Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bałagan w szpitalu w Zaborze. Bez wiedzy matki dziecko zostało zabrane z oddziału

Maciej Dobrowolski
Mariusz Kapała / GL
O problemach szpitala w Zaborze pisaliśmy już w tym roku wielokrotnie. W ostatnim czasie doszło tam jednak do poważnej awantury, w wyniku której matka straciła kontakt z nastoletnią córką.

Pani Agnieszka Wolniewicz, z zawodu pielęgniarka, jest matką trójki dzieci. Niestety, jej nastoletnia córka od pewnego czasu cierpi na anoreksję. Jak opowiada nam kobieta, jej stan był na tyle poważny, że wymagała leczenia szpitalnego.

- Wspólnie z lekarzem stwierdziliśmy, że należy ją umieścić w specjalnej placówce. Jej ojciec, z którym jestem rozwiedziona, również się zgodził. Wybór padł na Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży w Zaborze - tłumaczy nam Agnieszka Wolniewicz. - Miałam nadzieję, że w szpitalu córka będzie miała dobrą opiekę. Że zapewniona jej będzie terapia z psychologiem, prawidłowa dieta oraz pilnowanie posiłków- twierdzi kobieta.

Matka nie wie, co się stało...

**
Dziewczynka do placówki trafiła w połowie zeszłego miesiąca. Ale 29 czerwca w niejasnych okolicznościach nagle opuściła ośrodek. - Ojciec zabrał moją córkę ze szpitala bez mojej zgody i wiedzy, wbrew zaleceniom lekarzy. Na wypisie jest napisane, że zrobił to siłą, ale od jednego z pracowników placówki dowiedziałam się, że po prostu go wypuścili i to ze złamaniem zasad panujących w szpitalach psychiatrycznych. Do dzisiaj nie widziałam mojej córki. Mogłam z nią porozmawiać jedynie raz przez telefon - twierdzi matka.

Jak do tego doszło? Kobieta pracowała tego dnia do późna na dyżurze. W pewnym momencie zauważyła, że ma kilka nieodebranych połączeń z różnych numerów.

- Od razu domyśliłam się, że dzwonią, że szpitala. Że stało się coś złego - relacjonuje. Od obsługi placówki usłyszała o tym, co się zdarzyło...

- Byłam w szoku! Wiem, że moje dziecko musi być pod kompleksową opieką - tłumaczy A. Wolniewicz. - Starałam się skontaktować z byłym mężem telefonicznie, ale nie można z nim było normalnie porozmawiać. Krzyczał tylko, że w szpitalu chcieli zabić dziecko i że ja za to też odpowiadam- mówi.

Tymczasem w domu ojca, w którym przebywała nastolatka, pojawiła się policja i karetka pogotowia. Pracownicy pogotowia przebadali dziewczynkę. Warto podkreślić, że oboje rodzice posiadają prawa rodzicielskie. Ich opieka nad dzieckiem odbywa się naprzemiennie tydzień do tygodnia. Funkcjonariusze sprawdzili, gdzie znajduje się dziecko i sporządzili notatkę.

Kobieta od razu w sobotę pojechała do domu ojca. - Nie udało mi się dojść z nim do porozumienia, doszło do awantury. Miałam nadzieję, że ojciec w końcu dopuści mnie do córki, ale nic z tego nie wyszło - twierdzi matka. Pomimo że od wydarzeń w szpitalu minęły już dwa tygodnie, pani Agnieszka wciąż nie widziała córki. - Odchodzę od zmysłów, były mąż nie ma odpowiedniej wiedzy lekarskiej! - zamartwia się matka.

Pani Agnieszka postanowiła od razu wyjaśnić sytuację w szpitalu. I tutaj - wedle kobiety - sprawa zaczyna robić się tajemnicza. Kto właściwie zezwolił na wypis dziecka? Nie wiadomo.

- Powiedziano mi, że to dopiero będzie wyjaśniane. Potraktowano mnie obcesowo i kazano znaleźć sobie dobrego prawnika - tłumaczy. - Co ciekawe, dyrektor medyczny sporządził wypis przy mnie dopiero w poniedziałek. Napisał w nim, że dziecko zabrano „siłą”. Ale jak to możliwe na oddziale, który jest zamknięty? Jak córka mogła z niego zostać zabrana ze spakowanymi bagażami? - pyta kobieta. Wedlej niej szpital nie poczuwał się do żadnej winy.

Relacja pracownika szpitala

Więcej światła na całą sprawę rzuca zeznanie jednego z członków personelu (nazwisko do wiadomości red.), który był świadkiem tych wydarzeń. - Za każdym razem, kiedy pacjent opuszcza szpital, powinien zostać przebadany przez lekarza. Zostaje to udokumentowane wypisem - tłumaczy. W tym przypadku miało odbyć się to kompletnie wbrew zasadom. Jak twierdzi nasze źródło ojciec dziecka awanturował się z personelem. Zależało mu na tym, żeby jak najszybciej zabrać córkę z placówki. Wedle niego jej stan zdrowia ulegał tylko pogorszeniu.

- Był bardzo agresywny i krzyczał, nie chciał nikogo słuchać - mówi nasz informator. - Lekarza prowadzącego nie było na oddziale. A dyżurny dopiero był w drodze. W końcu z niewiadomych względów jeden z psychologów podjął decyzję, że wypuści ojca z dzieckiem i po prostu otworzył mu drzwi. Mężczyzna spokojnie wyszedł, a psycholog poinformował go tylko, że robi to na własną odpowiedzialność. Kiedy w końcu na miejscu pojawił się lekarz chciał rozmawiać z psychologiem, ale ten odmówił przyjścia na oddział, bo właśnie miał kończyć pracę - mówi nasz świadek.

Nasze źródło twierdzi, że po zajściu w szpitalu lekarz dyżurny po okresie wypowiedzenia już nie pracuje, a lekarz prowadzący złożył wypowiedzenie, jeden z psychologów poszedł na urlop, a kolejny również odchodzi z pracy…

Ojciec bał się o dziecko?

Z ojcem nastolatki udało nam się porozmawiać jedynie telefonicznie, bowiem mężczyzna nie przyszedł na umówione spotkanie. W naszej rozmowie ojciec wielokrotnie podkreślał, że zabrał nastolatkę ze szpitala, bowiem jej stan zdrowia się pogarszał z dnia na dzień.

Wedle niego groziła jej śmierć, bowiem terapia prowadzona była w zły sposób. Dziecko miało być blade, zmęczone a także traciło wagę. Ojciec twierdzi, że rozmawiał z jednym z pracowników szpitala, który zasugerował mu, żeby jak najszybciej zabrał dziewczynkę. Mężczyzna potwierdza, że po kłótni z personelem w końcu otworzono mu drzwi i zabrał swoją pociechę. Mężczyzna ma żal do matki, bowiem wedle niego to ona doprowadziła do całej sytuacji umieszczając nastolatkę w szpitalu. - U mnie w domu dziecko przytyło już kilogram w ciągu tygodnia - mówi.

W tym roku redakcję “GL” odwiedziło dwóch innych ojców pacjentek szpitala. Mężczyźni twierdzili, że w placówce panuje bałagan, a dzieci są źle leczone. Byli bardzo zmartwieni. Wtedy dyrektor Krzysztof Krzyżanowski stanowczo zaprzeczył tym zarzutom. Później jednak poszedł na miesięczny urlop a dziś jest na zwolnieniu lekarskim.

Szpital wyjaśnia sprawę

Jak całe zajście tłumaczy szpital w Zaborze? - Ojciec dziecka zażądał wypisania córki ze szpitala. Odbyła się na ten temat rozmowa z lekarzem opiekującym się dzieckiem i ustalono, że decyzję lekarz podejmie po konsultacji z drugim lekarzem psychiatrą. Ojciec zgodził się na takie ustalenia - tłumaczy nam Małgorzata Ciesielska, pełniąca obowiązki dyrektora placówki. - W międzyczasie ojciec odbył rozmowę telefoniczną, prawdopodobnie z innym lekarzem i bez informowania lekarza aktualnie opiekującego się dzieckiem postanowił natychmiast opuścić oddział wraz z córką. W tym celu ubrał dziecko, zabrał część jej rzeczy i ustawił się przy wyjściu z oddziału oczekując na otwarcie drzwi przez osobę, która będzie otwierała je z zewnątrz. Personel oddziału starał się odwodzić go od zamierzonego działania, ale w momencie otwarcia drzwi przez osobę wchodzącą z zewnątrz, korzystając ze swojej przewagi fizycznej opuścił oddział zabierając ze sobą swoją córkę, a naszą pacjentkę. O tym fakcie poinformowano policję.

W CLDiM przeprowadzono również postępowanie wyjaśniające i na obecnym jego etapie postanowiono zawnioskować do sądu rodzinnego o wgląd w sytuację rodzinną i potraktowanie sprawy jako pilnej.

Jak placówka odnosi się do zarzutów o brakach kadrowych? - Szpital zatrudnia wystarczającą liczbę personelu, odczuwa jedynie skutki fluktuacji zatrudnienia w grupie lekarzy - tłumaczy dyrektorka. - Trwają rozmowy z lekarzami z innych województw, którzy są zainteresowani warunkami pracy oferowanymi przez nasz szpital.

Wilki zaatakowało owce na terenie prywatnej posesji w Mosinie (gm. Witnica). Mieszkańcy boją się o swoje życie i zdrowie. WIDEO:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska