Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Baza Delta - nasz drugi dom. "Al Kut. Ostatnia zmiana (część XXV)

(opr. th)
Stołówka, czyli tzw. "DFAC”, to McDonald's, KFC i Pizza Hut w jednym. Mnóstwo wszystkiego i praktycznie bez żadnych ograniczeń.
Stołówka, czyli tzw. "DFAC”, to McDonald's, KFC i Pizza Hut w jednym. Mnóstwo wszystkiego i praktycznie bez żadnych ograniczeń. fot. 17 WBZ
Książkę "Al Kut. Ostatnia zmiana" wydano jedynie w 500 egzemplarzach. Nie dostaniecie jej w żadnej księgarni. W odcinkach przeczytacie ją tylko u nas. Żołnierze piszą w niej m. in., jak wyglądał ich życie w bazie w dalekim Iraku.

Organizacja życia żołnierzy na misji w Iraku była zdeterminowana przez trzy czynniki. Pierwszym był klimat, drugim posiłki, a trzecim realizacja zadań bojowych.

Gdy 17WBZ rozpoczynała swoją misję w styczniu, temperatury oscylowały w granicach 10-17 stopni na plusie. Wiosną i latem trudno było uciec przed słońcem. Cieplej robiło się z każdym dniem. W słoneczne dni termometr często wskazywał 45-50 stopni Celsjusza. Do tego dochodziły duchota i wiatr, który w tak odsłoniętych bazach jak Delta powoduje silne zapylenie. Często zaobserwować można było małe trąby piaskowe. Uczucie chłodu, które daje wiatr, było tylko pozorne.

Posiłki dla wszystkich żołnierzy w bazie przygotowywała firma amerykańska KBR i wydawane one były zawsze, niezależnie od dnia tygodnia, o stałych godzinach. Śniadanie od godziny 5 do 8, obiad od 11 do 13 i kolacja od 17 do 19, a posiłek nocny od 23.30 do 1. Organizacja życia składała się z trzech elementów: czasu służbowego, trwającego od 7.30 do 19.30, przerw na posiłki i czasu wolnego. Oczywiście nie można było sztywno trzymać się ustalonej organizacji życia, gdyż zapewnienie właściwej ochronny i obrony bazy oraz wykonywanie zadań bojowych wymagało elastyczności. Czas służbowy podzielony był na dwa zasadnicze etapy. Etap pierwszy trwał od godziny 7.30 do 11. Wtedy odbywała się odprawa, w której uczestniczyli przedstawiciele wszystkich państw stacjonujących w bazie, oraz realizowane były zadania postawione w dniu poprzednim.

Nie zabrakło dywanów

O godzinie 11 rozpoczynała się przerwa obiadowa, w czasie której można było odsapnąć od palącego słońca, zjeść posiłek, pobiegać, poćwiczyć na siłowni, zrobić porządek w pokoju lub najzwyczajniej w świecie poleżeć w chłodnym, klimatyzowanym pokoju i poleniuchować. O godzinie 14 rozpoczynał się drugi etap pracy. Kontynuowano rozpoczętą pracę, załatwiano sprawy interesantów oraz uczestniczono o godzinie 17 w odprawie z dowódcą BGB, gdzie następowało rozliczenie z zadań bieżących i stawiane były zadania na dzień następny.

O warunkach socjalnych można by pisać wiele, ale szkoda czasu. Było wszystko tak jak trzeba: wikt, opierunek i spanie na najwyższym poziomie. Jak u mamy. No i oczywiście klimatyzacja, przynosząca kojący powiew wiecznie poszukiwanego chłodu. Ale zacząć trzeba od początku, czyli od przybycia do bazy delta.

Do pomieszczeń mieszkalnych żołnierze wprowadzili się według klucza - komu do kogo bliżej. I dobrze, w końcu na sześć miesięcy mieli stworzyć sobie drugi dom. Oprócz standardowego wyposażenia, pomieszczenia każdy uzupełniał według swoich możliwości i potrzeb. Przybyło trochę kanap arabskich, krzeseł, foteli, stołów i stoliczków.
Zrobiło się pięknie. Nie zabrakło również dywanów. Niektóre mieszkania zostały doposażone przez żołnierzy w TV i nawet Cyfrę+. W każdym pokoju była klimatyzacja.

Logistyka brygady stale czuwała nad prowadzeniem terminowych obsług tych urządzeń przez amerykańską firmę KBR. Przy łóżkach zaczęły pojawiać się zdjęcia oraz drobne przedmioty przypominające o rodzinach, które zostały w kraju. Niby niewiele, ale jednocześnie jakże dużo. Z myślą o najbliższych wykonaliśmy drogowskazy, na których pojawiły się nazwy miejscowości, z których pochodzili żołnierze BGB. Obok nazw miast umieszczono również odległości, średnio około 3300 kilometrów.

Higiena osobista w tych szczególnych warunkach klimatycznych to podstawa, a spocone ciało po służbie wymagało wody pod prysznicem. Toalety i kabiny prysznicowe były sprzątane kilka razy dziennie. Nigdy nie było tam brudu czy smrodu. Dostęp do nich był całodobowy.

Kolekcje pająków

Pozasłużbowo furorę robiły zakupy w irackich "PX". Były aż cztery, więc można było przebierać w asortymencie. Nazwa sklepiku pochodzi od nazwy sieci sklepów armii amerykańskiej. Niestety, jakże odmienne pod względem wyposażenia i polecanego towaru. Arabowie witali żołnierzy słowami "Mister, all is original" (z ang. "Wszystko jest oryginalne"), a potem zaczynał się popis negocjacji najkorzystniejszej ceny. Opowiadania o zakupach i negocjacjach nie miały końca. Zakupy robiliśmy zwykle w porze przed lub poobiedniej. Były to zazwyczaj drobne upominki dla rodziny i znajomych. Niemniej jednak nikt nie zapominał o sobie. W znacznym stopniu wzrosła liczba posiadaczy laptopów, a jeżeli już udało się je korzystnie nabyć, to procesory w nich grzały się od gier komputerowych i projekcji filmów. Trzeba przyznać, iż najlepsi i najwytrwalsi potrafili osiągnąć wyniki godne mistrzów. Każdy sposób wypełnienia czasu między kolejnym patrolem, służbą czy konwojem był dobry. Byleby tylko nie myśleć o wolno płynącym na misji czasie i tęsknić za najbliższymi.

Stołówka, czyli tzw. "DFAC", to McDonald's, KFC i Pizza Hut w jednym. Mnóstwo wszystkiego i praktycznie bez żadnych ograniczeń. Aż nie do pomyślenia, że tak mogłaby prosperować polska logistyka. Nie sposób opisać tego, co można było na talerze nałożyć. Niejednokrotnie same oczy jadły z wypełnionych po brzegi talerzy. Z lodami, owocami i napojami było podobnie. Można powiedzieć, że nie brakowało niczego.

Czasami jednak konwoje z żywnością się spóźniały i chwilowo stołówka była niemalże pusta. Jednak na trudności są sposoby. Chłopcy z logistyki umieli stanąć na wysokości zadania i kilkukrotnie przygotowali potrawy z prawdziwej polskiej kuchni. Na takie okazje zapraszani byli również żołnierze innych narodowości stacjonujących w Delcie. Wszyscy chwalili naszą kuchnię i zajadali ze smakiem.

Wieczorami uaktywniali się zbieracze pająków wielbłądzich. Cała sztuka polegała nie tylko na złapaniu takiego, tak aby nie ugryzł, ale spreparowaniu go w taki sposób, aby spełniał wszelkie wymogi kwalifikujące do ewentualnej ekspozycji. Kolekcje najlepszych miały po kilkadziesiąt sztuk. Swoiste hobby i trofea misjonarza.

Był czas również dla miłośników literatury oraz prasy. Jedną polecaną książkę w zależności od wykonywanych w danym dniu zadań, potrafiło czytać od 5 do 8 osób. Ze względu na to, iż prasa docierała do bazy z dużym opóźnieniem, o wielu wydarzeniach, pomimo dostępu do internetu, żołnierze dowiadywali się po czasie.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska