Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Afery gospodarcze z czasów II Rzeczpospolitej

Mariusz Grabowski
Łukasz Kowalski/polska press
Reformy Władysława Grabskiego ustabilizowały polską walutę. Wraz z pierwszym kryzysem II RP nie skończyły się jednak afery gospodarcze dwudziestolecia.

Druga Rzeczpospolita chlubiła się - i słusznie - piękną Gdynią, efektowną reformą finansów Władysława Grabskiego i mocarnym COP-em. Ale bukiet afer i przekrętów wcale nie był mniejszy niż dziś. Dojlidy, Żyrardów czy Francopol, a także zastępy kryjących się za nimi Dyzmów stanowiły wyzwania, z którymi państwo na dorobku nie zawsze umiało sobie poradzić.

Podatki i haracze

Historycy badający dzieje polskiej gospodarki dwudziestolecia są zgodni: afery były skutkiem nieskodyfikowanego do końca prawa handlowego, kulawego systemu fiskalnego (ostatni dekret nowelizujący ustawę o podatku dochodowym prezydent Mościcki podpisywał jeszcze 3 września 1939 r.), ale też wielkiego kryzysu lat 30., który w Polsce miał wyjątkowo złe skutki. Do tego dochodziło wielkie i wciąż rosnące obciążenie państwa na rzecz armii. „Jak tu nie kraść, panie sędzio, kiedy wszyscy kradną” - przekonywał jeden z bohaterów felietonów Wiecha, gdy przyłapano go na drobnym szwindlu związanym z pokątnym handelkiem. Miał rację, społeczne przekonanie o tym, że kradzież jest przywilejem rządzących, była w II Rzeczypospolitej bardzo silna.

Poruszanie się w świecie pełnego dziur i haczyków fiskalizmu dwudziestolecia było nie lada sztuką. Przyjrzyjmy się obciążeniom ówczesnych obywateli: sam podatek dochodowy miał 80 stawek zależnych od wysokości zarobków, ale podatki płacono również m.in. od gry w karty (od 1,30 zł do 10 zł - w zależności od materiału, z którego je wykonano), od cukru (na handel słodzikami trzeba było mieć oddzielne pozwolenie), knajpy czynne po północy płaciły specjalny podatek zwany północnym (jego wartość wliczano w cenę rachunku klientów). Najwięcej zarabiający płacili 50-procentowy podatek dochodowy, a do podatku doliczano tzw. bykowe dla - mówiąc dzisiejszym językiem - singli.

Etatystycznie nastawione rządy lat 20. i 30. wytaczały też regularnie działa przeciw gospodarczym kartelom, głównie z kapitałem zagranicznym. Na podstawie uchwalonej w ekspresowym tempie specustawy specjalnie powołany Sąd Kartelowy doprowadził w latach 1933-1935 do rozwiązania prawie 80 trustów i monopoli. Akcji „antykartelowej” towarzyszyła głośna propaganda ujawniająca ich „aferalny” charakter. Co dziwniejsze, w ramach swoistej rekompensaty wypłacano właścicielom tzw. postojowe. Wszystko w czasie, gdy spowodowane kryzysem bezrobocie sięgało zenitu (w latach 1933-1934 wynosiło 50 proc.).

„Kupczący minister”

Chaos i bałagan w finansach spowodowane ingerencjami państwa sprzyjały wyjątkowo aferzystom i hochsztaplerom. Szczególnie początek państwowości obfitował w spektakularne skandale, w które zamieszani byli ludzie z pierwszych stron gazet. Gdzie niesprawne i mętne prawo, tam natychmiast znajdą się ci, którzy zechcą na tym skorzystać. Ta reguła potwierdziła się w III RP - koniec lat 80. i początek 90. również zaowocowały największymi aferami: alkoholową, FOZZ-em, oscylatorem Art-B czy wreszcie tzw. aferą sprzętową.

Okres wskrzeszania z niebytu Niepodległej nie dawał jeszcze takich możliwości przekrętów, ale nasi antenaci starali się, jak mogli. Historycznie pierwszym wielkim skandalem, który dostał się na szpalty gazet i do ław poselskich, była „afera dojlidzka” związana z rządem Wincentego Witosa, a konkretnie z ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych z ramienia ludowców Władysławem Kiernikiem.

Okazało się, że jako współwłaściciel banku najpierw okazyjnie wykupił majątek Dojlidy, a potem odsprzedawał ziemię okolicznym chłopom z wielokrotnym przebiciem (rekordem było nawet przebicie dwudziestokrotne).

Skandal miesiącami rozpalał emocje, ale można powiedzieć, że ostatecznie znalazł dość nieoczekiwany koniec. W kwietniu 1922 r. afera stała się przedmiotem burzliwej debaty w Sejmie, gdzie na „kupczącego ziemią ministra” posypały się gromy, ale jej wnioski wzięte zostały też pod uwagę przy uchwalaniu projektu reformy rolnej. Co ciekawe, Kiernik nie poniósł żadnej odpowiedzialności za swój pomysł, ale też w kapitalistycznym państwie trudno było znaleźć nań jakiś paragraf. Działał później w Centrolewie, w czasie wojny - w konspiracji, po wojnie związał się z nową władzą z ramienia ZSL-u. Zmarł w Warszawie w 1971 r.

Zemsta bezrobotnego

Sławetne Dojlidy były zapowiedzią znacznie poważniejszej afery - tzw. afery żyrardowskiej. Tu modus operandi sprawców był inny - najpierw było coś w rodzaju prywatyzacji za bezcen. Zakłady lniarskie sprzedano w momencie kompletnego apogeum hiperinflacji marki polskiej - w listopadzie 1923 r. W tym samym miesiącu wypuszczono banknoty o wartości... 5 i 10 mln marek polskich. Nie był to więc dogodny moment na sprzedaż jakiegokolwiek mienia o większej wartości. Tym bardziej zaś zakładów, od których zależał los całego miasta. Ale sama sprzedaż to jeszcze nie koniec całej afery. W następnym etapie polegała ona na ekspresowym wyprowadzaniu majątku zakładów przez francuski zarząd. Do tego doszły niewywiązywanie się z umów i dość liczne, opisywane w prasie, ekscesy obyczajowe.

Skandal zahaczył o sfery międzynarodowe i spowodował kryzys w stosunkach polsko-francuskich. Sprawę ostatecznie zatuszowano, proces sądowy się nie odbył (choć Francuzi więzieni byli w śledztwie i wyszli za kaucją), ale straty przedsiębiorstwa wyceniono już w późniejszych latach na 25 mln zł (znacznie więcej, niż było ono warte). Samobójstwo popełnił też adwokat Aleksander Lednicki, którego prasa upatrzyła sobie na tego, który najbardziej mataczył w sprawie.

Do zakończenia „afery żyrardowskiej” przyczynił się też koniec wielkiego kryzysu - przekonuje Sławomir Koper, historyk i znawca dziejów RP - i nasze ścisłe w owym czasie gospodarcze stosunki z Francją. Grube kredyty zaciągnięte nad Sekwaną, zależność gospodarcza i militarna od sojusznika i pierwsze zwiastuny nadchodzącej wojny sprawiły, że sprawę załatwiono polubownie. Jej nieoczekiwanym i tragicznym finałem było zabójstwo dyrektora naczelnego Zakładów Żyrardowskich Gastona Koehlera-Badina. 26 kwietnia 1932 r. w bramie na ul. Mazowieckiej zastrzelił go niejaki Juliusz Blachowski, jeden z tych, których Francuz posłał przed laty na bruk.

„W rządzie kradną!”

W 1929 r. wybuchła kolejna afera, którą można by nazwać finansowo-politycznym „przekrętem Gabriela Czechowicza”. Okazało się, że jako minister skarbu bezprawnie wydatkował 8 mln zł z funduszu reprezentacyjnego premiera na akcję wyborczą BBWR. Premierem był wówczas Józef Piłsudski, który zresztą nigdy nie ukrywał, że wydatki z tego źródła nie będą podlegać oficjalnym rozliczeniom. Na interpelacje opozycji zareagował ordynarnym wywiadem dla „Głosu Prawdy”, w którym porównał sejm do „menażerii wypełnionej złośliwymi małpami załatwiającymi swoje potrzeby publicznie i niestarającymi się wcale być podobnymi do ludzi”. Szczególnie ciętego na ministra Gabriela Czechowicza posła Liebermana z PPS-u nazwał „głównym tenorem w tej smrodliwej operetce”. Dla opinii publicznej sprawa była jednak jasna: „W rządzie kradną!” - grzmiał krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny”.

Przy okazji warto przypomnieć kolejną aferę, o której głośno stało się w 1932 r., przy okazji obrad komisji budżetowej Sejmu. Tym razem jej pozytywnym bohaterem został gen. Ferdynand Zarzycki, minister przemysłu i handlu, który zarzucił osobom o „historycznych nazwiskach”, zasiadającym w radzie nadzorczej niemieckiego koncernu Friedricha Flicka działanie na szkodę polskich interesów w zamian za sute łapówki. Dla każdego sprawa była jasna - owymi noszącymi historyczne nazwiska przedsiębiorczymi cwaniakami byli Janusz Radziwiłł, Antoni Potocki i Hipolit Gliwic.

Można powiedzieć, że oskarżenia o kradzież i łapówkarstwo były w Dwudziestoleciu procederem powszechnym - na przykład w 1927 r. o oszustwa podatkowe i branie pieniędzy od niemieckich przedsiębiorców z Górnego Śląska oskarżono publicznie Wojciecha Korfantego - ale niejednokrotnie coś było na rzeczy. Cofnijmy się do 1921 r., kiedy powstał Francopol (Francusko-Polskie Zakłady Samochodowe i Lotnicze SA), którego celem miało być realizowanie zamówień dla wojska. Tego samego roku spółka dostała imponujące zamówienie od rządu polskiego na 2650 samolotów i 5300 silników lotniczych.

Gdzie jest Zagórski?

Dowódcą polskiego lotnictwa był wówczas formalnie gen. Włodzimierz Zagórski. Sęk w tym, że był równocześnie członkiem zarządu Francopolu, robił więc interesy niejako z samym sobą. Na dodatek sprzęt, który dostarczała spółka, okazał się fatalnej jakości: płatowce Spad (zwane przez pilotów latającymi trumnami) miały słabą konstrukcję, odpadały im skrzydła, z kolei silniki nie wytrzymywały przeciążeń.

Wybuchła afera, choć dyskretnie kontrolowana przez zwierzchnika Zagórskiego - Władysława Sikorskiego. Zachłannego generała nie udało się jednak wybronić przed oskarżeniami piłsudczyków - został zdymisjonowany kilka dni przed przewrotem majowym. Do dziś historycy toczą spory, jaką rolę w późniejszym tajemniczym zniknięciu Zagórskiego odegrała jego jawnie okazywana niechęć do Piłsudskiego, a jaką machlojki na dostawach dla armii.

„Jak to się dzieje, że w przeciwieństwie do reszty świata Polacy to urodzeni kombinatorzy?” - pytał Melchior Wańkowicz, przemierzając jako reporter bezdroża przedwojennej Rzeczypospolitej. W tym zdaniu zawiera się głęboka refleksja na temat naszego charakteru narodowego. W podobnym tonie wizję polskiej szemranej przedsiębiorczości kreślił Tadeusz Dołęga-Mostowicz, jeszcze jako dziennikarz śledczy „Rzeczpospolitej”.Jego opublikowana w 1932 r. „Kariera Nikodema Dyzmy” była szyderczym portretem całego polityczno-gospodarczego układu ówczesnej Rzeczypospolitej. Idealizowana przez dziesięciolecia II RP ze swoimi aferami może dziś bulwersować, ale może być również lekcją o nas samych. Tym bardziej że czasami przedwojenni aferzyści mogą nawet nam zaimponować rozmachem i fantazją. Najlepszym przykładem jest białostocki hotel Ritz, który tuż przed wybuchem I wojny stanął przy reprezentacyjnej ul. Niemieckiej (potem przemianowanej na Kilińskiego).

Piłsudski w Ritzu

W 1919 r. mieszkał tam Józef Piłsudski, o a potem - w ciągu dwóch dekad jego istnienia - także Hanka Ordonówna, Stanisław Przybyszewski, marszałek Rydz-Śmigły, premier Felicjan Sławoj Składkowski i cała rzesza przedwojennych celebrytów. Na zachowanych fotografiach widać imponujące gmaszysko z dumnym napisem „Ritz”, kolumny, dorożki i tłumy gości. W rzeczywistości rzekomy luksus był dość wątpliwej natury, z wodą, która dochodziła tylko do pierwszego piętra, fałszowaną porcelaną i cennikiem skalkulowanym dla wozaków.

Za to rzeczywiście w hotelu zamontowano pierwsza windę w historii Białegostoku. Wszelkie drobne niedociągnięcia w hotelu wyglądałyby natomiast znośnie, gdyby nie fakt, że białostocki Ritz był tak naprawdę monstrualnym przekrętem. Towarzystwo Akcyjne Ritz powołała grupa żydowskich geszefciarzy, a sam hotel nie spełniał w żadnym razie wymogów ustanowionych przez Césara Ritza, gdy założyciel słynnej ekskluzywnej sieci w 1898 r. otwierał swój pierwszy luksusowy przybytek na placu Vendôme w Paryżu, a siedem lat później kolejny - w Londynie.

Można iść o zakład, że jego spadkobiercy pewnie nie wiedzieli nawet, że w dalekim Białymstoku stoi hotel o takiej nazwie. Przy aferze dojlidzkiej czy żyrardowskiej legendarny białostocki Ritz i tak jednak wygląda jak mało znacząca anegdota. Co dowodzi, że historii II Rzeczypospolitej nie warto oglądać jedynie w czarno-białych barwach.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Afery gospodarcze z czasów II Rzeczpospolitej - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska