Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autostopem po Europie (cz. 7): Frankfurt - Akwizgran

Paweł Wita
fot. archiwum Autora
Trzy dni spędzamy u krewnych Oli. Jest wreszcie czas by odpocząć i nie pędzić. Robimy sobie za to jednodniowe wycieczki do miast wkoło. I tak na przykład odwiedzamy Moguncję.
Autostopem po Europie (cz. 7): Frankfurt - Akwizgran
fot. archiwum Autora

(fot. fot. archiwum Autora)

Ze stacji benzynowej na autostradzie zabiera nas wykładowca muzyki z Uniwersytetu w Moguncji. Rozmawiamy o stanie edukacji, a także o tym, które miasto wybrać na studencką wymianę w ramach programu Erazmus.

Wysadza nas na kampusie swojej uczelni. Jest gigantyczny. Gdyby nie oznaczenia, z powodzeniem szłoby się na nim zgubić. Przy okazji mnóstwo rowerów dookoła. Jest to sprytnie pomyślane. Ścieżki są dobrze połączone i współistnieją razem z miejscami gdzie można zostawić swój bicykl.

Moguncja robi na nas dobre wrażenie pomimo porannego deszczu. To bardzo zadbane miasto. Wszędzie towarzyszą nam fontanny obecne na każdym mniejszym nawet skwerze. Oprócz katedry, obiektem naszych poszukiwań jest kościół pod wezwaniem świętego Szczepana. Znajdują się w nim witraże autorstwa Chagalla. Robią wrażenie nawet na ludziach nie znających się na sztuce.

Mamy jednak olbrzymi problem z powrotem do domu. Nikt nie chce się zatrzymać. Czekamy przeszło 40 minut. Gdy widzimy samochód z rejestracją oznaczoną naszym miastem docelowym uśmiechamy się szerzej.

W końcu się udaje. Lituje się nad nami dziewczyna jadąca akurat tam dokąd chcemy. Po drodze jednak nie odzywa się ani słowem. To nawet dobrze, mamy czas by odespać.

Kolejnego dnia zdobywamy Wormacje i Heidelberg. Jest to możliwe ze względu na wyjazdy krewnych Oli w te dwa miejsca właśnie.

W Wormacji jesteśmy bladym świtem, nie łapiemy się na otwarte sklepy, ale katedra już jest otwarta. Jej elewacja jest właśnie w remoncie. Ku naszemu zaskoczeniu jest to dość typowe. Prace renowatorskie prowadzone są zarówno we Fryburgu jak i w Ratyzbonie. Wormacja nie jest wyjątkiem.

Kolejne pół dnia spędzamy w Heidelbergu. Jest to miasto zabudową przypominające Fryburg, ale turystów jest tu dużo więcej. Przewodniki podają, że to miasto to kwintesencja romantycznych Niemiec. Ruiny zamku, stare mosty i niskie kamieniczki. Niestety cały urok zabija tłum turystów.

Następnym celem naszej wyprawy jest Akwizgran. Z naszego dotychczasowego miasta jest to dystans przeszło 260 kilometrów. Około 11 ciotka Oli odwozi nas na stacje benzynową na autostradę.

Znów pytamy czy ktoś nie chciałby nas zabrać. Trwa to 20 minut, po tym czasie nadjeżdża młode małżeństwo, które się na nas decyduje. Jedziemy.

Jazda nie trwa zbyt długo, coś dzieje się z silnikiem naszych gospodarzy i po kilku kilometrach jazdy zostają zmuszeni do zjazdu na parking.

Autostopem po Europie (cz. 7): Frankfurt - Akwizgran
fot. archiwum Autora

(fot. fot. archiwum Autora)

Na całe szczęście jest to parking uczęszczany przez kierowców. Znów pytamy. W międzyczasie zaczął padać deszcz, ale nam nie groźny - mamy już parasol.

W końcu decyduje się nas podwieźć rodzina wracająca z wakacji. Ciągną za sobą pokaźną przyczepę campingową. Niestety nie mówią po angielsku, więc jedyne co mi zostało to powtarzać co jakiś czas: "Ja, genau". To zdaje się pasować na koniec każdego zdania.

Jedziemy - jak na standardy niemieckiej autostrady - bardzo wolno, raptem 80 km/h. Co gorsza, nie jedziemy też w najlepsze dla nas miejsce, do złapania na stopa kogoś do Akwizgranu. Rodzina jedzie do Kolonii, my zaś musimy wysiąść wcześniej.

Wystawiają nas na kolejnym parkingu. Nitka autostrady na którą zostajemy wysadzeni ma formalne połączenie z tą do Akwizgranu, ale wszyscy tam się kierujący wybierają zupełnie inną drogę.

Stoimy na tej stacji dobre dwie godziny niecierpliwie rozglądając się za samochodem z rejestracją AC, czyli Aachen, czyli Akwizgran. W międzyczasie dopytujemy pozostałych kierowców.

Autostopem po Europie (cz. 7): Frankfurt - Akwizgran
fot. archiwum Autora

(fot. fot. archiwum Autora)

I nagle się pojawia. Kremowy mercedes z rejestracją AC. Parkuje a my do niego podbiegamy. Kieruje nim starszy pan. Od razu widać, że nam nie ufa. Dopytuje o to czy jestem żołnierzem, czy mam prawo jazdy, jak dużo mamy pieniędzy. Jest bardzo dziwny.

Ale tak, koniec końców decyduje się nas podwieźć. Mówi łamanym angielskim, więc nie mamy większych problemów z komunikowaniem się.

Jednak nie przez to zostaje on przez nas zapamiętany. Otóż na autostradzie do Akwizgranu pruje 240 km/h. Obserwuję strach w oczach Oli, która siedzi na tylnym siedzeniu, a mi serce próbuje wyskoczyć z piersi. Jest ostro.

Ale tak. Do Akwizgranu docieramy o 18, do tego jako pierwszy z kierowców podwozi nas pod sam dom w którym zaproponowano nam nocleg. Do tego daje nam mapę swojego miasta. Dziękujemy mu i idąc na nogach z waty uśmiechamy się do siebie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska