Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Przybysz, mama znanych wokalistek uciekła z miasta na świętokrzyską wieś. Tu realizuje pasje

Marzena Smoręda
- Ogród Inspiracji u Przybyszów w Andruszkowicach, którego jestem autorką stanie się wkrótce, dzięki finansowemu wsparciu z funduszu szwajcarskiego na rozwój tego projektu miejscem dla rozwoju artystycznego, pozaszkolnej edukacji i miejscowej integracji. Proste życie przenikać się będzie tu ze sztuką i niezwykle bujną przyrodą tego miejsca. Pracuje nad tym z mężem Jackiem - mówi Anna Przybysz.
- Ogród Inspiracji u Przybyszów w Andruszkowicach, którego jestem autorką stanie się wkrótce, dzięki finansowemu wsparciu z funduszu szwajcarskiego na rozwój tego projektu miejscem dla rozwoju artystycznego, pozaszkolnej edukacji i miejscowej integracji. Proste życie przenikać się będzie tu ze sztuką i niezwykle bujną przyrodą tego miejsca. Pracuje nad tym z mężem Jackiem - mówi Anna Przybysz.
Anna Przybysz - artystka i niespokojny duch, mama słynnych wokalistek Pauliny i Natalii z zespołu Sistars. Opuściła Warszawę, by oddać się artystycznej stronie życia dla innych.

Zamieszkała Pani w Andruszkowicach koło Sandomierza  i zaangażowała się w animację kulturalną wsi i okolic, budząc mieszkańców do artystycznego życia. Dlaczego uciekła Pani na wieś?

Zawsze potrzebowałam swobody, wolności, kontaktu z naturą. Jako dziecko każde wakacje spędzałam w Andruszkowi-cach. Dziadkowie, ciocie-babcie pozwalali mi dosłownie na wszystko, biegałam więc z dziećmi po polach aż do nocy, przesiadywałam na krawężnikach, wspinałam się na drzewa. Robiłam to, czego miejskie dzieci nie znają. Wymyślałam szalone zabawy, zaraz po „przymusowych pracach przy zbieraniu jabłek, porzeczek”. Pamiętam, że wzorem telewizyjnej akcji zainicjowałam w Andruszkowicach podwórkową „Niewidzialną rękę”. Akcja polegała na pomaganiu osobom starszym w codziennych sprawach, w taki sposób, by nikt nas nie zauważył. Na miejscu zostawiało się tylko odcisk dłoni, na znak, że to nasza sprawka. Byłam też prekursorką konkursu „Jaka to melodia”. Robiłam konkursy w rozpoznawaniu piosenek, melodii i zmuszałam wszystkich do śpiewu, który bardzo kochałam.  Taką zabawę wymyśliłam dla dzieciaków kilkadziesiąt lat temu  i ciągle się w nią bawię.

 

Czy takie dzieciństwo miało wpływ na Pani dorosłe wybory ?

U Dziadków czułam się wolna, jak ptak i w pewnym momencie postanowiłam, że tu spędzę swoje życie. Szykowałam sobie nawet u nich pokój, by po szkole średniej w nim zamieszkać i u nich wieść artystyczne życie. Stało się jednak inaczej. Jak nietrudno się domyśleć, za sprawą miłości. W Warszawie poznałam chłopca pięknego jak marzenie. Miał burzę czarnych loków, podarty, czarny  sweter i był bardzo przystojny. Jakby tego było mało, grał bluesa na gitarze i dziwnej harmonii. Zaintonowaliśmy razem sobie i trwa to do dzisiaj. Mamy dwie córki Paulinę i Natalię oraz czworo wnucząt: 7-letnią Matyldę i 4-letnią Ritę – córeczki Paulinki i 6-letnią Anielkę, i 4-letniego Jeremiego - dzieci Natalii. Cała rodzina, łącznie z naszymi rodzicami wspierała edukację dzieci, szczególnie tę artystyczną. Patrząc z perspektywy lat, widzę, że realizacja pasji, talentów powinna być w życiu każdego człowieka najważniejsza, by był spełniony i szczęśliwy. Sama skończyłam Liceum Plastyczne w Warszawie, Wyższą Szkołę Sztuk Pięknych w Poznaniu , więc jako artystka rozumiałam to doskonale. W Warszawie spędziliśmy sporo lat. Przez ponad 20 lat prowadziliśmy z mężem własną drukarnię, którą założyliśmy jeszcze w stanie wojennym. Interes dobrze prosperował, ale ile kosztował nas stresu, wie tylko ten, kto sam prowadzi biznes. Podobało mi się, tworzyłam, produkowałam i zarabialiśmy z mężem na nasz rozwój. Dużo chorowałam, stres, astma, stałe napięcie, budowa domu, to wszystko sprawiło, że dojrzeliśmy do decyzji o zamknięciu firmy. Długo trwało zanim zakończyliśmy sprawy finansowe, ale udało się. Zaczęłam z mężem prowadzić warsztaty gospelowe, rozwojowe. Powstał chór gospel i śpiewamy razem do dziś. Próby są dwa razy w miesiącu. Wtedy mamy możliwość pobyć z dziećmi i rodzicami.  Dwa lata temu  pojawił się pomysł, by wyjechać na wieś. Moi rodzice po około 10  latach, zmęczeni niedogodnościami życia na wsi chcieli wracać. To była dla mnie okazja na zamianę miejsc.

 

Czyli przeprowadzka do Andruszkowic?

Mąż z początku nie był tą perspektywą zachwycony, ale udało mi się go przekonać do tego pomysłu i spróbowaliśmy. Wyjechaliśmy więc do Andruszkowic, wymieniliśmy dach. Jest piękny, zielony. Córki z rodzinami odwiedzają nas, bo wszyscy bardzo się kochamy, razem muzykujemy i realizujemy muzyczne i artystyczne projekty.  Tutaj, w starym domu mogę być prawdziwą babcią, która pozwola na wszystko! Marzeniem moim jest, aby kiedyś znowu  zagrać razem, teraz już z powiększoną rodziną na scenie  w naszym korzennym, wolnościowym repertuarze!  Muzyka jest bowiem moją pasją i trudno mi bez niej się obejść. Prowadzę w Sandomierzu Chór Zamkowy San-doMIR, który powstał po warsztatach gospelowo-folkowy w październiku 2015 roku. Zagraliśmy już sześć imprez wraz z mieszkańcami jako Wspólne Śpiewanie - Wolne Śpiewanie. Koncertuję z moim zespołem Triodeon . W marcu graliśmy w Chobrzanach, w przedwojennym uroczym stylu, a także koncertowaliśmy w Muzeum Okręgowym w Sandomierzu z naszym projektem o Edith Piaf.  W czerwcu zagramy w Stalowej Woli. Prowadzę warsztaty integracyjne dla firm i różnych grup, zaangażowałam się w prowadzenie świetlic wiejskich w gminie Samborzec. Bawię się i maluję, śpiewam z dziećmi,dorosłymi i młodzieżą.  Staram się zaszczepić ludziom miłość do sztuki na co dzień, a przede wszystkim zauważam, jak terapeutyczną, lecząca duszę i ciało ma ona  moc.

 

Talenty muzycznespadły też na najmłodsze pokolenie?

Można powiedzieć, że jesteśmy zgraną rodziną. Każda z córek oprócz muzycznego talentu ma zacięcie filozoficze, to silne charaktery, więc czasem nie tylko rozmawiamy, ale wręcz ścieramy się na różne poglądy,  racje. Każdy ma prawo się wypowiedzieć, jest też czas na refleksję i dojście do konkluzji.   Nie jest tak różowo, jakby się mogło wydawać. Potrzebna jest cierpliwość i wzajemny szacunek. Tęsknimy za sobą, ale też rozumiemy i akceptujemy, a nawet podziwiamy  swoje wybory, szczególnie jeśli dotyczą rozwoju, pasji i wolności. Uwielbiam swoje wnuki. Najstarsza Matylda jest już w szkole muzycznej, stwierdziła, że będzie multi instrumentalistką. Pozostała gromadka też pewnie będzie muzykować, może malować lub tańczyć?

 

Życie na wsi jest inne niż w mieście? 

Jak się żyje na wsi? Przede wszystkim ciężko. Dopiero mieszkając tutaj, zauważam ciężką pracę na roli, w gospodarstwie. Chociaż sama nie mam ziemi, obserwuję to u sąsiadów. Podziwiam ich za to. Są wytrwali, prawdziwi, szczerzy, autentyczni, dobrzy. Sama mam zaledwie niewielki ogród, ale też pracy przy nim nie brakuje. Nie nadążam za szaloną wegetacją wszystkich roślin, w tym chwastów. Dom ma ponad 100 lat,  więc przy nim także mam duże pole do popisu. Kiedyś, chciałam mieć konie, ale niestety, ze względu na astmę, nie wyszło. Udało mi się jednak wiele innych rzeczy. Mam naturę niepokorną, więc nie poddaję się w żadnym razie. Duszę pokrzywy na nawóz, burzę ściany i imam się różnych innych parabudowlanych prac. Mąż mnie stopuje, ale często musi odpuścić, bo nie daje rady. Tak więc właściwie robię, co chcę, jak zwykle, ale  teraz w zgodzie z aurą i naturą. A chcę jeszcze zrobić wiele, jak zdrowie i duchy natury pozwolą.

 

Czyli życie zatoczyło koło?

Po ponad 20 latach życia w ogromnym napięciu, mogę robić to, do czego jest stworzona, czyli przez sztukę uszczęśliwiać siebie i ludzi.  Na samo wspomnienie o własnym biznesie cierpnie mi skóra - odpowiedzialność, dokumenty, ciągły stres,  ale nie było rady, by wziąć udział w Programie Góry Świętokrzyskie Naszą Przyszłością, działającym w ramach funduszu szwajcarskiego, trzeba było znowu otworzyć działalność gospodarczą. Dostałam pieniądze, które dadzą finansowe wsparcie Świętokrzyskiemu Ogrodowi Inspiracji u Przybyszów, którego jestem autorką. Dzięki wsparciu na rozwój tego projektu, chcę przy domu stworzyć miejsce dla rozwoju artystycznego, pozaszkolnej edukacji i miejscowej integracji. Promować też będziemy oparte na rodzimych naturalnych produktach menu wegańskie  i rawfoodowe. Mały  ośrodek, w którym proste życie przenikać się będzie ze sztuką i szacunkiem dla niezwykłej, bujnej przyrody tego miejsca. To taki mój pomysł na życie, który polecam wszystkim. 

 

 

Anna Przybysz

Urodziła się w Warszawie. Ukończyła tam Liceum Plastyczne.  Akademię sztuk Pięknych skończyła w Poznaniu.Ma męża Jacka i dwie córki Paulinę i Natalię oraz czworo wnucząt: 7-letnią Matyldę i 4-letnią Ritę - córeczki Paulinki i 6-letnią Anielkę, i 4-letniego Jeremiego - dzieci Natalii.  Prowadziła drukarnię, potem zawodowo zajęła się muzyką. Półtora roku temu przeprowadziła się dp rodzinnego domu w Andruszkowicach, trzy kilometru od Sandomierza. Tam zajmuje sie animacją kultury.     

 

Program Góry Świętokrzyskie Naszą Przyszłością

To program działającym w ramach funduszu szwajcarskiego, wspierającego polskich przedsiębiorców. Anna Przybysz otrzymała z niego pieniądze, które dadzą finansowe wsparcie Świętokrzyskiemu Ogrodowi Inspiracji u Przybyszów, którego jestem autorką.   

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Anna Przybysz, mama znanych wokalistek uciekła z miasta na świętokrzyską wieś. Tu realizuje pasje - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska