Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Komorowski: Ludzie boją się zmian, bo one niosą odpowiedzialność

Anita Czupryn
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Pixabay
- Jeśli czujemy się samotni, spróbujmy się zbliżyć do innych ludzi i oferować im coś z siebie. Jeżeli próbujemy znaleźć miłość, to dajmy ją najpierw - mówi psycholog Andrzej Komorowski.

Lubi Pan zmiany w życiu?
Lubię i ciągle się fascynuję zmianami. Aczkolwiek lubię też pewien, stały kościec. Tak mi się złożyło, że wychowałem się przy ulicy Okopowej, róg Żytniej i nie miałem pojęcia, że w końcu tam wyląduję w przychodni i tam będę kończył dni swojej emerytury.

I to jest ta stałość, ten kościec?
Tak jest, to jest stałość. Ale zmiany lubię szalenie. Nowości. Nowa knajpa, nowe potrawy uwielbiam. Uwielbiam jeździć po świecie. Choć żona mówi mi, że ja wciąż wracam w te same miejsca.

Może są te same, ale już nie takie same. Kiedy przez moje życie przetaczały się rewolucje, doświadczyłam, że każda zmiana jest zmianą na lepsze, choć niekoniecznie od razu to widać. Widać z perspektywy czasu. Zgodzi się Pan z tym?
Proszę pani, to jest motto ewolucji. Jeżeli następuje zmiana, to jest to kolejny etap. Ale my wciąż jesteśmy pogrążeni w epoce XIX wieku, w panslawizmie, dominacji narodu wybranego pod auspicjami jednego mądrego człowieka, którym miał być Aleksander I, później jego syn; tak sobie wymyślono, że to Rosja jest tym wielkim duchem Europy.

Dlatego Pana życiowym mottem jest aforyzm Fiodora Dostojewskiego: „Życie to raj, do którego klucze są w naszych rękach”?
Najbardziej lubię Anatola France’a, który mówił: „Wiedza jest łaskawa, zwalnia od myślenia”.

Zgadzam się, bo ja, wie Pan, niespecjalnie lubię myśleć…
… i dlatego lepiej wiedzieć.

Im mniej myślę, tym mój umysł jest bardziej twórczy.
Ma pani rację. Wracając do Dostojewskiego, to był uzależniony, tak jak jego ojciec. Jego ojciec był nałogowym alkoholikiem i seksoholikiem, a Fiodor był nałogowym graczem. Leczenie współczesnych alkoholików lub narkomanów polega na tym, żeby ich nie zawiesić blisko jakiegoś innego uzależnienia. Albowiem, jak mawiał Freud, najczęściej mamy ochotę na zmiany. Ale dobry specjalista stara się pracować nad tym, co przysparza mu życie i co widzi w rzeczywistości. Słaby pracuje tylko nad objawem. Leczenie objawów do niczego nie prowadzi. W związku z tym, jeśli będziemy ciągle myśleć o tym, żeby zmieniać nasze życie, że chcemy tej zmiany, to musimy jeszcze dokonać jakiejś pracy. Wykonać zmianę. Postarać się o to. Życie jest w naszych rękach i nikt tego za nas nie załatwi. Jest jeszcze jedno motto, do którego mam olbrzymi sentyment. „Jutro jest wolne od błędu” - jak powiadała Ania Shirley, bohaterka książki „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery, która jest moją ulubioną książką.

Wydawało mi się, że mężczyźni nie czytają takich książek.
Faceci czytają, mężczyźni nie. A dynamika rozwija, proszę pani. Ewidentnie. Dynamika jest credo ewolucji i właściwie kreuje nam wieczność.

Wieczność! Aż tak daleko nie sięgam. Chciałabym po prostu wiedzieć, jak dokonać choćby małej zmiany w życiu, która sprawi, że będziemy szczęśliwsi. Niby bardzo chcemy zmiany w życiu, a jedyna zmiana, na jaką w efekcie jesteśmy w stanie się zdobyć, to przestawienie biurka spod ściany pod okno.
Tak się dzieje u kobiet i to jeszcze parę razy w tygodniu, bo to jest, proszę pani, potrzeba ruchu w gnieździe. Jak pani popatrzy na ptaszki, to samiczka zawsze coś poprawia, zawsze coś musi zmienić, tu piórko wyczyścić, tam patyczek przełożyć. Samiec generalnie ma to gdzieś. On dostarcza jedzenia, przylatuje i w ogóle nie zajmuje się gniazdem.

Różnie bywa z ptakami.
Ale buduje! Buduje gniazdo. A jeśli coś się z nim stanie, to je natychmiast odbudowuje.

A my chcemy coś nowego zbudować w życiu i nie bardzo nam to wychodzi. Czy jest jakaś uniwersalna metoda na to, jak się zabrać za zmianę życia?
Nie ma. Człowiek nie jest Bogiem. Ma ciągle ochotę na zmiany. Tylko teraz nie jest koniec roku, żeby pani mówiła: „Od nowego roku się odchudzę, będę wysoką blondynką i nauczę się angielskiego”.

Postanowienia noworoczne to jedno.
No tak, są banalne. Postanowienia noworoczne są dosyć płytkie i niekoniecznie oparte na realnej rzeczywistości. Gdybyśmy słuchali Anatola France’a, to być może mielibyśmy troszkę wiedzy. Ale nie bardzo lubimy się uczyć. Dlatego zalegamy w stereotypach. Uwielbiamy stereotypy. A jeszcze polityczna okazja temu sprzyja. Próbujemy się wyrwać do nowoczesności, ale nie wystarczy nam rzeczywistości, bo jesteśmy nieodrodnymi dziećmi swoich społeczności.
Czemu sprzyja polityczna okazja?
Oczarowaniu jednostką. Jeżeli tak się w kraju dzieje, to niezależnie od tego, ile ktoś taki ma przeciwników i ile ma zwolenników, ludzie ulegają ogólnemu oczarowaniu. To oczarowanie może być negatywne lub pozytywne. Mieliśmy wielu takich, od Napoleona, nie mówiąc o Cezarach, po Hitlera. Oni są staromodni. Są konserwatywni. Tak naprawdę nie chcieliby zmian. Jeżeli - to tylko według siebie, według swojego modelu. Są wrogami zmian i postępu. Właściwie ciągle żyją w przeszłości.

Właściwie to ja często słyszę i sama też lubię to zdanie: „Od dziś zmieniam swoje życie”. Uważam, że to jest cudowna możliwość, że człowiek może wstać rano i tak powiedzieć, samemu się zmienić i zmienić życie. Tylko, może to wcale nie jest potrzebne? Może lepiej żyć, jak się żyło i siedzieć w swojej strefie komfortu?
Suma jednostkowych chciejstw na zmianę, proszę pani, kreuje zmianę. Natomiast jednostki nie są zdolne do zmian tak szybko. Ludzie mówią o zmianach i bardzo ich pragną, ale boją się ich, bo one niosą ze sobą olbrzymią odpowiedzialność. Jest miasteczko w Holandii, które uwielbiam i jestem do niego ogromnie przywiązany. Nazywa się Lejda, po niderlandzku Leiden, tam znajduje się wielka uczelnia, w której wykształcono tysiące wspaniałych naukowców z całego świata, bo jest to uczelnia międzynarodowa. Stamtąd pochodzi butelka lejdejska, tam wynaleziona. Ale nie to czyni Lejdę sławną. Legenda mówi, że kiedy pod murami Lejdy stanęło dziesięć tysięcy żołnierzy hiszpańskich, ówczesny władca Holandii, Wilhelm Orański postanowił poprosić miejscowych - zaledwie dwutysięczną armię - o pomoc. Zaapelował do nich. Rada miejska Lejdy obradowała dwa dni i uzgodniła, że pomogą. Zerwali swoje tamy i zalali tę dziesięciotysięczną hiszpańską armię, topiąc ich jak koty. Tylko że oni jednocześnie zniszczyli siebie.

Swoje domostwa.
Zalali swoje pola, zniszczyli swoje domy. A to nie dawało się odnowić w jedno pokolenie. Wilhelm Orański obiecał im - mieli wybrać spośród dwóch rzeczy - albo zwolnienie od podatku na sto lat, albo wybudowanie uniwersytetu. I te miejscowe chłopy, posiedziały, pomyślały i postanowiły. Przyjęli, że postawienie uczelni spowoduje, że kiedyś ich dzieci, a jak nie one, to ich wnuki zmienią swoją rzeczywistość. I tak się stało. Filip co prawda zginął - spadł z konia i zmarł, ale jego rodzina dotrzymała obietnicy - w Lejdzie stanęła wielka uczelnia, która stoi do dziś. Garstka mieszczan, która nie była najwyższej konduity, jeżeli chodzi czy to o bogactwo, czy o wykształcenie, a która dodatkowo straciła jeszcze cały majątek, wybudowała bogactwo Lejdy - wielki wspaniały ośrodek społeczny i naukowy, słynny na cały świat. Uczelnię dotychczas ukończyło i było z nią związanych wielu wybitnych ludzi, jak choćby twórca teorii względności Albert Einstein czy John Huizing, autor słynnej rozprawy „Homo Ludens”. Jakież było przewidywanie mieszkańców Lejdy! Jak trzeba było umieć swoje racje na dziś, na jutro, poświęcić na przyszłość. I jak trzeba być odpornym, i jednocześnie wielkodusznym.

Czyli strata, jak powiadają Chińczycy, jest zyskiem. Czasem trzeba coś stracić, żeby zyskać coś większego.
Tak! Jerzy Rozencwajg, z którym wychowałem się od dziecka i jest moim największym przyjacielem w życiu mawia: „Nie bij Żyda, bo się przyda”. To jest brutalne, to jest złe, ale każdy musi mieć swoją ofiarę, swojego przedstawiciela i kogoś, do kogo pobiegnie po pożyczkę. Jak pomyślę sobie o wojnach krzyżowych, które właściwie zostały zorganizowane za żydowskie pieniądze - rycerze zapożyczali się na dziesiątki pokoleń i potem przez wiele pokoleń skrzętnie spłacali - to myślę sobie, że owa nacja, którą wygnano z całego świata i która wszędzie czuła się samotnie, i nigdzie nie potrafiła się odnaleźć, w sobie odnalazła bezpieczeństwo sztuki i pracy - te dwie rzeczy ewidentnie wyróżniają ich spośród innych. Żywię do nich wielki podziw i wielki szacunek, i stale w duszy mówię im „przepraszam” za wielu moich bliskich, którzy im zrobili krzywdę. Ale wie pani, ludzie jednocześnie są pokoleniem własnej rodziny. W gruncie rzeczy nie potrafimy być inni.

Co to znaczy?
Z moich własnych badań i z badań doktor Rucińskiej jeszcze z lat 80. i nie tylko, bo takich badań było mnóstwo, wynika, że córki alkoholików w 80 procentach wybierają za mężów alkoholików. Wynika to, o czym mówią przysłowia: jakie drzewo, taki klin, jaki ojciec, taki syn. Jaki kluczyk, taka dziurka, jaka matka, taka córka. Jesteśmy stereotypem swoich wychowań.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Tak, oczywiście. I te maksymy mają coś do powiedzenia. Żeby się wyrwać z rodziny, żeby się stać nieprzeciętnym, trzeba być średnim. Jak nasz bohater, po którego pani sięgnęła, czyli Dostojewski.

Jak to - średnim?
No, Dostojewski nie był pierwszym z rodzeństwa. Średni zawsze najlepiej wychodzi. Proszę pani, najmłodszy, ten najbardziej wyróżniany, najbardziej kochany - potem się nie wyróżnia. Nie zaistnieje w życiu. Najstarszy - oczko w główce rodziców, biedaczek, zawsze cierpi na kompleks: „Oddaj młodszemu, bo jesteś starszy, mądrzejszy”. A średni? Nikt go nie dostrzega. Musi się sam wychować. Większość tych, którzy byli wybitni, jak Napoleon - to średniacy. To ci, którym rodzice poświęcają mało czasu i którzy pragną rodzicielskiej miłości. Pragną być dostrzegani. Rodzice nigdy nie mają dla nich czasu, więc oni sami pracują na siebie. Stają się wybitnymi. Czasami stają się Chopinem, a czasami Spinozą.
Może średnim łatwiej przez to dokonywać zmian w życiu. Ale generalnie boimy się wyjść ze swojej strefy komfortu. Dlaczego? Nawet jeśli to życie nas uwiera, nawet jeśli chciałoby się zmienić to czy owo, to w sumie tkwię w tym, co już znam, więc po co mam to zmieniać?
Zmiana to stan, kiedy musimy dokonać przemiany, przeistoczenia. Musimy wyleźć z tego kokonu i okazać się motylem. A co będzie, jak okażemy się ćmą i nikt nas w dzień nie dostrzeże? I łeb sobie rozbijemy? Ludzie tego się boją.

Czy na tym polega zmiana życia - że chcemy być zauważeni? O to chodzi?
Tak, tak. Ludzie chcą być zauważeni, bo chcą być kochani przez matkę, ojca; przez więcej nie ma potrzeby.

Nawet, jak już jesteśmy dorośli?
Co z tego? Ciągle szukamy miłości. Jak śpiewała kiedyś bardzo mądrze Violetta Villas: „Nie ma miłości bez zazdrości, nie ma zazdrości bez miłości. Miłość przychodzi razem z zazdrością, a zazdrość odchodzi razem z miłością”. Piosenka może nie górnych lotów, ale Violetta ułożyła ją sama i ku zdziwieniu wszystkich, stała się krótkotrwałym przebojem. Człowiek, proszę pani, cały czas potrzebuje bycia wyróżnionym. Jedynacy na przykład - ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra, ale mają najmniejszą liczbę rozwodów, mają najtrwalsze związki, a jako samotni rodzice świetnie wychowują dzieci. Po śmierci partnera rzadko wiążą się z kimś na stałe.

Dlaczego tak z nimi jest?
Z czego się to bierze? Ze strachu. Zwyczajnego strachu. Oni ciągle się boją samotności. Boją się samych siebie. Bycia samym. Nie mają do siebie zaufania. Boją się, że coś spieprzą i dlatego potrzebują wsparcia.

I dlatego nie wiążą się z nikim po śmierci partnera?
Nie, bo po śmierci partnera są wierni. Puszczają się za jego życia. Ale nie oznacza to, że odchodzą. I nie uważają, że zdradzają, bo zdrada jest u nich czymś innym. Gdyby zajrzała pani do mojej książki „Miłość ci wszystko wypaczy”, to by pani przeczytała, że najlepsze związki stanowią najstarsi bracia sióstr z najmłodszymi siostrami braci.

A kiedy coś w życiu uwiera i nie ma szansy na zmianę, to co zrobić? Mam koleżankę, która bardzo lubi swoją pracę, ale bardzo nie lubi do niej chodzić. Męczy ją samo miejsce. Jeżeli więc życie jest rajem i kluczyki mamy w naszych rękach, to…
… to ona jeździ złym modelem samochodu. Lepiej by się czuła w skodzie, a ona jeździ fiatem. Ludzie taki sam problem mają z rozejściem się. On - bandzior, łobuz, nie szanuje, nie kocha, nie lubi, zdradza, ale jak go zostawić? Ona się boi zostać sama.

Moja koleżanka miałaby zostawić tę pracę?
No tak! Trzeba coś zmienić. Po co jej to miejsce? Po co się do niego przywiązała? Jeżeli lubi pracę, jeżeli jest to jej pasja życia, to ona się wszędzie odnajdzie, bo będzie konkurencyjna. Ale żeby ktoś odpowiedział na jej ofertę, to ona musi ją podjąć. Musi pójść na rozmowę, zdać wewnętrzny egzamin i musi zaryzykować zmianę. Ludzie strasznie boją się ryzyka. Ciągle mówią: „Udało się!” - a przecież nic takiego nie robią, nie ryzykują w życiu. Boją się zaryzykować, no, chyba że z głupoty.

Ale bywa i tak, że jeśli nie podejmujemy życiowych decyzji, to życie podejmuje je za nas. Co też niekoniecznie musi być tragedią. Przykładem jest pan Roman Kluska. Opowiadał mi raz, że gdyby nie zwolniono go z pracy, to nigdy by nie założył firmy. Nie osiągnąłby takiego sukcesu ani takich pieniędzy.
Na zmianę trzeba zapracować. Trzeba się na nią zdecydować i podjąć odpowiedzialność. Pan Roman Kluska nie miał takiego zamiaru, życie zrobiło to za niego. Ale okoliczności się tak zmieniły, że musiał podjąć rękawicę. Jest odpowiedzialnym facetem. Szybko wrócił do tego, co kochał. Wrócił do elektroniki, założył firmę, okazało się, że mu poszło i wygrał. Ale jego celem wcale nie były miliony. Jego celem było zadowolenie z pracy, satysfakcja, miłość do tej pracy i znalezienie się tam, gdzie jest się wygranym. Nie dlatego, że mu się udało, ale dlatego, że na to zapracował. Mój ojciec jest poznaniakiem; ja jako Wielkopolanin jestem, przynajmniej w dużej części, zdany na robotę. Albo zrobisz, albo nie zarobisz. Jak nie zarobisz, to niestety nie będzie. Żeby spadła manna z nieba, narobić się trzeba.

Nie musimy od razu dokonywać w swoim życiu wielkich przełomów, wystarczy, jeśli będziemy umieli radzić sobie z życiowymi bolączkami. Z tym, co nam się nie podoba, co nam się nie udaje, nie…
...nie wychodzi.
Właśnie. A my dalej chodzimy w tych ciasnych butach, które piłują.
Miałem raz pacjentkę, która zbierała buty. Pokazała mi zdjęcie swoich zbiorów, no, było to oszałamiające. I pokazała mi też swoje ulubione buty. Szmaragdowe szpilki, z błyszczącą glazurą. I w tych butach stała. Powiedziałem: „Ale coś ma pani zbolały wyraz twarzy”. Odpowiedziała: „Bo one są za małe o dwa numery”. „To po cholerę pani kupiła za małe buty”? - zapytałem. I usłyszałem: „Bo był tylko ten jeden numer, kupiłam w Paryżu; więcej par nie było. Jak mogłam nie kupić, jak one były takie piękne?” Ale czy w nich chodzi? Odpowiedziała: „Nie, bo chodzi o to, aby mieć takie buty”.

Ale po co?
Trzeba mieć priorytety. Widzi pani, kiedy do mnie przychodzi człowiek na psychoterapię, kiedy mówi: „Mam depresję. Jest mi źle w życiu. Żona mnie nie kocha, syn jest gejem, a w pracy szef za mną nie przepada”, wtedy ja muszę znaleźć jego zwycięstwo. I szukam. Jest prawdą, że on coś zwyciężył, że mu się powiodło. Muszę to odnaleźć, bo on tego nie dostrzega.

Jak Pan tego szuka?
No, proszę pani. Zaglądamy w swoje życie. Wielu z pacjentów mnie pyta: „A u pana jak? Jak to było? Mówił pan, że miał raka. Jak się pan dźwignął? Czy się pan bał?” Bałem się, jak cholera. Co z tego. Każdy człowiek się boi. Przecież nie jestem herosem. Ale spotkałem na swojej drodze ludzi, których mi żal było zostawić. Kochałem ich. Musiałem powalczyć. Być może walczyłem dla siebie. Ale tak naprawdę walczyłem o nich, bo bez nich świat jest nic niewarty. Chociaż to też niekoniecznie musi być prawdą. Ludzie tak mówią, a potem i tak potrafią żyć. Chodzi o to, że zawsze trzeba w sobie coś dobrego znaleźć. Ale nie wszyscy mają odwagę. Czy zauważyła pani, jak politycy rzadko przepraszają?

Zauważyłam.
Nie mówią przepraszam, choć gdyby powiedzieli, to nic by się z tego powodu nie stało.
W ogóle mężczyźni rzadko przepraszają.
Tak, oczywiście. Kobiety częściej przepraszają. Zgadzam się z panią. Mężczyznom strzela testosteron, jakby ciągle brali udział w zawodach i nie mogli zająć drugiego miejsca. A czasami przeproszenie oznacza wielkość; do tego trzeba dorosnąć.

Odwaga nie polega tylko na tym, żeby umieć przeprosić. I nie mówię tu też o tym, że trzeba od razu wpadać do płonącego domu i ratować ludzi.
Tego nigdy pani nie wie, a któregoś dnia może się pani taka sytuacja wydarzyć. I wtedy się pani zawaha. Tak, jak mój kolega, który nie wskoczył i musiałem go potem mocno ratować. Bardzo odważny człowiek, umiejący wiele rzeczy, ale do płonącego domu nie wskoczył, bo się przestraszył. Każdy ma prawo się przestraszyć. Są ludzie, którzy nie muszą być bohaterami. Nikt nie powiedział, że każdy ma być bohaterem. Bohaterów u nas od groma, a ja wolałbym normalną, rzetelną pracę u podstaw. Organiczną. Robotę. I tych, co całe życie pracowali rękami, tych, co mówią: „Całe życie pracowałem ręcami i patrz pan, wszystko zbudowałem”. Ale do tego trzeba mieć serce albo duszę, a ten pan ją ma. „Jaką duszę, panie? Ręce miałem, całe życie” - powie. Ale jak się znajdzie w jego duszy ten kawałek, dla którego on to wszystko wybudował, to on się poczuje nobilitowany.

Kiedy mamy marzenie, mamy plan i udaje nam się go zrealizować…
Nie udaje się, tylko się powiedzie. Zapracowaliśmy na to.

Zgoda. Zapracowaliśmy na to. Wybudowaliśmy dom. A potem okazuje się, że wcale nie jest tak, jak sobie wymarzyliśmy.
O, i to jest bardzo rozczarowujące. Trzeba budować nowy dom.

(Śmiech).
Takie są czasami zasady gry. Ludzie muszą ulegać oczarowaniu, bo bez oczarowania nie ma rzeczywistości.

I tu wracamy do początku naszej rozmowy - ludzie oczarowują się tym, co politycy mówią.
Bo mają coś dla nich zrobić, tak. Ciągle szukamy jakiegoś wodza, który nas poprowadzi. Tylko, że wódz potrzebuje żołnierzy. Mamy być mięsem armatnim? Po co? Zawsze będziemy wolni, jeśli będziemy coś robić dla innych, ale nie pozwolimy, aby ktoś z nami czynił coś złego.

Jak rozpoznawać te momenty, w których trzeba wybierać i podejmować takie decyzje, które popchną nasze życie do przodu, do wielkiej, dobrej zmiany?
Mój dziadek, który nienawidził stereotypów i zawsze mnie przed nimi przestrzegał, mawiał tak: „Dokonuj takich wyborów, których byś się nie wstydził.” Niewiele mówił, ale to było dla mnie ważne. W życiu zdarzały mi się również nieprawości i rzeczy niedobre. Al.;e staram się dzisiaj żyć tak, żeby to naprawić. I powiem pani jeszcze, że któregoś dnia obudziłem się w takim stereotypie, jak awersja polsko-czeska. Mój ojciec, ponieważ był oficerem, dostał zlecenie, że musi jechać do Czechosłowacji i „uwolnić” Czechów. Odmówił. Nie muszę pani opisywać, co się działo. Na szczęście uległ wypadkowi, nie musiał jechać na poligon, gdzie mógłby się „potknąć”. Minęło jakieś 20 lat i na początku lat osiemdziesiątych gdy u nas jeszcze trwał stan wojenny gen W.Jaruzelskiego, do Polski na szkolenie, które organizowałem, przyjechali czescy psychoterapeuci. Przyszli do nas do domu. Moja córeczka miała wtedy 4 lata. Od jednej z Czeszek dostała czekoladkę. Schował ją do fartuszka i pobiegła. Czeszka zapytała, dlaczego jej nie zjadła. Odpowiedziałem, że słodycze są jeszcze na kartki. Kiedy wyszli, znalazłem cukierki, które zostawili, w różnych miejscach naszego mieszkania. A potem przysyłali paczki. Niewielkie - półtora kilograma, a w środku kaszki, mleczko, wszystko to, czego nie mogliśmy dostać. Aż raz mnie wezwano i kazano się wytłumaczyć, od kogo te paczki przychodzą. Nie znałem tych Czechów. Ale jeśliby ktoś powiedział złe słowo na Czecha, to był zatłukł. Nie musieli wysyłać tych paczek. Nie znali mnie. I widzi pani, to jest zmiana stereotypu - człowiek musi się do tego przekonać. Nie chodzi o to, czy będziemy wybierali PiS czy PO. Chodzi o to, żebyśmy wybierali w sposób prawy. I tyle. Więcej nie trzeba. Jeśli czujemy się samotni, spróbujmy się zbliżyć do innych ludzi i oferować im coś z siebie. Jeżeli próbujemy znaleźć miłość, to dajmy ją najpierw.

A jeśli ktoś jej nie chce?
To nie pchajmy się na siłę. Ale tu nie chodzi o zakochanie. Bo jeśli tak, to Ewa powinna wybrać węża - był o wiele ciekawszym facetem od tego nudnego Adama.

Naprawdę uważa Pan, że tylko od nas zależy, jakie będzie nasze życie?
Tak. Jeżeli będziemy dobrymi ludźmi, będziemy szanować i kochać innych, to oni się nam odpłacą. Dadzą nam to samo.

Zgadzam się. Ale mam też na myśli to, że w gruncie rzeczy, przez różne uwikłania, powiązania, tak niewiele możemy w naszym życiu. Wiele zależy od naszego szefa, od sytuacji politycznej, gospodarczej, od różnych czynników. Jedyne co możemy, to zmienić swoją postawę.
Ale mamy wolną wolę. I w każdej chwili możemy wyjść.

POLECAMY:






















Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Andrzej Komorowski: Ludzie boją się zmian, bo one niosą odpowiedzialność - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska