie była wliczona w koszty, ale styl musi poważnie niepokoić. Nawet w żużlowej ekstralidze niełatwo roztrwonić 12-punktową zaliczkę z pierwszego spotkania, a Stali się udało... Ma rację Władysław Komarnicki, twierdząc, że ta drużyna jest bardzo nierówna. Po sezonie trzeba to zmienić, ale wypadałoby też chłodnym okiem spojrzeć w terminarz. Sytuacja wygląda tak, że Stal właśnie spadła na szóste miejsce w tabeli, ma punkt przewagi nad Motorem Lublin i pięć punktów nad Get Well Toruń, a w perspektywie już tylko dwa pojedynki u siebie - z Unią Leszno i Włókniarzem Częstochowa. Nie chcę krakać, ale od dziś każdy wydarty punkt może decydować o być albo nie być Stali w barażu o utrzymanie się w ekstralidze. Bezpośredni spadek rezerwuję oczywiście dla zespołu z Torunia (o tym na koniec).

Gran Derbi - takie określenie meczu Falubaz Zielona Góra - Unia Leszno usłyszałem w niedzielę, choć pewnie bardziej pasowałoby El Clásico. Ale nie o nazewnictwo tu chodzi, a o piękno żużla. A to zostało zamordowane przygotowaniem toru. - Nie ma karety, ale jest pięć asów - przedstawiał swoją ekipę trener Adam Skórnicki. Kibice Falubazu liczyli na to, że Dominik Kubera i Bartosz Smektała, młodzieżowcy Unii, będą wypompowani po sobotnim turnieju indywidualnych mistrzostw świata juniorów w Lublinie. Cóż, Skórnicki jak na „pięć asów” pograł średnio, zwłaszcza że Kubera słabo łatał dziurę w składzie. Tymczasem przy takiej postawie juniorów wystarczyłoby, żeby każdy „as” przywiózł 8 punktów... A wytłumaczcie mi jeszcze, jak to jest, że w dwóch bliźniaczych sytuacjach, kiedy hak motocykla jednego żużlowca wyrywa szprychy w przednim kole maszyny drugiego zawodnika i ten upada na tor, to raz wykluczony zostaje ten z wyrwanymi szprychami (Adrian Miedziński, a nie Nicki Pedersen), a raz ten, który te szprychy wyrwał (Bartosz Smektała, a nie Martin Vaculik)?

Hit, choć już zdecydowanie mniejszego kalibru niż ten w Zielonej Górze, mieliśmy w niedzielę także we Wrocławiu. Sparta, wciąż bez kontuzjowanego Taia Woffindena (wracaj do zdrowia, mistrzu!), niczym walec przejechała po przereklamowanym Włókniarzu Częstochowa, który przy okazji wypadł poza czołową czwórkę. Oj, robi się coraz ciekawiej w walce o awans do fazy play off.