Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Betonowe buty i do rzeki" - przeczytaj jak straszono uciekinierów z włoskiego obozu pracy

Aleksandra Łuczyńska 68 363 44 60 [email protected]
- Kapo pilnowali nas na okrągło. Było gorzej niż w filmach o obozach koncentracyjnych - opowiada mieszkaniec Żar. To już trzecia osoba, która uciekła z "obozu pracy" we Włoszech i zgłosiła się do naszej redakcji.

We wczorajszym wydaniu "Gazety Lubuskiej" opisaliśmy historię dwóch innych mężczyzn. Po przeczytaniu tego artykułu do naszego oddziału w Żarach zgłosił się kolejny. - Byłem tam. To rzeczywiście horror - mówi "uciekinier" (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).

Do Marina di Sibari wyjechał 25 października. Liczył na legalną, przyzwoicie płatną pracę. Ogłoszenie znalazł w telegazecie, podobnie jak Wiktor z Nowej Soli i Dariusz z Nowego Sącza, bohaterowie naszej wczorajszej publikacji. Aby upewnić się, że robota rzeczywiście będzie legalna, poprosił szwagierkę, która mieszka od lat we Włoszech, by sprawdziła firmę zatrudniającą Polaków na plantacji mandarynek.

- Zadzwoniła pod podany numer. Rozmawiała z panią Bożeną, też Polką. Po tym telefonie szwagierka była przekonana, że to naprawdę dobra praca. Powiedziała: "Jedź śmiało, będzie dobrze" - wspomina Czytelnik z Żar.

Początkowo miał jechać z polskim kierowcą, który wozi robotników bezpośrednio na plantację. Ale okazało się, że do Włoch musi dotrzeć na własną rękę, przez biuro podróży. Na bilet wydał 100 euro. Już na miejscu dowiedział się, że za miesięczny pobyt w hotelu musi wyłożyć kolejne 120 euro. Do tego doszły dodatkowe opłaty, np. za cążki, które były mu potrzebne do zbioru mandarynek, za zmianę pościeli...

- Nie spodziewałem się takich wydatków. Niby to niewielkie sumy, ale uzbierało się całkiem sporo. Z własnych pieniędzy musiałem też zapłacić za ubezpieczenie. Całe szczęście, że miałem przy sobie dużo jedzenia. Jak wyjeżdżałem, mogłem zostawić innym - dodaje mężczyzna. - A najbardziej zdziwiłem się, gdy pośredniczka pani Bożena, z którą wszystko załatwiałem, zabrała mój dowód osobisty. Kiedy po trzech dniach chciałem go odzyskać, udawała, że nie wie, o co chodzi. W końcu jednak oddała dokument.

Betonowe buty i do rzeki

Mieszkaniec Żar pracował na plantacji mandarynek przez dwa tygodnie. Za dzień zarabiał około 27 euro. Po kilku dniach jemu i kolegom zaproponowano robotę na akord. - Wtedy, żeby dostać te 27 euro, musielibyśmy zebrać 24 kosze owoców, a w jednym mieści się około 17 kilogramów! - opowiada rozgoryczony.

- A najgorsze było to, że bez przerwy ktoś nad nami stał, upominał. Jedni kazali zbierać tylko czerwone mandarynki, drudzy mówili, że zielone też można, potem okazywało się, że wszystko robimy źle... Straszono, że jeśli za bardzo będziemy się stawiali, może nam się stać krzywda. Podobno niejeden Polak zniknął bez śladu. Tak zwane betonowe buty i do rzeki... Tak nas straszono. To, co ogląda się na filmach o obozach koncentracyjnych z czasów wojny, to nic w porównaniu z tym, co myśmy przeżyli. Chodzi o strażników, którzy nas pilnowali, to byli prawdziwi kapo.

Mężczyzna wrócił do Polski 11 listopada. Z "obozu pracy" we Włoszech został wyrzucony za... wygląd. - Jednemu z szefów nie spodobało się, że mam wąsy i jestem łysy. Kazano mi je zgolić, ale nie zrobiłem tego. Następnego dnia pośredniczka zabrała mnie przez to z plantacji. Wtedy postanowiłem wrócić - przyznaje. - Naprawdę nie spodziewałem się takich warunków. Gdybym wiedział, że spotka mnie coś takiego, nigdy bym nie pojechał. Ogłoszenia w telegazecie już nie ma, ale krąży pewnie gdzieś w internecie. Gdy wyjeżdżałem z Mariny, na plantacji pracowało jeszcze około 50 Polaków. Wśród nich były osoby z Żar, Żagania, Słubic. Chciałbym, żebyście o tym napisali, niech ludzie nie dają się nabierać na takie oferty. Są tacy, którym udaje się wrócić, ale nie wszyscy mają to szczęście - mówi nasz Czytelnik i dodaje, że rozważa zgłoszenie sprawy policji.

Jak się okazuje, lubuska policja od dawna nie odnotowała zgłoszeń osób poszkodowanych w tzw. obozach pracy we Włoszech czy w jakimkolwiek innym państwie. - Nie ma tu żadnych statystyk. Od dwóch lat całym województwie nie było podobnych zgłoszeń - informuje Dorota Dąbrowska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wlkp. - Gdyby jednak były, w takich przypadkach informujemy centralny zespół do walki z handlem ludźmi, działający przy komendzie głównej. Pracownicy tego zespołu kontaktują się z policją danego kraju, która sprawdza, czy taki obóz pracy rzeczywiście istnieje. Jeśli tak, to jest oczywiście natychmiast likwidowany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska