Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bóg. Honor. Misja

Paweł Kozłowski 95 722 57 72 [email protected]
Każda z tych misji miała w nazwie ,,pokój". Nigdy nie walczyli z ludnością cywilną. Najbardziej interesujące było poznawanie obcych kultur.
Każda z tych misji miała w nazwie ,,pokój". Nigdy nie walczyli z ludnością cywilną. Najbardziej interesujące było poznawanie obcych kultur. Archiwum Roberta Kuzajewskiego
Robert telefonował zawsze o 19.00 czasu polskiego. Około 22.00 Anna w końcu słyszy głos męża: - Dobrze, że dzwonisz. Martwiłam się. Ktoś został ranny... - Jestem jednym z nich - odpowiada Robert. Pod Anną uginają się nogi.

Chorąży Kuzajewski. Niewysoki. Silne, dłonie. Na szyi elektroniczny papieros w etui, by "w końcu zadbać o zdrowie". Skromny. Gdyby nie Anna, nie powiedziałby, że w zeszłym roku został podoficerem roku w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej, a później nawet w całej "Czarnej Dywizji". Jeszcze utyka. Tylko w lewej nodze zostało mu 28 odłamków. Jeden z nich utkwił niebezpiecznie blisko tętnicy udowej. - Gdyby ją przeciął, na ratunek byłoby za późno. Limit żołnierskiego szczęścia już pan wyczerpał - usłyszał od jednego z lekarzy.

10 maja 2011 r. Robert na misji jest zaledwie od miesiąca. Jego zespół właśnie wraca do bazy z kolejnego patrolu. Chorąży jest gunnerem. Z wielkim karabinem przed sobą musi mieć oczy dookoła głowy.

1993 r. Robert Kuzajewski wychodzi do cywila po zasadniczej służbie wojskowej. Nie może się odnaleźć. W szarej rzeczywistości połowy lat 90. ciężko o pracę dla technika-rolnika. Państwowe gospodarstwa rolne padają, w kraju panuje bezrobocie. Wytrzymuje dwa lata i wraca do WKU. - Wojsko to sprawdzian życia i pasja. Ale służba wprowadza też stabilizację finansową. Szczególnie jak się ma rodzinę albo myśli o jej założeniu - mówi. Po kursie Kuzajewski jest młodszym chorążym rezerwy. Dowiaduje się, że w 15. Brygadzie Kawalerii Pancernej w Wędrzynie są etaty. Z jego rodzinnego Glisna koło Lubniewic to raptem parę kilometrów. Do tego czeka stanowisko w batalionie czołgów, a Kuzajewski służył jako pancerniak. W sierpniu rozpoczyna pracę dowódcy obsługi urządzeń treningowych. Po trzech tygodniach służby pierwszy sprawdzian: ratowanie Słubic przed powodzią stulecia. We wrześniu ślub z Anną. Już w mundurze. Następne pięć lat to awans na kolejne stanowiska. W końcu zostaje optoelektronikiem na kompanii czołgów pełniąc jednocześnie obowiązki szefa pododdziału. I nagle rozczarowanie. Wojsko nie przedłuża z nim kontraktu, zostaje przeniesiony do rezerwy.

Nad dachem opancerzonego samochodu jego głowę chroni tylko hełm. W kolumnie jedzie kilka pojazdów. M.in. potężne rosomaki. Robert zaciska ręce na tylcu WKM-u, w gotowości jest też mniejszy beryl.

Chorąży nie poddaje się. Wraca do wojskowej komendy uzupełnień. Całą procedurę przechodzi jeszcze raz. Półtora roku trwa jego powrót do służby. Kiedy znów jest w mundurze, międzyrzecko-wędrzyńska brygada przygotowuje się do drugiej zmiany w Afganistanie. Kuzajewski chce wyjechać na misję pokojową do Syrii z inną jednostką. Nie dostaje zgody. Pojawia się za to propozycja wyjazdu do Afganistanu. - Do końca kontraktu było sporo czasu. Wiedziałem, że tym razem muszę mieć atut, by angaż został przedłużony. Udział w misji mógł być kartą przetargową we wniosku o przyjęcie do stałej służby - opowiada. - Nie musiał mnie długo przekonywać. Zdawałam sobie sprawę, że dla Roberta to może być szansa rozwoju zawodowego. Druga zmiana. Media nie informowały o wypadkach. Tak naprawdę, to nie wiedziałam, co może mnie czekać - wspomina Anna. W domu zostaje z dwójką małych dzieci i w trakcie studiów. Wszystko na jej głowie. Na szczęście może liczyć na pomoc rodziców.

Zasadzka. W pojazd Kuzajewskiego uderza pocisk z granatnika. Ładunek przepala dach. Wiązka "wchodzi" do środka. Pięciu żołnierzy jest rannych odłamkami. Robert na moment zostaje ogłuszony i oślepiony.

Pierwsza misja Kuzajewskiego w Afganistanie to przełom roku. Kraj górzysty, mróz. Rebelianci nie są tak aktywni. Siedem miesięcy od października 2007 do maja 2008 Annie dłużą się niemiłosiernie. Ale Robert wraca. Cały i zdrowy. Na misji koordynuje prace serwisu odpowiedzialnego za sprawność uzbrojenia. Od rosomaków po karabiny. Chorąży wie, że służba podczas IX zmiany będzie bardziej niebezpieczna i wymagająca. Wchodzi w skład zespołu szkoleniowego OMLT. Do tego żołnierze z lubuskiej jednostki wylatują w porze letniej. Za tatą tęsknią 11-letnia Ola, pięcioletni Michał i już malutki Mateusz. To prawda, że z żołnierzami na misję "wyjeżdżają" też ich żony. - Strony internetowe 17. WBZ, Polski Zbrojnej czy MON-u znałam na pamięć, żyłam tym, co się dzieje w Afganistanie - mówi Anna.

Uszkodzony WKM zacina się podczas pierwszej próby otwarcia ognia. By atakujący nie oddał drugiego strzału, Kuzajewski chwyta beryla. Seria z karabinu hamuje zapędy rebelianta. Pod uszkodzony pojazd podjeżdża rosomak. Ewakuacja.

W bazie Qarabagh rannymi zajmują się ratownicy. Ledwo co zabezpieczyli rany, a helikoptery medyczne już lądują. W szpitalu polowym w Ghazni żołnierze mają wykonane pierwsze badania. Kolejne przenosiny do amerykańskiej bazy Baghram. Tam Kuzajewski przechodzi pierwszą operację. W Polsce już wiadomo, że coś się stało. Informacja poszła w mediach. Internet. Anna wie, że są ranni z grupy Roberta. Próbuje się do niego dodzwonić. Zaczynają się nerwy. W końcu Robert telefonuje i mówi, że jest ranny. - To, że zrobił to sam, była najlepszą decyzją w jego życiu - mówi później Anna podpułkownikowi Dariuszowi Gajkowi, który z ramienia Brygady opiekował się rodzinami poszkodowanych żołnierzy. Kuzajewski: - Po pierwszej operacji w Baghram leżałem po narkozie. Przyszedł łącznik i spytał, czy nie chcę zadzwonić do domu. Patrzę na zegarek. Północ. W Polsce było około 22.00. Dawaj, dzwonię.

W ciągu doby chorąży jest już w szpitalu w amerykańskiej bazie Ramstein w Niemczech. Po tygodniu przewożą go do Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie. Rozpoczyna się powrót do zdrowia. Obrażenia są rozległe. Jednak już w październiku, zaledwie pół roku po ostrzelaniu, melduje się w jednostce. - Wspomnienia wracają. Atak potrafi się przyśnić. Ale założenie munduru to świadoma decyzja. A jego noszenie zobowiązuje - tłumaczy Robert.|

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska