Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

BRODY. Wokół było tylu lekarzy, a syn umierał na rękach taty... Dlaczego nikt mu nie pomógł? - pyta zrozpaczona matka

Lucyna Makowska
- Robert umierał na rękach ojca, w szpitalu - mówi Gabriela Derdziak. - Dlaczego nikt mu nie pomógł?
- Robert umierał na rękach ojca, w szpitalu - mówi Gabriela Derdziak. - Dlaczego nikt mu nie pomógł? Lucyna Makowska
- Mój syn w swoim krótkim 19-letnim życiu leżał w szpitalu zaledwie sześć dni. Trzy, gdy się rodził, trzy, gdy umierał - mówi Gabriela Derdziak, mama zmarłego młodzieńca.

- Robert był okazem zdrowia, zawsze energiczny, pomocny, dobry chłopak, miał takie plany, myślał o pójściu do wojska, ale i o straży pożarnej, którą kochał. Działał w OSP, dzień czy noc zrywał się na dźwięk syreny - opowiada Mieczysław Stanisz, dziadek 19-latka, i ociera łzy. - Mówiłem do niego „synuś”. Od jego śmierci minęły trzy miesiące, a my w domu miejsca sobie nie możemy znaleźć...

W piątek, 4 stycznia, Robert powiedział matce, że źle się czuje, że zbiera mu się na wymioty. W sobotę rano miał jechać do Gubina, po ojca, który pracuje za granicą. Myślał, że przez noc mu przejdzie, ale ból musiał mu mocno doskwierać, bo rano pojechał z dziadkiem na podstację pogotowia w Lubsku, do którego z Brodów, gdzie mieszkał, było najbliżej. Po 20 minutach obaj czekali już na lekarza. W tym czasie dojechali do Lubska także rodzice chłopaka.

– Lekarz szczegółowo go zbadał i stwierdził, że bez pobytu na oddziale się nie obędzie. Ze skierowaniem w ręku ojciec z dziadkiem pojechali na żarski SOR, jak polecił im lekarz w Lubsku. Oddział mieści się na terenie 105. Kresowego Szpitala Wojskowego.

Gdy zajechali, poczekalnia była pusta, po dłuższej chwili wyszła do nich rejestratorka i kazała czekać. – Robert zwijał się z bólu, blady był, krople potu oblewały mu twarz, dopiero po 20 minutach wszedł do poczekalni lekarz – przypomina sobie dziadek chłopaka. - Wziął leżące na blacie rejestratorki skierowanie, przeczytał, coś napisał i bez słowa wyjaśnienia, pytania, komu coś dolega, odwrócił się i wyszedł. Wołaliśmy za nim, ale nie reagował.

W poczekalni nie było nikogo, od kogo rodzina mogłaby się czegoś dowiedzieć. Z ich relacji wynika, że na skierowaniu zobaczyli adnotację: „brak miejsc”. Niewiele myśląc, wsiedli w samochód i udali się do drugiego żarskiego szpitala „Na Wyspie”. Było już około godz. 12. - Lekarka dyżurna spojrzała na pieczątkę, uśmiechnęła się znacząco, dodając: „jak o tej porze może tam nie być miejsc, przecież mają tyle oddziałów?” - opowiada dziadek chłopaka.

Na Wyspie 19-latek od razu został przyjęty na oddział. Dziadek z ojcem wrócili do domu do Brodów. Jednak po południu znów byli razem z mamą chłopaka z powrotem przy jego łóżku.

- Lekarze powiedzieli, że to może być wrodzona wada serca. Uwierzyliśmy, choć było to bardzo dziwne, bo syn był okazem zdrowia, nikt nam nie powiedział, że to tak groźne – mówi Gabriela Derdziak – rozważał nawet pójście do wojska, miał już zrobione badania. Przecież gdyby coś mu dolegało, nie przeszedłby kwalifikacji.

W Szpitalu Na Wyspie leżał do poniedziałku, 7 stycznia, z oddziału trafił na OIOM. Tego dnia po konsultacji kardiologicznej, na którą ponoć czekał cały dzień, trafił na kardiologię w 105. Kresowym Szpitalu Wojskowym w Żarach. - Około godziny 22 z telefonu wnuka zadzwoniła do nas pielęgniarka ze 105. szpitala - relacjonuje M. Stanisz - że wnuk prosi, by przyjechał tato z dziadkiem, bo on będzie umierał…

Na dworze lało jak z cebra, mimo to ojciec z dziadkiem wsiedli w Brodach w samochód i ruszyli do Żar. Gdy dojechali, lekarz poinformował ich, że już kontaktował się ze szpitalem w Nowej Soli i tam ma być przetransportowany chłopak.

- Wnuk siedział na łóżku, taki bezradny, nigdy nie zapomnę tego widoku. W pewnej chwili zasłabł, tak jakby dostał ataku, lekarze zaczęli coś przy nim robić. Zaintubowali go, podłączyli pod jakieś urządzenia - opowiada M. Stanisz.

- Wokół było tylu lekarzy, a on umierał na rękach ojca, dlaczego nikt mu nie pomógł?- pyta matka chłopaka.

Młody człowiek trafił do lecznicy w Nowej Soli ok. trzeciej w nocy. 40 minut później rodzice 19-latka dostali telefon z kardiologii w Żarach. Poinformowano ich, że syn zmarł w nowosolskim szpitalu.

- To była najgorsza wiadomość w moim życiu – mówi zapłakana mama chłopaka. – Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Pojechałam tam następnego dnia, lekarze powiedzieli mi, że gdyby dotarł tam szybciej, zdążyliby go uratować. Gdyby... - wybucha płaczem mama Roberta. - Mój cały świat legł w gruzach, nic nie cieszy, tylko rozpacz. Wchodzę do pokoju syna i mam wrażenie że zaraz wróci, że otworzy komputer…

Dyrekcja Wielospecjalistycznego Szpitala Samodzielnego w Nowej Soli potwierdza jedynie przyjęcie 19-latka na oddział 8 stycznia. O szczegółach leczenia chłopaka, przyczynie zgonu czy komentarzach lekarzy pani dyrektor mówić nie chce, tłumacząc to ochroną danych osobowych.

Pogrzeb Roberta odbył się 12 stycznia w Brodach. Zaraz po tym rodzina złożyła w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez szpital.

Sprawę śmierci wciąż bada żarska prokuratura. - W nowosolskim szpitalu tuż po śmierci przeprowadzono szpitalną sekcję. Wiadomo nam również, że pobrano próbki do badania histopatologicznego. Jednak do dziś nie otrzymaliśmy wyników, a to kluczowe dowody tej sprawie – wyjaśnia Robert Brzeziński, szef Prokuratury Rejonowej w Żarach. - Sprawę badamy pod kątem tego, czy podczas kolejnych etapów diagnostyki 19-latka nie doszło do zaniedbań, i czy śmierć nie nastąpiła w wyniku błędu lekarskiego.

- Nie wybaczę im, dlaczego na SOR za pierwszym razem nikt nie zbadał wnuka, tylko nas odesłano - dodaje M. Stanisz.

Z tym pytaniem zwróciliśmy się do dyrekcji wojskowej lecznicy. - Przykro mi, że umarł młody człowiek. To bardzo trudny i złożony przypadek, najprawdopodobniej wrodzona wada serca. Lekarz, który przyjmował pacjenta na SOR, jest bardzo doświadczonym specjalistą chorób wewnętrznych, z bagażem doświadczeń w kardiologii. Gdyby widział, że dzieje się coś niedobrego, nigdy by pacjenta nie odesłał - tłumaczy Marek Femlak, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w 105. Kresowym Szpitalu Wojskowym w Żarach. - Nie chcę oceniać, bo od tego jest prokuratura.

- Robert umierał na rękach ojca, w szpitalu - mówi Gabriela Derdziak. - Dlaczego nikt mu nie pomógł?

BRODY. Wokół było tylu lekarzy, a syn umierał na rękach taty...

Zobacz też: Patrz i Słuchaj! To może uratować życie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska