Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Szmit: - Nie jestem szczurem

Tatiana Mikułko
Andrzej Szmit przez trzy lata był dyrektorem szpitala wojewódzkiego. Funkcję tę łączył z pracą w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. 2 stycznia wraca do pogotowia jako jego szef.
Andrzej Szmit przez trzy lata był dyrektorem szpitala wojewódzkiego. Funkcję tę łączył z pracą w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. 2 stycznia wraca do pogotowia jako jego szef. Kazimierz Ligocki
- Dla polityków mam przesłanie - odczepcie się od szpitali. Zajmijcie się swoimi ustawami, pracą na rzecz samorządów i mieszkańców. Przestańcie decydować o personaliach - mówi Andrzej Szmit, były dyrektor szpitala.

- Czuje pan ulgę, czy smutek, że odchodzi ze szpitala?
- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Żal mi zostawiać szpital. Moim największym sukcesem są ludzie. Ci, którzy tu pracują i ci, którzy chcą się tu leczyć. I z ich powodu jest mi smutno. Czuję też ulgę, bo bardzo mocno odczułem zamieszanie wokół mojej osoby. Moja rodzina także. Nie jestem politykiem, nie mam skóry bawołu i wszystko biorę do siebie. To zamieszanie by się nie skończyło, a nie mogę pozwolić, by rzutowało na szpital.

- Gdyby nie to zamieszanie, dalej chciałby pan pracować w szpitalu?
- Tak. Ale chcę jasno podkreślić, że nie mam pretensji do moich szefów. Mam pretensje do polityków, którzy nie dawali żyć i oczekiwali konkretnych decyzji w mojej sprawie. Źli ludzie, źle kończą, a zło wraca. Jak patrzę na niektóre zaciśnięte twarze, to myślę sobie, że kiedyś odczują na własnej skórze, jak mnie nieprzyjemnie potraktowano. Jeśli wreszcie obejrzę telewizję, przeczytam prasę, otworzę lodówkę i nie wyskoczy z niej informacja o Szmicie, to będzie szczęśliwy czas.

- Pracownicy mówią, że w szpitalu panuje żałoba po panu...
- To przyjemnie słyszeć. Miło mi, że po trzech latach pracy ponad 90 proc. załogi popiera mnie i to, co robię. Mam nadzieję, że mój następca nie odczuje działań polityków we własnym gabinecie. Dyrektorzy zakładów opieki zdrowotnej mają naprawdę wiele pracy i mnóstwo kłopotów do rozwiązania. A dla polityków mam przesłanie - odczepcie się od szpitali. Zajmijcie się swoimi ustawami, pracą na rzecz samorządów i mieszkańców. Przestańcie decydować o personaliach.

- A nie jest tak, że ucieka pan z tonącego okrętu?
- Już jeden pan nazwał mnie szczurem. Po pierwsze, szczurów może szukać w swojej okolicy, ja nim nie jestem. I nie przypisuję cech zwierzęcych ludziom, choć jak widać w niektórych kręgach hieny się mocno rozpleniły. A po drugie, ten okręt nie tonie.

- Czy pracując i w pogotowiu, i w szpitalu, dawał pan z siebie 100 proc. i tu, i tu?
- Nie mnie to oceniać, pewnie można pracować jeszcze więcej. Ale jeśli się przychodzi do pracy o 7.00, a do domu wraca o 19.00, to nie można powiedzieć, że się tej pracy unika. Tak samo jak nie można powiedzieć, że się otoczyłem grupą zastępców i pomocników zastępców. Tak się składa, że w ciągu trzech lat udało mi się obniżyć koszty zarządu trzykrotnie.

- Ma pan poczucie, że otoczył się pan złymi, albo niewłaściwymi ludźmi?
- Absolutnie nie. Udało mi się zgromadzić fantastyczny zespół ludzi, który poczuł się doceniony i zaczął traktować szpital, jako docelowe miejsce pracy. Jako miejsce, które daje ogromne możliwości. I tego nie zmienią wypowiedzi niektórych osób, że szpital jest kotwicą i kamieniem u szyi. Zły człowiek to taki, który donosi na własne miejsce pracy, a takie przypadki się tu zdarzały. Źli ludzie albo stąd odeszli, albo się zmienili.

- Dobrze pan wypełnił swoją misję?
- Tak nie myślę, bo ta misja została przerwana. Jest jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Mój następca powinien się zająć stworzeniem silnego ośrodka nefrologii dziecięcej, bo są na to szanse i aktywnym wspieraniem Gorzowskiego Centrum Onkologii.

- Nawet jeśli onkologia to domena Zielonej Góry?
- Nie ma żadnej domeny Zielonej Góry. Migracje wyprowadzają stąd ponad 10 mln zł. A pacjenci chorzy onkologicznie nie chcą się leczyć w Zielonej Górze. Tak nie wolno stawiać sprawy. Równie dobrze moglibyśmy powiedzieć, że nie ma sensu tworzyć ośrodków kardiologicznych, bo przecież już są. Coraz więcej osób będzie leczyć się z powodu nowotworów, bo lekarze potrafią te choroby szybciej zdiagnozować. Nie można ich zmuszać, żeby jeździli do Wrocławia czy Poznania.

- W jakiej kondycji zostawia pan szpital?
- Finansowej nie gorszej od tej, którą zastałem trzy lata temu. Zadłużenie sięga ok. 249 mln zł. Poza tym w szpitalu wyremontowano lob zbudowano od podstaw oddziały: laryngologiczny, chirurgii dziecięcej, hematologiczny, pediatryczny, kardiologiczny, chorób wewnętrznych, ginekologiczno-położniczy z porodówką, SOR, blok operacyjny. Utworzono nowy zespół poradni specjalistycznych. Unowocześniono dział hemodynamiki, mamy nową pracownię gastroenterologii, rezonansu magnetycznego, zakład medycyny nuklearnej, laboratorium. Na ukończeniu są prace na okulistyce, która będzie miała własny blok operacyjny. W lutym otwarty zostanie oddział neurologii, udarowy i pracownia elektrokardiofizjologii. Zainwestowaliśmy w zaplecze techniczne: spalarnię, solary, kuchnię, a także informatyzację i system zamówień publicznych. Łącznie przez trzy lata wydaliśmy na inwestycje ponad 40 mln zł, przy dużym udziale pieniędzy unijnych.

- Szpital ma już kontrakt na przyszły rok?
- Tak. Będzie wyższy niż w 2010 roku, a przypominam, że mieliśmy ponad 170 mln zł. Nie wiem, o ile, bo ostatnie umowy podpisałem w czwartek po południu. Trzeba to wszystko zliczyć. Przez trzy lata udało się zwiększyć kontrakt z NFZ o 30 mln zł. Nie udałoby się bez pracowników działu obsługi kontraktowania. I to jest mój sukces, że udało mi się zatrudnić takich ludzi.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska