Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Woronowicz: - Wiara jak kromka chleba

Adrian Todorczuk
Rozmowa z Adamem Woronowiczem, aktorem z Białegostoku, który zagrał księdza Jerzego Popiełuszkę.

- Twój tato był w komitecie organizacyjnym budowy pomnika księdza Popiełuszki w Białymstoku. Czy ks. Popiełuszko, jeszcze przed realizacją filmu, był dla Ciebie ważną postacią?
- Dla mojego taty, związanego z "Solidarnością" na pewno tak. W naszym domu zawsze było zdjęcie księdza Jerzego. Pamiętam ten dzień, kiedy przywieziono jego zwłoki do kostnicy w Białymstoku. Miałem naście lat. Ja z kolegami graliśmy w piłkę, ludzie tłumnie zaczęli wychodzić z domów... Zwłoki wiozła "nyska", jechała pod prąd. Oczywiście, wiedzieliśmy, że ksiądz został uprowadzony, później zamordowany. Wiedzieliśmy, że to był bohater. Wtedy nie przypuszczałem, że będę aktorem. Ani tym bardziej, że zagram postać ks. Popiełuszki.

- Ksiądz proboszcz z białostockiej parafii św. Rocha kiedyś o Tobie powiedział: "materiał na księdza poszedł w aktory, na zmarnowanie". Nie żałujesz, że zostałeś aktorem?
- Im dalej w las, tym bardziej się utwierdzam, że był to dobry wybór. Kiedyś religia była w salach katechetycznych, które były poza szkołą. Księża, którzy uczyli nas katechezy, zachęcali do tego, byśmy zostali ministrantami, więc wszyscy nimi zostawali. Był taki moment, gdzie ministrantami w Rocha były ogromne ilości chłopaków. Były to lata 80., wychowaliśmy się w tym kościele, lataliśmy, rozdawaliśmy dary. Pomagaliśmy księżom, jeździliśmy na różnego rodzaju zbiórki, potem zaczęliśmy jeździć na oazy. Proboszcz pewnie myślał, że skoro jestem taki gorliwy, to świetny materiał na księdza. Fakt, że ktoś jest codziennie w kościele, nie oznacza wcale, że może być dobrym księdzem. To nie zawsze idzie w parze. Realizuję się tutaj, gdzie jestem.

- Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z aktorstwem?
- Nie zapomnę jednego z pierwszych przedstawień białostockiego, młodzieżowego teatru "Klaps", jakie widziałem. Wtedy strasznie mnie strzeliło, wiedziałem, że coś w tym jest, tylko nie potrafiłem tego ugryźć. Potem były przesłuchania. Do "Klapsa" już się skończyły, więc trafiłem do "Mandragory". Pani Tosia (prowadząca "Klaps" Antonina Sokołowska - przyp. red.) zapytała mnie po przesłuchaniu, czy zamierzam zdawać do szkoły teatralnej. Oczywiście, odpowiedziałem: "Nie" i usłyszałem, że to "bardzo dobrze". Gdzieś tam mi przebłyskało, że może chciałbym zostać aktorem, ale w II klasie liceum nie myślałem o tym poważnie. Chciałem to tylko powąchać. Jak się okazało, podobało mi się coraz bardziej...

- Pani Antonina Sokołowska opowiedziała mi o warsztatach w Berlinie i pewnej sytuacji, kiedy sprawdzała, czy uczestnicy są w swoich pokojach. W żadnym nie było Ciebie...
- Tak, tak. Pewnie wtedy troszkę się modliłem.

- Jesteś bardzo wierzący.
- Wyszedłem z takiej rodziny, dzięki której jest to dla mnie bardzo naturalne. Otrzymałem to od rodziców, dziadków. W moje życie wiara wpisała się tak, jak smarowanie kromki chleba. Jest to normalna czynność. Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, to mnie w jakiś sposób ochroniło. Bez wiary chyba bym sobie nie poradził w tej szkole.

Superprodukcja o polskim świętym

Superprodukcja o polskim świętym

Hiphopowy teledysk i plakat z księdzem przypominającym... Jamesa Bonda. Czy w ten sposób można opowiadać o narodowej świętości? Można - mówi Rafał Wieczyń-ski, reżyser filmu "Popiełuszko". Nie wszystkim jednak spodobały się jego pomysły na promocję filmu. Ale film - owszem. Zbiera same pochlebne recenzje.

Wieczyński nie ukrywa, że zrobił film adresowany do młodszego pokolenia widzów - tego, które nie pamięta ks. Jerzego Popiełuszki, nie bardzo kojarzy PRL, a to, że z pójścia na mszę świętą trzeba się było tłumaczyć, wiedzą co najwyżej z opowiadań swoich rodziców. Stąd hiphopowa piosenka promująca film oraz kontrowersyjny plakat. Stąd też zapewne pomysł wirtualnego spaceru po pokoju księdza.

Wirtualny pokój umieszczono na głównej stronie internetowej filmu. Klikając na maszynę do pisania można przeczytać teksty kazań legendarnego kapelana "Solidarności", kliknięcie na radioodbiornik pozwala wysłuchać słów księdza. Telefon oznaczono znaczącym podpisem "inwigilacja". Takiej niestereotypowej promocji nie miał do tej pory żaden polski film.

"Popiełuszko. Wolność jest w nas" to największa polska produkcja 2008 r., w której udział wzięło 7 tys. aktorów oraz statystów. Zdjęcia do filmu powstawały przez ponad siedem miesięcy w 14 miastach (niestety, nie w woj. podlaskim). Same przygotowania do realizacji trwały kilka lat. Już w lipcu 2005 r. zorganizowano castingi do głównej roli, ponieważ Wieczyński nie był przekonany, że kapelana powinien zagrać zawodowy aktor. Szukał człowieka z charyzmą.

- Mówisz o szkole teatralnej?
- Tak, mówię o PWST. Nie wiem, może gdyby nie wiara, dzisiaj bym się zapił. Uratowała mi życie. To są bardzo trudne rzeczy: nagle jesteś absolwentem liceum i nie jesteś z rodziną, tylko Cię rzuca do innego miasta, do jakiegoś akademika, z jakimiś obcymi ludźmi. Ludzie są zupełnie różni, a Ty, podobnie jak i oni, lądujesz bardzo wysoko. Bo przeszedłeś sito egzaminów, które zdawało kilkaset osób. Niektórym odbija, wariują, myślą, że są wielkimi gwiazdami. A na studiach zaczyna się selekcja. Straszny stres, okropne napięcie. Bez wiary nie dałbym rady. Generalnie jestem słabym człowiekiem i nie należę do jakichś gigantów. Pamiętam trudne momenty: szedłem po mieście, widziałem, że w czyimś oknie pali się światło i chciało mi się płakać, chciałem do domu. W tym mieście jest okrutne tempo i nie przeżyłbym tego, gdyby nie wiara.

- Czy to prawda, że w trakcie studiów w Akademii Teatralnej mieszkałeś w klasztorze?
- Tak, mieszkałem na Miodowej w Warszawie, miałem dwa kroki do szkoły. Po III roku szukałem swojego miejsca. Moja ciocia pracowała w sekretariacie księdza prymasa i znając ojców kapucynów zaproponowali mi pokój za "Bóg zapłać" i mieszkałem przez rok w klasztorze. Miałem swoje klucze, wchodziłem do swojego pokoju nie uczestnicząc w życiu zakonu. Mój pokój znajdował się na samej górze, okno wychodziło na dzwonnicę. To mieszkanie było powodem wielu żartów ze strony moich kolegów. Proponowano mi, żeby robić tam imprezy (śmiech).

- Potem przyszło kolejne zetknięcie z klerykami. Tydzień przygotowań do roli w filmie "Popiełuszko" spędziłeś w seminarium, w którym pracował ks. Popiełuszko. Co dało Ci to doświadczenie?
- To było warszawskie seminarium, w którym studiował ksiądz Jerzy Popiełuszko. Bliżej miał do seminarium w Białymstoku, ale wybrał stolicę. Chciał być jak najbliżej księdza kardynała Stanisława Wyszyńskiego. To było ogromne doświadczenie. Zweryfikowałem swoje poglądy. Byłem przekonany, że w seminarium spotkam chłopaków, którzy uciekają przed życiem, a spotkałem ludzi, którzy odpowiadają sobie na pytanie "jak mają żyć". Odchodzą na bok i mają odwagę stawiania tego pytania. To wygląda trochę tak, jak w zamkniętym kampusie: wszystko odbywa się na tym samym terenie: nauczanie, jedzenie, wyjścia i wejścia muszą być zgłaszane, a więc wielki rygor. To wszystko służy większemu skupieniu i zastanowieniu nad sobą, bo podczas tych kilku lat trzeba podjąć ważną decyzję.

To się później wiąże z ogromną odpowiedzialnością, bo oni idą do ludzi i nie mogą tych ludzi poranić. Gdy ja przyszedłem do seminarium, VI rok właściwie żegnał się, za tydzień mieli święcenia w katedrze. Rektor odprawiał z diakonami ostatnią mszę. Pamiętam jedno zdanie, które powiedział: "Życzę wam, chłopcy, żebyście tego dnia, gdy staniecie po tej stronie ołtarza, kiedy już będziecie kapłanami po święceniach, aby spełniło się wasze najważniejsze marzenie". Wtedy faktycznie zrozumiałem, że to powinno być tak, że człowiek realizuje swoje marzenia.

- Zdjęcia do filmu "Popiełuszko" były kręcone w wielu miejscach bliskich księdzu Popiełuszce, w jego domu, w kościele St. Kostki. W Krakowie mogłeś zagrać w jego szatach liturgicznych. Jak to na Ciebie wpłynęło?
- Zależało mi na tym, by emocje udzielały się widzowi, nie mnie. Musiałem nad tym panować. Były momenty niezwykle wzruszające, jak w bydgoskim kościele Braci Męczenników, gdzie razem z naszym ekspertem od spraw liturgicznych, księdzem Cezarym Smuniewskim wybieraliśmy - na podstawie zdjęć - ornat, który miał być podobny do oryginalnego. Obserwujący to wszystko ksiądz prałat powiedział, że absolutnie na to nie pozwoli i wyjął z gabloty szatę liturgiczną księdza Jerzego, w której odprawiał on ostatnią mszę świętą. Zaraz po tej mszy, gdy dotarła informacja o porwaniu księdza Jerzego, siostra złożyła tę szatę i czym prędzej schowała. I teraz pomyśl: Twoim zadaniem jest coś takiego włożyć, zagrać w tym. Trochę to Cię przekracza, starasz się nad tym zapanować. Z tym zawodem jest właściwie tak, że my użyczamy siebie dla tej postaci, naszego ciała, głosu.

- Czy zdjęcia były kręcone również w Okopach - miejscowości, z której pochodził ksiądz Jerzy Popiełuszko?
- Zdjęcia nie były tam kręcone, ale pojechaliśmy tam kilkakrotnie, by porozmawiać z mamą księdza Jerzego. Byliśmy również w Dąbrowie, u brata księdza. Chcieliśmy po prostu trochę poobcować z rodziną ks. Popiełuszki. Bez żadnych pytań. Nie zaskoczył mnie ten krajobraz, ja się wychowywałem w podobnych warunkach. Tereny Suchowoli nie były mi dobrze znane, bliższa Sokółka. Ale zawsze chętnie wracam w te strony. A Okopy? Myślę, że udało nam się wiernie je odwzorować, znaleźliśmy piękne miejsce pod Warszawą. Równie urokliwe jak Podlasie i gdybym tego nie powiedział, to nikt by się nie zorientował, że to nie jest miejsce urodzenia księdza.

- A jak kształtowała się praca z reżyserem "Popiełuszki" Rafałem Wierzyńskim?
- Wiedziałem, że nie mogę się po tej roli prześlizgnąć. Pomysł z seminarium należy do Rafała. Zderzał mnie, zmuszał do pewnych rzeczy, chciał, abym z innych się wycofał. Nie chciał tego, abym realizował ten film od godz. 7 do 17, a później leciał do teatru. Mówiąc żargonem, nie pozwolił, bym tę rolę pyknął. Granica między patetyzmem a naiwnością jest bardzo cienka. Oczywiście, pojawiały się gorące i zdrowe dyskusje, ale wiedziałem, że mu na tym zależy. Sugerował mi, bym oglądał dużo materiałów nakręconych przez telewizje zachodnie, nie nudziłem się z nim, nie odpuszczał.

- Sam nakręcił dokument o Popiełuszce...
- Tak, z tym obrazem chodził od wielu lat. To było miłe spotkać kogoś, kto wie, czym się zajmuje.

- Zdaniem Piotra Tomaszuka z teatru "Wierszalin", masz umiejętność oddzielenia na scenie sfery prywatnej od tej scenicznej. Twoja rola w spektaklu "Ofiara Wilgefortis" pokazała, z jaką łatwością oddzielasz to, co ludzkie, od tego, co święte. Tak też było w przypadku "Popiełuszki"?
- Jestem świeżo po obejrzeniu "Popiełuszki". Myślę, że udało nam się pokazać człowieka. Oczywiście, nie wiem, jak film zostanie przyjęty, ale wydaje mi się, że pokazaliśmy te dwie ważne warstwy: duchową i ludzką, które idą ze sobą w parze. Religijność, która jest wpisana w ten film, nie jest banalna, nie jest pusta.

- Myślisz, że rola Popiełuszki otworzy Ci drogę do przyszłości filmowej?
- Nie myślę o tym, nie chcę startować do miana gwiazdy, która gra we wszystkim. Oczywiście, fajnie byłoby, gdyby przyszły jakieś ciekawe propozycje, ale jak ich nie dostanę, nie stanie się nic wielkiego, bo wcześniej też ich nie miałem.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska