Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autostopem po Europie (cz. 2): Z Drezna do Pragi

Paweł Wita
fot. archiwum autora
Rezygnując z Pragi zyskaliśmy kolejny dzień na Dreźnie. Wreszcie możemy nasycić się tym miastem i poczuć jego atmosferę. Jestem zdumiony, bo kobieta u której nocujemy zostawia nam klucze do domu: - Żebyście byli niezależni ode mnie - mówi.
Autostopem po Europie (cz. 2): Z Drezna do Pragi
fot. archiwum autora

(fot. fot. archiwum autora)

Wychodzimy od niej około 9. Na początek zrobić zakupy. Szybko trafiamy na jakiś market. Właściwie kupujemy tylko tam, bo zależy nam by odbyć tę podróż jak najtańszym kosztem. Nasze śniadanie tego dnia składa się z dwóch bułek i topionego serka. Dodatkowo pijemy herbatę znalezioną w kuchni naszej gospodyni.

Około 11 idziemy na Stare Miasto. Wreszcie jest czas by zajrzeć w jego zakamarki. Niesamowitym dla mnie jest skupienie tak imponujących budowli na tak niewielkiej przestrzeni. To naprawdę robi wrażenie.

Zachodzimy do dwóch kościołów. Katedry, której wieża jako jedyna przetrwała wojnę i całkowicie zrekonstruowanego Kościoła Maryi Panny. Pewnie to kwestia ilości świątyń widzianych wcześniej, ale żadne z tych które odwiedzamy nie imponują nam wystrojem. Szczególnie Kościół Maryi Panny budzi nasze ogólnie zniesmaczenie. Barok - bo chyba tak to należy klasyfikować - nie należy do naszych ulubionych epok.

Wychodząc z ostatniego kościoła, zachodzimy do akademii sztuki. Nie jestem pewien, ale to pewnie coś na kształt naszego ASP. Tam natrafiamy na stołówkę. Jest pora obiadu i każde z nas ma ochotę zjeść. Ceny jednak nas szokują. Okazuje się, że po okazaniu legitymacji studenckiej można zjeść pełen obiad za niecałe 3 euro.

Pani w okienku dajemy polskie legitymacje. Nie robi nam żadnych problemów. Talerz pełen mięsa, ziemniaków i grochu kosztuje nas taniej niż w Polsce. Jemy w cieniu wielkiego drzewa na dziedzińcu akademii i raz po raz wzdychamy do siebie mówiąc: - Jest dobrze. W istocie. Jest.

Po obiedzie idziemy dalej w gmach akademii. Okazuje się, że na jej I piętrze odbywają się wystawy prac dyplomowych tutejszych studentów. Wszystko za darmo. Korzystamy.

Przechodząc do kolejnych sal mam wrażenie, że nie rozumiem współczesnej sztuki. Jest dla mnie zbyt nieczytelna, a czasem i przytłaczająca. Mijamy zbitą z nieoheblowanych desek łódkę z podpisem: "Korzystaj", czy obraz Hitlera aresztowanego przez służby prewencji. Część z ekspozycji przypomina także moje osobiste koszmary: Ucieczkę przez las przed człowiekiem z maczetą czy klatki filmowe ze spadania z wysokości. To akurat robi na mnie dość duże wrażenie.

Nasz przewodnik po Dreźnie twierdził, że poniedziałki są dniem dla muzeów wolnym, więc zarzuciliśmy pomysł zwiedzenia tego tutejszego. Jednak idąc w stronę serca starego miasta od strony akademii, zauważyliśmy, że muzeum jest czynne. Nie mam jednak zbyt dużego ciśnienia by je odwiedzić. Bilet kosztuje prawie 8 euro, a pozostała raptem godzina do zamknięcia.

Jednak Ola podejmuje to wyzywanie i idzie. Jest bardzo zafascynowana obrazami Vermera, które przypadkiem tutejsze muzeum posiada. Rozdzielamy się. Decyduje się na obejście muzealnego dziedzińca. Po raz kolejny jestem oniemiony Dreznem. Widok z tarasów na stare miasto zapiera mi dech w piersiach.
Zachwyt zachwytem, jednak Ola decyduje się zostać w muzeum do jego zamknięcia. Nie chcę marnować czasu i idę załatwić sobie wreszcie niemiecki numer telefonu. Rozdzielamy się.

Autostopem po Europie (cz. 2): Z Drezna do Pragi
fot. archiwum autora

(fot. fot. archiwum autora)

Zachodzę do pierwszego napotkanego salonu operatora komórek. T-Mobile. Sprzedawca nie mówi po angielsku, a zatem muszę używać swojego łamanego niemieckiego. Bardzo tego nie lubię, mam wtedy poczucie bycia analfabetą.

Okazuje się, że - by nadać mi numer - sprzedawca musi spisać moje dane. Prosi mnie o dokument tożsamości. Podaję mu swoje prawo jazdy. Nie ma na nim żadnych informacji ani po angielsku, ani po niemiecku, ani po polsku nawet. Czyste dane osobowe.

W chwilę później z wielką uciechą podpisuję glejt, który twierdzi, że mam na imię Prawo, a na nazwisko Jazdy, zaś mieszkam w miejscowości Starosta Zielonogórski. Mam z tym wielki ubaw, ale nie zdradzam się z nim w obecności sprzedawcy.

Szybko aktywuję kartę i piszę do Oli. Spotykamy się o 17 u początku głównej ulicy. W drodze powrotnej znów zachodzimy do marketu. Chcemy jakoś podziękować naszej gospodyni za gościnę. Oprócz produktów na kolacje, kupujemy także wino. Dość tanie, ale jakościowo dobre. Miałem okazję pić identyczne będąc w Polsce.

Podczas kolacji jest wreszcie czas by dłużej porozmawiać z goszczącą nas kobietą. Jest terapeutką rodzinną, przy okazji też wiele podróżuje. Biegle mówi po angielsku. Dodatkowo twierdzi, że cały czas się uczy. W perspektywie ma rozpoczęcie kolejnych studiów w Chicago. Oto współczesny obraz człowieka wykształconego.

Około 21 proponuje nam wspólny spacer brzegiem Elby. Nadrzeczne bulwary są do tego dobrym miejscem. Wszędzie przystrzyżona trawa, ławki i gustowne oświetlenie. Gdy wracamy do domu, nad starym miastem zachodzi słońce. Być może widok zachodzącego słońca nasza kultura wystarczająco oklepała, na mnie jednak robi ono wrażenie nieustannie.

Idziemy spać około 01.00 w nocy, wstajemy o 7. Jemy wspólne śniadanie. Nasza gospodyni radzi nam gdzie się ustawić, by jak najszybciej złapać autostop. W planach mamy Norymbergię.

Nasz problem to wylotówka. Korzystając z niej można się dostać zarówno na autostradę w kierunku Chemnitz i Monachium - to nasz kierunek - jak i Berlina i Zgorzelca. Co gorsza Drezno jest na tyle dużym skupiskiem ludzi, że z autostrady korzystają również Ci, którzy skracają sobie drogę z pracy do domu bądź na odwrót.

Stoimy na jednej z ostatnich stacji przed wylotem i tak jak przy wyjeździe z Wrocławia pytamy ludzi czy nie byliby łaskawi nas wziąć. Nie spotykamy nikogo kto by jechał w naszym kierunku. Na kolejnej stacji sytuacja jest dokładnie taka sama. Wychodzimy więc na ulicę i łapiemy stopa tradycyjną i znaną wszystkim metodą.

Autostopem po Europie (cz. 2): Z Drezna do Pragi
fot. archiwum autora

(fot. fot. archiwum autora)

Po kilkunastu minutach zatrzymuje się dla nas służbowe auto niemieckich kolei. Ich pracownik kręci nosem, twierdzi, że źle stoimy i, że może nas zawieźć do miejsca z którego na pewno szybko kogoś złapiemy. On sam jedzie do Berlina
Ów jegomość wywozi nas na wylotówkę jakiegoś miasta przyległego do Drezna i odjeżdża. Nasz problem polega na tym, że droga na której stoimy jest kompletnie pusta. Prawie nikt o tej porze nie jeździ. Na nasze szczęście po kolejnych kilkunastu minutach trafia się nam młody człowiek, który zawozi nas tam gdzie byliśmy uprzednio.

Zmieniamy ustawienie i idziemy bliżej zjazdu na autostradę. Jest ono wygodne dla potencjalnego kierowcy bo stoimy w pobliżu zajazdu na przystanek autobusowy. Niestety przez kolejną godzinę nikt nas stamtąd nie zabiera. Jedyny samochód który do nas zajeżdża należy do... Policji.

Szybkie porozumienie z Olą - Mówimy tylko po angielsku, żadnych dyskusji, żadnego popisywania się znajomością niemieckiego. Podchodzimy do radiowozu. Naiwnie pytam, czy może jadą w kierunku Monachium i czy nie chcieliby nas podrzucić. Odpowiadają, że niestety nie, ale mogą pomóc. Wtedy jeden z policjantów rysuje na kartce wielką literę C. - C znaczy Chemnitz, weźcie to i trzymajcie, na pewno uda wam się na to kogoś złapać. Mówią to i odjeżdżają.

Jesteśmy zdumieni takim obrotem sprawy. Mimo to policyjne C nie pomaga. Nadal nikt nie chce się zatrzymać. Przechodzimy na drugą stronę ulicy i ciągiem dla pieszych idziemy do samego wlotu na autostradę w kierunku Chemnitz.

Próbujemy łapać autostop na wysepce na przejściu dla pieszych, 10 metrów od wjazdu na autostradę. Przez kolejne pół godziny nie zatrzymuje się absolutnie nikt. Jesteśmy przygnębieni. Mimo to cały czas dbamy o uśmiech na twarzach. Kierowcy biorą tylko tych uśmiechniętych.

I nagle zatrzymuje się. Niebieska skoda fabia. Udziela się nam euforia. Szybki rzut oka na rejestrację: Czechy! I rzeczywiście. Zabiera nas urocza Czeszka. Jedzie do Pragi i kawałek autostrady jest nam wszystkim po drodze. Umawiamy się, że jeśli przed zjazdem na Pragę będzie jakaś stacja benzynowa, to tam nas zostawi.

Stacji nie było. Szybka decyzja - jedziemy do Pragi. Absolutnie w ciemno. Nie mamy żadnego noclegu, rodziny ani znajomych. Po prostu jedziemy. Jakoś to będzie jak mawiał Szwejk. Jesteśmy dobrej myśli.

Czeszka opowiada nam historię swojego życia: A to, że wraca z Berlina z jakiegoś festiwalu, a to, że samochód jest jej matki, a to że sama mieszka w Portugalii gdzie ma dwie małe córki. Tymczasem Ola jest zmęczona. Zasypia w aucie. Ja zaś podtrzymuje kontakt.

Czeszka jest na tyle postrzelona, że dwa razy gubimy drogę i do Pragi dostarcza nas trochę po 15. Wysadza nas na ostatniej stacji praskiego metra o nazwie Czerny Most. W kilka chwil potem jesteśmy w centrum.

Praga nie robi na nas dobrego pierwszego wrażenia. Nigdzie nie ma hot-spotów, a do tego ceny są nieco droższe niż te w Niemczech. Nigdy wcześniej nie byłem tak ogromnym zwolennikiem euro jak teraz. Nagła zmiana waluty działa strasznie deprymująco.
Nie od razu trafiamy w stronę turystycznych centrów. Włóczymy się pośród kamienic, które po wizycie w Dreźnie nie robią na nas większego wrażenia. Trafiamy natomiast do marketu gdzie kupujemy wodę, bułki i czekoladę. W charakterze obiadu oczywiście.

Znajdujemy też kafejkę internetową. Via couchsurfing wysyłamy kilkanaście zapytań o to, kto może nas przenocować. Niestety, nikt nie odpowiada. Na godzinę w sieci wydaliśmy przeszło 60 koron. Jesteśmy źli. Idziemy zwiedzać.

To strasznie irytujące nie wiedzieć co się widzi. Nie byliśmy na Pragę przygotowani i tak naprawdę budynki odbieramy tylko przez ich ogrom bądź zdobienia. Nie lubię w ten sposób zwiedzać.

Zdaje się, że na rynku udaje nam się znaleźć jakiś hot spot. I to tylko dlatego, że działa on w ramach knajpy. To wielki wstyd dla miasta, że nie zapewniło swoim turystom swobodnego dostępu do sieci. Tak nie wygląda XXI wiek w Europie.

Na kilkanaście zapytań o nocleg odpowiada tylko kilkoro ludzi i to negatywnie. Przepraszają usprawiedliwiając się, że już nocują u siebie couchsurfurów. Jesteśmy jednak nachalni Dochodzi godzina 21, a my nie mamy gdzie spać. Odpisujemy tym, którzy zdecydowali się nam odpowiedzieć, że nasza sytuacja jest naprawdę podbramkowa i zależy nam tylko na kawałku podłogi pod dachem i niczym więcej.

Rozłączamy się z siecią i idziemy nad Wełtawę szukać jakichś zarośli dogodnych do postawienia namiotu. Pierwszy raz widzę Hradczany. Nawet z daleka robią wrażenie. O 22 dostaję esemes o treści: "Podłoga jest wasza, wpadajcie :-)". Szybko ustalamy adres i najszybszą drogę do "naszej podłogi". Wybieramy metro. O 23 jesteśmy na miejscu.

Nasz gospodarz zabiera nas do pubu. Trafiamy na imprezę ludzi korzystających z couchsurfingu. Nieprawdopodobny koniec dnia. Jeszcze chwilę temu mieliśmy perspektywę bezdomności, a teraz pijemy piwo razem z ludźmi z Anglii, Francji, Czech, Stanów Zjednoczonych i Peru. Rozmawiamy o podróżach i o życiowych wartościach, zero językowych barier. Zdaje się, że dla takich niespodzianek warto podejmować ryzyko podróży.

Dalej mamy w planach Ratyzbonę. Ufam, że trafimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska