- Kim pani jest? Ukrainką, Niemką, czy może już Polką...- Rosjanką, ale także trochę Ukrainką i trochę Polką. Najmniej we mnie Niemki. Jestem Rosjanką, bo urodziłam się i wychowałam w niewielkiej osadzie koło Pskowa. Później chodziłam do liceum plastycznego w Leningradzie, czyli w obecnym Petersburgu. Kolejny epizod mojego życiorysu to Ukraina, a konkretnie Lwów, gdzie studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych, a później mieszkałam tam przez kilkanaście lat i byłam wykładowcą akademickim. W tym czasie rozpadł się Związek Radziecki, a Ukraina ogłosiła niepodległość. Stąd mój ukraiński paszport. A polska karta stałego pobytu wzięła się stąd, że od 10 lat mieszkam i maluję w Łagowie.
- A niemiecki paszport skąd?- Podczas jednej z wystaw we Frankfurcie nad Odrą poznałam niemieckiego ekonomistę Lothara. Pomógł mi przewieźć obrazy przez granicę. To wspaniały człowiek. Coś zaiskrzyło między nami i teraz jest moim mężem. Mam niemieckie obywatelstwo i niemiecki paszport, ale Niemką jakoś się nie czuję. Za duża różnica temperamentów i mentalności. Niemcy są powściągliwi i raczej chłodni. A ja naturę mam otwartą, słowiańską.
.
- Jak pani trafiła do Polski i na Ziemię Lubuską?- Byłam wykładowcą na lwowskiej akademii. W 1991 r. w ramach wymiany między uczelniami przyjechałam na plener malarski w okolice Rzeszowa, gdzie poznałam polskich artystów. Kilka lat później Andrzej Owczarek z Głogowa zaprosił mnie na plener do Międzyrzecza. Organizowało go wojsko, wiec byłam przekonana, że będziemy malować jakieś czołgi albo armaty. Nic z tego. To był normalny plener, choć część artystów była związana z wojskiem. Malowaliśmy lasy, jeziora i zabytki. A wieczorami integrowaliśmy się przy ognisku. Przyjechałam z jednodniowym poślizgiem, bo wpierw wylądowałam w Międzyrzecu Podlaskim.
- Mhmmm?- Moi znajomi z Przemyśla i Rzeszowa nigdy nie słyszeli o Międzyrzeczu. Skierowali mnie do Międzyrzeca Podlaskiego, a tam nikt nie słyszał ani o plenerze, ani nawet o klubie garnizonowym, który go organizował. Dopiero tam się dowiedziałam, że gdzieś nad granicą z Niemcami jest jeszcze Międzyrzecz. Prawie 500 kilometrów na zachód. Zbytnio się tym nie przejęłam, bo w porównaniu z ukraińskimi kresami, taka odległość to przysłowiowy rzut kamieniem. Później trafiłam do Kostrzyna na plener ,,Sztuka na granicy'', który organizował Zdzisław Garncarek. A w 1998 roku razem z Lotharem kupiliśmy domek w Łagowie. Początkowo mieliśmy w nim mieszkać tylko latem i w czasie weekendów, ale teraz spędzamy w nim większość czasu.
- Dlaczego akurat Łagów?- To urokliwa miejscowość. Od razu się w niej zakochałam. W dodatku mieszka tam sporo obcokrajowców, nikogo więc nie dziwi język niemiecki, angielski czy rosyjski. To wymarzone miejsce dla artystów. W naszym domku często gościmy różnych malarzy, organizujemy plener Niebo w Zieleni. Jego nazwa nawiązuje do odbicia nieba w łagowskich jeziorach. I przy pomocy władz i mieszkańców tworzymy tam galerię.
- Ostatnio gościła pani na plenerze w Pszczewie. Jakie wrażenia?- Pszczew ma wiele wspólnego z Łagowem. Wieś otaczają lasy i jeziora. I ma niepowtarzalny klimat. Na pewno jeszcze tutaj wrócę.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?