A jak Adebonojo, Olofunke Adebonojo. Była przedstawicielką amerykańskiej telewizji BET, która przez pewien czas sponsorowała Małą Akademię Jazzu. Listy podpisywała: "Księżniczka". Kiedy pojawiła się w Jazz Clubie, nie uwierzyła, że tak można uczyć jazzu. Dzięki niej zacząłem intensywnie uczyć się angielskiego.
B jak Bóg. Ten jazzowy to naturalnie Miles Davis. A ten prawdziwy, no ten po prostu jest.
C jak Cobham, Billy Cobham. Wielki perkusista Milesa Davisa, wielka gwiazda. Przyjechał kompletnie niezapowiedziany, jako zastępstwo za jakiegoś Włocha. Dla mnie to był szok, podobnie jak dla siedzącej w sali Krystyny Prońko. Potem pół Polski miało do mnie pretensję, że nie zaprosiłem na taki koncert. A ja w snach nie pomyślałem, że on tak po prostu pewnego dnia się pojawi.
D jak Davis, Miles Davis. Moja wielka fascynacja. Przez cztery dekady on ciągle coś w muzyce zmieniał. Dlatego w klubie wisi kilka jego wizerunków (Dziekański ma nawet koszulkę z podobizną Milesa - dop. red.) i jest na okładce książki o klubie.
E jak emocje. Po każdym dużym koncercie, jak ostatnio Mike'a Sterna i Didiera Lockwooda, czuję się tak, jakbym przez cały dzień nosił worek kartofli. Są wielkie za każdym razem, bo kiedyś tylko w marzeniach mogłem pomyśleć, że będę takich ludzi zapowiadał w Gorzowie.
F jak Filary Jazz Club. Moja piwnica od 30 lat. Ale też i dzięki ludziom z mego miasta, którzy się z tą piwnicą związali i pomagali. A jeśli ktoś przeszkadzał, to z niewiedzy, głupoty lub zwykłej zawiści.
G jak Gorzów. Moje miasto, dla którego robię to, co robię. I ta Gloria Artis od ministra to też jest dla miasta. Ucieszyłem się, że ktoś widzi, co tu się dzieje i nas za to docenił, w końcu nie jesteśmy metropolią.
H jak ulica Herberta. No, mieszkam przy niej, ale nazywam ją ulicą Tomaszewicza. Bo to dyrektor Teatru Osterwy przeforsował tę zmianę. A ja nienawidzę łazić po urzędach i zmieniać dokumenty. Tego mu nie wybaczę.
I jak instynkt. To taka umiejętność, która pozwoliła stworzyć wokół klubu atmosferę politycznej obojętności. Filary nie wiążą się z żadną partią.
J jak jaja. Jajem było to, że udało się parę bardzo dobrych koncertów. No i że parę rzeczy się nie udało, to też było jajo, bo wszystko dobrze rokowało. Poza tym lubię jajecznicę ze szczypiorem.
K jak Kalatówki. Jedno z najfajniejszych miejsc, do których jeżdżę (polana Kalatówki w Tatrach - dop. red.). Tu co roku na przełomie września i października odbywa się jedyny w swoim rodzaju festiwal. I to jedyne mi znane miejsce na świecie, gdzie mogę zejść w kapciach na dół i posłuchać jazzu.
L jak ludzie klubu. Po prostu przyjaciele, którzy wspierają klub w różny sposób. A tych jest dość sporo.
M jak Mała Akademia Jazzu. Działa już ćwierć wieku i sam zaczynam się zastanawiać, jak jeszcze długo będę biegał po różnych szkołach i nosił te graty. Ale na poważnie to jeden z fenomenów kształcenia muzycznego. Przewinęło się przez Małą Akademię Jazzu około 30 tysięcy uczniów. Przecież dzieci pierwszych absolwentów już chodzą na jazz. To Mała Akademia Jazzu sprawiła, że ta muzyka jest u nas społecznie akceptowalnym zjawiskiem. I choć może ktoś na co dzień tej muzyki nie słucha, to jednak wie, o co w tym chodzi.
N jak niepalenie. Nigdy nie paliłem. Zresztą duża sala zawsze była zamknięta dla palaczy. A teraz ustawa zamyka pozostałą część klubu (Dziekański wydał zakaz palenia w całym klubie od początku sezonu - dop. red.). Ale jak pokazuje praktyka, pali tylko 15 procent bywalców. Zresztą przewidziałem to, kiedy montowałem głośniki na zewnątrz. Teraz palacze też mają koncert, tyle że na dworze.
O jak obowiązki. Jestem obowiązkowy i nawet po wielkim koncercie robię w domu to, co do mnie należy. Takich rytuałów należy się po prostu trzymać.
P jak pająki. One też muszą mieć czysto. Kiedyś, tuż po malowaniu klubu zauważyłem, że pod jedną z półek malarze nie do końca domalowali ścianę. No to chwyciłem za pędzle i pomalowałem. A pewnej dziennikarce, która mnie na tej robocie złapała, ale nie poznała, bo miałem papierową czapkę na głowie, wytłumaczyłem, po co to robię. Otóż, że tam jest niedomalowane, wiedziałby tylko pająk i ja. A ja nie lubię bylejakości.
R jak rower. Pasja. Lubię latem codziennie się przejechać, zimą od czasu do czasu też. No i uważam, że rower trzyma mnie z dala od gabinetu kardiologicznego. A jak mnie coś totalnie wkurza, to sobie myślę, jak kilka dni temu byłem na rowerze - i wszystko wraca do normy.
S jak stres. Jest, za każdym razem, ale bez tego się nie da. I za każdym razem inaczej się go czuje.
T jak teraz. Jest po prostu fajnie.
U jak ulga. Zawsze po koncercie, kiedy słyszę huragan braw. Zresztą wcześniej, kiedy przyjeżdża sprzęt, docierają muzycy, zawsze jest ulga, że znów się udało.
W jak wyzwania. Zawsze były, jak choćby koncert coraz większych nazwisk. I to raczej się nie zmieni. Cały czas wyzwaniem jest zaproszenie dobrego muzyka do Gorzowa.
X jak niewiadoma. Niewiadomą jest to, że się udaje od 30 lat. I mam nadzieję, że będzie się udawało nadal. Za chwilę pojawi się 25 nowych muzyków, czyli orkiestra nowej Filharmonii Gorzowskiej i jest nadzieja na nowe projekty muzyczne.
Z jak Zachód. My od 20 lat jesteśmy na Zachodzie. Przecież już w latach 80. w Filarach grywali muzycy z Zachodu. Nigdy jakoś zresztą nie miałem kompleksu na tym punkcie.
Ż jak żużel. Chodzę. Za każdym razem, jak patrzę na zawodników, to widzę śmierć. Bywam na wieżyczce i nie poznaję bywalców klubu, tu grzecznych i ułożonych, a na meczach mocno przeżywających. Potrafią wrzasnąć: zabić go albo jeszcze mocniej. Ja mam dystans, ale nadziwić się nie mogę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?