Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez umowy o pracę

HENRYKA BEDNARSKA (95) 722 57 72 [email protected]
Informacje w redakcyjnej poczcie były szokujące. Przysłano je 21 czerwca, gdy w ,,GL'' ukazał się tekst o biurze poselskim Jacka Bachalskiego. ,,Mogę podać więcej przykładów, w których poseł przekracza prawo i zasady moralne'' - napisał Reinhardt Jost.

Dalej list odsłaniał tajemnice działania Fundacji Edukacyjnej Bachalski i firmy JDJ Bachalski. Zaczęliśmy badać ten trop.

Bez umowy o pracę

- Ofertę pracy w szkole JDJ Bachalski znalazłem w internecie. Niemieckiego zacząłem uczyć we wrześniu 2003 r. - mówi Reinhardt Jost w czasie spotkania z ,,GL''. Umowę dostał w październiku, na dwie minuty przed zajęciami. Podpisał.
Umowa była po angielsku. Na dwóch kartkach.
Pierwsza kartka to porozumienie między fundacją Bachalskiego a wolontariuszem Jostem, zobowiązanym do prowadzenia zajęć z niemieckiego. I to za darmo, zgodnie z tym jak powinien pracować wolontariusz. Fundacja obiecała zwrot kosztów poniesionych przez niego (co nie podlega opodatkowaniu i jest zgodne z ustawą o wolontariacie).
- Uczyłem języka w JDJ Bachalski, w salach tej szkoły miałem zajęcia, a pieniądze dostawałem z fundacji. Dla mnie to była normalna wypłata. To, że podpisałem umowę z fundacją, zauważyłem po kilku miesiącach - tłumaczy Jost.
Tymczasem druga kartka umowy mówi o całkowitym zwrocie kosztów w formie pensji. - Tutaj jest stawka, na jaką się umówiłem z JDJ - 35 zł za godzinę - wskazuje Jost. Tu mówi się o pensji płatnej z dołu, premii, pokazuje sposób rozliczenia w zależności od rodzaju grupy, określa ciągłość pracy. Na drugiej stronie tej kartki umieszczono program nauczania JDJ i regulamin pracy.
- To bardziej umowa o pracę niż jakakolwiek inna - twierdzi Ewa Przybylak z Państwowej Inspekcji Pracy w Gorzowie. Potwierdzają to inni eksperci, do których dotarliśmy.
- Na to, że praca świadczona była pod kierownictwem, wskazuje integralna część umowy - program nauczania JDJ i regulamin pracy. Uważam, że w jednej umowie jako pracodawcy nie mogą występować jednocześnie dwa podmioty, fundacja i JDJ - opiniuje zielonogórski mecenas Czesław Gendera, ekspert finansowy i podatkowy.

Bez podatku

A jeśli była to umowa o pracę, należało naliczyć podatek i ZUS. Tego fundacja Bachalskiego nie robiła, bo zwracała koszty (nie podlegające opodatkowaniu). - Nie interesowały mnie podatki, ale zarobek. Dostawałem 2,5 -3 tys. zł na rękę - przyznaje Jost.
Przyjmijmy, że miał miesięcznie 3 tys. zł netto. Jego wynagrodzenie brutto (czyli z podatkiem i ZUS-em) wynosiłoby około 5,5 tys. zł miesięcznie. Fundacja nie odprowadzała więc co miesiąc należnych państwu prawie 2,5 tys. zł. W ciągu roku szkolnego 2003/2004 to niemal 25 tys. zł. W tym czasie w szkołach Bachalskiego pracowało 10-15, może nawet 30 cudzoziemców. Wiemy, że oprócz Josta na zasadzie wolontariusza pracowała jeszcze w tym oddziale co najmniej jedna osoba. Ilu jeszcze? Czy wszyscy?

Bez zezwolenia

Sposób ,,na wolontariusza'' gwarantował coś jeszcze: pozwalał ominąć konieczność uzyskania pozwolenia na pracę dla obcokrajowca. Normalnie ofertę pracy dla cudzoziemca trzeba zgłosić w urzędzie pracy. - Wisi u nas przez miesiąc. Jeśli nikt się nie zgłosi, wydajemy zaświadczenie, że nie ma chętnego - informuje Ryszard Rzemieniecki, wicedyrektor gorzowskiego urzędu. Dopiero wtedy pracodawca może do urzędu wojewódzkiego zanieść wniosek o zgodę na zatrudnienie cudzoziemca. A takie zezwolenie kosztuje 849 zł i kolejne 1-3 tygodnie zwłoki w ewentualnym zatrudnieniu obcokrajowca.
- Obcokrajowcy nie mają cierpliwości. Jak w tym czasie dostaną propozycję z Włoch, wyjeżdżają. A Polacy chcą mieć zajęcia z obcokrajowcami, to podnosi rangę szkoły - mówi Jost. Dodaje, że nigdy nie podawał JDJ danych potrzebnych do wniosku o zezwolenie.

Bezprawnie

Gdy podpisywano umowę z Jostem, prezesem zarządu fundacji był jej fundator Jacek Bachalski (prezesował od września 2002 r. do 28 marca 2004 r.). W marcu 2003 r. fundacja Bachalskiego zawarła nietuzinkową umowę z JDJ College, spółką Bachalskiego. Informację o tym znaleźliśmy w dokumentach fundacji w Krajowym Rejestrze Sądowym w Poznaniu. Była w sprawozdaniu z działalności fundacji za zeszły rok. Umowa przewiduje, że fundacja odpłatnie udostępni współpracujących z nią wolontariuszy szkołom językowym JDJ College do nauki języków obcych. Wygląda na to, że na tej podstawie fundacja przekazała Reinhardta Josta do JDJ.
W KRS przeczytaliśmy, że w 2004 r. fundacja udostępniła szkołom językowym JDJ College 30 wolontariuszy. Zrobiła to bezprawnie - tak mówią eksperci, z którymi rozmawialiśmy.
- To niezgodne z ustawą. Organizacja pozarządowa, a taką jest fundacja, nie może kierować swoich wolontariuszy do pracy w firmie komercyjnej - twierdzi warszawianin Radosław Skiba, autor przewodnika po ustawie o działalności pożytku publicznego i wolontariacie.
A Czesław Gendera dodaje: - Korzystającym z wolontariusza winna być fundacja. Jeśli przekazała go do JDJ, to ta firma powinna zawrzeć z nim umowę.

Bez lotu

Reinhardt Jost pracował w szkole rok. - Kiedy zacząłem krytykować program nauczania niedostosowany do poziomu studentów, starano mi się pokazać, jakim jestem słabym nauczycielem. Choć miałem dziesięć lat doświadczeń jako pedagog, dobre referencje z innych szkół, dobre opinie studentów i poczucie, że jestem w porządku - mówi. - Odszedłem więc ze szkoły Bachalskiego, bo jej profesjonalizm nie był zbyt wysoki.
Jost zauważył, że coś nie gra w działaniach fundacji i JDJ, gdy miał podpisać comiesięczne rozliczenie. - To długa lista cyfr, bo rozpisywano każdą godzinę. Gdzieś na końcu dostrzegłem Nowy Jork. Wtedy dowiedziałem się, że to chodzi o lot do Nowego Jorku. Nie podpisałem rozliczenia. Gdy wróciłem do domu, przyjrzałem się umowie. Okazało się, że jestem wolontariuszem, któremu należy się zwrot poniesionych kosztów. Dlatego wymyślono lot
- opowiada. I wówczas zaczął dociekać, o co chodzi w działaniu fundacji i szkoły JDJ.
Jost wie, że u innych w rozliczeniach były fikcyjne loty nawet do Australii. Jemu podróż do Nowego Jorku, której nigdy nie odbył, zamieniono na miasto w Niemczech. - To była końcówka roku, proszono mnie, żebym nie robił problemów. Podpisałem co najmniej dwa rozliczenia za loty do i z Niemiec, których nie odbyłem - mówi. - W szkole mówiono mi, że to nic wielkiego. Że to zgodne z prawem.

Nie miał czasu

Dlaczego nie ma wypowiedzi posła Jacka Bachalskiego?
O tym, że ,,GL'' chce spotkać się z J. Bachalskim i rozmawiać o fundacji, poseł wiedział już w czwartek, 28 lipca. Poprosił o pytania drogą elektroniczną. Miały dotrzeć w sobotę (30 lipca) o 10.00. I dotarły. Informację o wysłanych pytaniach i prośbą o spotkanie, choćby w niedzielę, zgodnie z umową z posłem przekazaliśmy sms-em. Ale ani w sobotę, ani w niedzielę poseł nie odpowiedział. Znalazł jednak w niedzielę czas na rozmowę z TVP. W poniedziałek poseł przysłał sms-a, że nie może otworzyć pliku z pytaniami. Poinformował, że jest na urlopie i chętnie spotka się po 16 sierpnia (wtedy upływa termin rejestracji list wyborczych). Wysłaliśmy pytania raz jeszcze, sms-em ponowiliśmy prośbę o odpowiedzi i spotkanie. Odpowiedź była taka sama. W kolejne dni próbowaliśmy się dodzwonić, ale poseł nie odbierał telefonu.
Pytania, które chcieliśmy zadać posłowi Bachalskiemu:
1. Co zyskuje Fundacja Edukacyjna Bachalski na umowie z JDJ o odpłatnym udostępnieniu wolontariuszy?

2. Udostępnienie to usługa pośrednictwa, co oznacza prowadzenie działalności gospodarczej. Dlaczego więc fundacja twierdzi, że w 2004 r. nie prowadziła działalności gospodarczej?

3. Czy wspomniana umowa nie jest obejściem prawa?

4. Dlaczego w roku szkolnym 2003/2004 w umowach z wolontariuszami występują dwa podmioty prawne: fundacja i JDJ?

5. Jakie porozumienie podpisywała fundacja z wolontariuszami w tymże roku 2003/2004? Treść porozumienia wskazuje, że miało ono charakter umowy o pracę.

6. Dlaczego w rozliczeniu kosztów poniesionych przez wolontariusza wpisywano fikcyjne loty?

7. Dlaczego fundacja na swojej stronie internetowej wymienia wśród swoich sponsorów m.in. Akademię Ekonomiczną w Poznaniu i Katowicach albo Fundację Adenauera, skoro te instytucje twierdzą, że nie są sponsorami fundacji?

Nikt nie odpowiada

Te same pytania wysłaliśmy pocztą elektroniczną do Iwony Olczyk, dyrektora zarządzającego JDJ Bachalski i prezesa fundacji. Wprost na pytania odpowiedzi nie otrzymaliśmy. Cytujemy więc tylko fragment listu p. Olczyk: ,,Obecnie jestem w zaawansowanej ciąży (ósmy miesiąc), w związku z czym nie uczęszczam do pracy. Potrzebuję trochę czasu na zebranie dokumentów i udzielenie Pani wyczerpujących odpowiedzi. Mogę zadeklarować, że uczynię to do 15.08.2005, tj. do dnia powrotu znad morza."
Usiłowaliśmy się skontaktować z Marcinem Kledzikiem, wiceprezesem zarządu fundacji, który podpisywał sprawozdanie za 2004 r. - Nie mam kontaktu z panem Kledzikiem, nie pracuje już u nas w firmie. Informacji o fundacji może udzielić tylko pani Olczyk - poinformował Marcin Kuryłło z JDJ, sam na urlopie.
Gdy zadzwoniliśmy do fundacji (numer jest w internecie), odebrała Małgorzata Palma, przedstawiając się jako pracownik JDJ. - Coś o fundacji? Może pomogę, jestem koordynatorem programu Edukacja bez Granic - stwierdziła. Gdy zapytaliśmy, kto jest prezesem zarządu fundacji, odpowiedziała: - W takich kwestiach może wypowiadać się tylko pan Bachalski.

(prawdziwe nazwisko niemieckiego wolontariusza do wiadomości redakcji)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska