- W ligowym meczu w Gorzowie pańska drużyna nie miała litości dla gospodarzy. Spodziewał się pan zwycięstwa różnicą 16 bramek i zdobycia aż 40 goli?
- Na spotkanie z AZS AWF przyjechaliśmy po dwutygodniowej przerwie, którą musieliśmy podzielić na pracę w reprezentacji i klubie. Założenie było proste: gramy swoje, z dużą konsekwencją i w wysokim tempie od pierwszej do ostatniej sekundy. Z gorzowianami nie mieliśmy okazji zmierzyć się od dwóch lat, więc nie było mowy o lekceważeniu przeciwników. Takie przetarcie było nam bardzo potrzebne, bo do połowy grudnia praktycznie co trzy dni będziemy grali na przemian o ligowe punkty i w europejskiej Lidze Mistrzów.
- Jakie wrażenie zrobili na panu tegoroczni beniaminkowie superligi?
- I AZS AWF Gorzów, i Stal Mielec zdążyli już sporo namieszać. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Na pewno są to mocniejsze ekipy niż dwa sezony temu, gdy żegnały się z elitą. Poprawiły się zarówno sportowo, jak też organizacyjnie. Jestem nawet gotów zaryzykować stwierdzenie, że tegorocznych spadkowiczów należy upatrywać wśród innych drużyn.
- Podobała się panu atmosfera gorzowskiego meczu?
- Nie mogę o niej powiedzieć złego słowa. Zawsze przyjemnie jest grać w hali, wypełnionej nadkompletem widzów. Okrzyki i oddechy fanów akademików czułem na swoich plecach, bo ludzie stali tuż za naszą ławką. Ale nic się nie stało, wszystko było OK. Widzę, że tutejsze środowisko jest zakochane w piłce ręcznej. Macie całkiem przyzwoitą drużynę ze świetnym bramkarzem, mocną obroną i nie bojącymi się rzucać z dystansu rozgrywającymi. Widać, że po awansie zespół jest dobrze przygotowany do rozgrywek i ma taktyczny pomysł na grę.
- A jak pan oceni postawę 21-letniego Wojciecha Gumińskiego? Oglądał go pan w kadrze B?
- Nie, tam go nie widziałem. Zauważyłem jednak, że jest odważny i dobrze wykonuje rzuty karne. O reprezentacyjnych szansach tego zawodnika na razie nie rozmawiajmy. Niech korzysta z szansy sportowego rozwoju, jaką jest awans jego klubowej drużyny do superligi. Proszę mi wierzyć, że czym innym jest zagrać przed własną publicznością przeciwko kielczanom, a czym innym stanąć naprzeciw reprezentacji Francji czy Niemiec...
- Ma pan swój sposób na mobilizowanie graczy?
- Podstawowa zasada brzmi: sami narzucamy sobie wyzwania, które potem staramy się realizować na boisku. Inaczej to wygląda, gdy jest się faworytem, a inaczej, gdy wszyscy więcej szans dają rywalom. W sobotę to my musieliśmy wygrać, Gorzów tylko chciał. Czasem ta chęć bywa niezwykle pomocna. Jak w przypadku Portugalczyków, którzy wyrwali naszej reprezentacji punkt w eliminacjach mistrzostw Europy. Role się odwracają, gdy w Lidze Mistrzów stajemy naprzeciw ekip z Kilonii czy Barcelony.
- Dużo mówi się ostatnio o sportowym zmartwychwstaniu Wybrzeża Gdańsk. Jest pan gotów tam wrócić?
- To kwestia, bardzo miła memu sercu. Nie chcę składać publicznie żadnych deklaracji, ale będę się uważnie przyglądał rozwojowi wypadków w klubie, do którego czuję ogromny sentyment. Mam nadzieję, że podobny proces rozpocznie się wkrótce w Krakowie, Łodzi, Szczecinie czy Poznaniu...
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?