Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bogdan Bojko: - Płakałem jak małe dziecko

Filip Pobihuszka 68 387 52 87 [email protected]
Bogdan Bojko ze wzruszeniem spogląda dziś na zdjęcia parlamentarzystów, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej.
Bogdan Bojko ze wzruszeniem spogląda dziś na zdjęcia parlamentarzystów, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej. Filip Pobihuszka
- Było to dla mnie wielkie przeżycie, nogi miałem jak z waty. Do końca życia utkwi mi to w pamięci - wspomina nowosolski poseł PO, Bogdan Bojko, mówiąc o tym, jak zapamiętał tragiczne wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku.

- Mija rok od katastrofy w Smoleńsku. Czy to wystarczająco długo, by oswoić się z tym faktem?
- Do dziś nie mogę się uspokoić, znałem bardzo dużo osób z tych, którzy lecieli wówczas do Smoleńska, w tym wszystkich posłów i senatorów. Dla mnie ten dzień na zawsze zostanie w pamięci. Zawsze, gdy mówię na temat katastrofy, podchodzę to tego bardzo emocjonalnie, ale i z wielką zadumą.

- Jak pan zapamiętał 10 kwietnia?
- W tym dniu, o godzinie 9.00, mieliśmy w Zielonej Górze zjazd lubuskiej PO.
Będąc już na miejscu, na sali, dowiedzieliśmy się, że prezydent Rzeczypospolitej, Lech Kaczyński, miał wypadek. Było wówczas bardzo duże poruszenie. Nikt wówczas nie miał żadnych szczegółowych informacji na ten temat. Każdy, kto tylko miał przy sobie laptopa, czekał nowych wiadomości.
Nie dowierzaliśmy, gdy z minuty na minutę dowiadywaliśmy się coraz więcej.
Wtedy dotarło do mnie, że zginął prezydent, ale i moi koledzy, z którymi jeszcze dzień wcześniej brałem udział komisjach sejmowych.

- Kolejne dni zapewne nie były dla pana lepsze
- Pamiętam, że pierwszego dnia, kiedy przyleciał do Polski samolot z trumnami z ciałami ofiar, byłem w domu z małżonką. Płakałem wtedy jak małe dziecko. Następnego dnia nie wytrzymałem i o 6.00 rano wsiadłem w samochód i pojechałem do Warszawy. Zdążyłem akurat na kolejny przylot specjalnego samolotu z ciałami ofiar.
Było to dla mnie wielkie przeżycie, nogi miałem jak z waty. Do końca życia utkwi mi w pamięci widok płyty lotniska i tak wielu trumien przewiązanych narodową flagą.

- Wśród ofiar katastrofy były osoby, z którymi był pan szczególnie zżyty
- Tak, zginął mój serdeczny kolega, Sebastian Karpiniuk z Kołobrzegu, Arkadusz Rybicki, mówiliśmy na niego Aram, z którym wspólnie działaliśmy w parlamentarnej grupie do spraw autyzmu. Zginął też wiceszef naszego klubu, Grzegorz Dolniak, nasza koleżanka Izabela Jaruga-Nowacka, z którą dzień wcześniej byłem na komisji, Leszek Deptuła, z którym często rozmawiałem na temat PSL-u. Kiedy go poznałem okazało się, że pochodzi z Żagania. Na pokładzie samolotu był też Edward Wojtas, z którym współpracowałem w polsko-ukraińskiej grupie bilateralnej.

- Na pewno bardzo pan przeżył śmierć swojego serdecznego kolegi z parlamentarnej ławy
- Byłem na pogrzebie Sebastiana Karpiniuka. Jak wspomniałem, był to jeden z moich najlepszych sejmowych przyjaciół. Do tej pory byłem na jego grobie w Kołobrzegu trzykrotnie. I zawsze, gdy jestem nad morzem chcę go odwiedzić, zapalić świeczkę, złożyć kwiaty. Z resztą w ciągu ostatniego roku nie było chyba dnia, żeby ktoś nie złożył tam świeżej wiązanki kwiatów. Wjeżdżając do Kołobrzegu czuję, jakby to było moje miasto, tak blisko byliśmy z Sebastianem. Zawsze uśmiechnięty, zawsze miły, chętnie rozmawiał z każdym i to na każde tematy. Miał dopiero 38 lat. Zawsze lepiej dogadywałem się z nim, niż z od Niego starszymi.

- Czy 10 kwietnia pan również mógł znaleźć się na pokładzie rządowego Tu-154?
- Tuż po katastrofie, będąc jeszcze w Zielonej Górze, dostałem bardzo dużo telefonów, czy aby nie leciałem tym samolotem. Praktycznie każdy z posłów mógł nim polecieć. Z lubuskiej Platformy do Smoleńska nie wybrał się nikt, właśnie ze względu na zjazd, podczas którego dowiedzieliśmy się o tych tragicznym wydarzeniach.

- Atmosfera w krajowej polityce znacznie się zmieniła w ciągu ostatniego roku. Jakie jest pana zdanie w tej kwestii?
- Boli mnie to, że katastrofa zostaje wykorzystywana do walk politycznych. Uważam, że tu powinien zachowany być spokój. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wykorzystywania tej wielkiej narodowej tragedii do takich celów. Przez pierwsze dwa, trzy tygodnie rozumiałem, że ludzie przychodzą pod krzyż na Krakowskim Przedmieściu, przynoszą kwiaty, stawiają świeczki. Być może też bym się tak zachował. Ale pamiętajmy, że to miejsce pracy głowy państwa. W tym wypadku paraliżowanie tak ważnego organu, jakim jest prezydent, powinno mieć początek i koniec. Początek był, końca do tej pory nie widać.

- Śledzi pan jeszcze informacje w mediach dotyczące katastrofy?
- Medialne, to tak naprawdę coraz mniej. Mam pewien przesyt tych informacji. Czekam na raport z prac komisji ministra Jerzego Millera.

- Jedno z rond w Nowej Soli będzie upamiętniać właśnie dzień 10 kwietnia 2010 roku...
- Owszem, było to wydarzenie wielkiej wagi, władze miasta i radni miejscy mają prawo je nazwać tak, jak uważają.
Przy nazywaniu ulic i rond należy również pamiętać, że są osoby związane z Nową Solą, które także zasługują by nazwano ich imieniem rondo czy ulicę.

- A ściany polskiego parlamentu? Czy one również przypominają o tych, których nie ma już z nami?
- Ostatnio będąc w Sejmie z grupą młodych nowosolan, adeptów muzyki, stanąłem przed płytą upamiętniającą wszystkich posłów i senatorów, którzy zginęli w tej katastrofie.
Wzruszyłem się czytając te nazwiska. A było to dwa tygodnie temu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska