Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Brońmy naszych świąt, nie wstydźmy się kolęd

Eugeniusz Kurzawa 68 324 88 54 [email protected]
Olgierd Banaś urodził się w 1949 r. w Sulęcinie. Chodził do Technikum Leśnego w Rzepinie, po maturze pracował nawet jako podleśniczy. Do dziś lubi wcześnie rano słuchać ptaków. W 1990 r. został proboszczem parafii Łęgowo (ok. 1,6 tys. dusz). Jest wyróżniony przez wojewodę lubuskiego dyplomem Conservator Eclesiae, za wkład w ratowanie dziedzictwa kulturowego, zaś w 2007 r. został honorowym obywatelem gminy Sulechów.
Olgierd Banaś urodził się w 1949 r. w Sulęcinie. Chodził do Technikum Leśnego w Rzepinie, po maturze pracował nawet jako podleśniczy. Do dziś lubi wcześnie rano słuchać ptaków. W 1990 r. został proboszczem parafii Łęgowo (ok. 1,6 tys. dusz). Jest wyróżniony przez wojewodę lubuskiego dyplomem Conservator Eclesiae, za wkład w ratowanie dziedzictwa kulturowego, zaś w 2007 r. został honorowym obywatelem gminy Sulechów. Mariusz Kapała
- Wiem, że są rodziny, które szybko "przesmykują się" po tradycyjnych akcentach, jak modlitwa, dzielenie się opłatkiem, bo w tle gra telewizor i każdy czeka, żeby odejść od stołu i usiąść przed ekranem. Co najsmutniejsze, są domy, gdzie już się nie śpiewa kolęd - mówi Olgierd Banaś, proboszcz z Łęgowa pod Sulechowem.

- Pamięta ksiądz swoje pierwsze wigilie? Te z dzieciństwa. Jakie były? Czy dziś świętujemy inaczej, czy kontynuujemy tradycje sprzed ery telewizji, komórek, satelitów?
- Moje pierwsze wigilie miały akcenty wschodnie, bo w takiej rodzinie się wychowywałem. Pamiętam przede wszystkim kutię, poza tym inne charakterystyczne potrawy, wszystkie te ryby, grzyby. I chleb. I dziś, gdy bywam na wigiliach u swoich parafian, na przykład w rodzinie, która w tym roku mnie zaprosiła, obcuję z tą samą tradycją.

- Naprawdę nic się nie zmieniło?
- Naprawdę. Może dlatego, że tam, gdzie będę, jest bardzo patriarchalna rodzina. Mamy kresowiaka, dziadka ponad 90-letniego, który strzeże tradycji i pilnuje, żeby była kutia. Synowa jest poznanianką i przygotowuje swoje potrawy, kluski z makiem i inne, lecz musiała zaakceptować na stole kutię. Są też różne zupy. Łączą się w ten sposób różne tradycje regionalne.

- Telewizor gra w czasie kolacji wigilijnej?
- W żadnym wypadku! Choć wiem, że są takie rodziny, które szybko "przesmykują się" po tradycyjnych akcentach, jak modlitwa, dzielenie się opłatkiem, bo w tle gra telewizor i każdy czeka, żeby odejść od stołu i usiąść przed ekranem. W tej "mojej" rodzinie dziadek kresowiak zaczyna od modlitwy przy stole, i to na klęczkach! Choć obecnie nawet Kościół dopuszcza różne formy rozpoczynania wigilii. Na przykład zamiast modlitwy ktoś może przeczytać fragment z Pisma Świętego.

- A potem opłatek. Też tradycyjnie?
- Tak, potem opłatek. Oczywiście tradycyjnie. Myślę, że ten zwyczaj dzielenia się, składania życzeń, wybaczania sobie, utrzymuje się w Polsce nawet wśród osób niewierzących lub innych wyznań. Dlaczego? W tym roku na 400 rodzin w mojej parafii dosłownie wszyscy bez wyjątku przyjęli opłatek! Natomiast jako proboszcz wprowadziłem u siebie pewne własne rozwiązanie. Otóż dzielę się ze wszystkimi parafianami obecnymi w kościele podczas pasterki. A mam trzy kościoły i odprawiam trzy pasterki. W tym roku o 21.00, o 22.30 i o 24.00.

- Niemożliwe, żeby ksiądz zdążył ze wszystkimi się podzielić! Przecież to kilkaset osób!
- Obłamuję kilka opłatków i przekazuję ministrantom, którzy idą z nimi do wiernych.

- Czy z pozycji kapłana widać zmiany w naszej obyczajowości gwiazdkowej? Świat się zmienił nawet w ostatnich dziesięciu latach.
- Być może świat się zmienił, ale proszę zauważyć, że to, co mówię, to są obserwacje wiejskiego proboszcza, pracującego ze stosunkowo niewielką społecznością. W większości ludzi i ich potomków przesiedlonych z Kresów. Zupełnie inaczej jest już za miedzą, na Babimojszczyźnie. To inna historia i inna mentalność ludzi. Oczywiście widzę, że są zagrożenia. Ów wspomniany telewizor, który jest włączony przez całe święta. Ludzie wtedy mniej się do siebie odzywają, bo gapią się w ekran. Co najsmutniejsze, są domy, gdzie już się nie śpiewa kolęd.

- Włącza się... Chciałem powiedzieć gramofon, magnetofon, ale ja też już nie wiem, co się obecnie włącza. Są nawet grające choinki.
- Rzeczywiście, kiedyś choinki często płonęły, gdyż zapalało się na nich prawdziwe świeczki. Teraz są wszelkie możliwe kolorowe lampki i różne ozdoby...

- ... chińskie!
- Chińskie też.
- A co ze świętym Mikołajem lub Gwiazdorem, jak bywa nazywany? Przychodzi jeszcze do dzieci, przynosi prezenty?
- Tam, gdzie bywam na wigilii, przynosi prezenty, zostawia je pod choinką i znika. Kiedyś sam byłem świętym Mikołajem. Ale takim prawdziwym. Biskupem Mikołajem! To zdarzyło się w latach 90., gdy do Łęgowa przyszła fura darów z Anglii, cały tir z zaprzyjaźnionej gminy Rushmoor. Przebrałem się za Mikołaja, wsiadłem na wóz, który ciągnęły konie, i pojechałem po wsiach. Ależ to była gwiazdka! Wszyscy coś dostali.

- No, ale ksiądz przebrał się za "prawdziwego", porządnego świętego, a nie za tego powiększonego krasnala z Hollywood!
- A jeszcze chciałbym dorzucić i to, że kiedyś namówiłem ludzi, żeby zorganizowali grupę kolędniczą. Taką spontaniczną, gdzie jest Herod, baba, cyganka, śmierć, anioł. Udało się. Tyle że to było kilkanaście lat temu. Dziś tamte dzieci mają już swoje dzieci. Jednak proszę popatrzeć, że te tradycje jasełkowe, kolędnicze nie tylko nie upadły, ale przecież odrodziły się. Są w całej Polsce konkursy na najlepsze grupy jasełkowe, od szczebla gminy do finału ogólnopolskiego. Czyli wiele zależy od ludzi, od ich inicjatywy. A na wsi dużą rolę odgrywa ksiądz, katecheta, rodzice, a w mieście dom kultury. Jeśli coś podpowiedzą dzieciakom, to one chętnie się zaangażują.

- Zgoda, ale to dotyczy tylko wsi. Zastanawiam się, czy można powiedzieć, że wieś lepiej konserwuje pewne tradycje, natomiast miasto się w nie wdziera, burzy, atakuje nowoczesnością.
- Kiedyś miałem taki zwyczaj, że między świętami a Nowym Rokiem wsiadałem w samochód i jeździłem do różnych miast oglądać szopki betlejemskie. Pamiętam, że najbardziej podobała mi się we Wschowie. No, ale tam są franciszkanie, którzy ją świetnie przygotowali. Wniosek: miasta też pamiętają o dawnych zwyczajach.

- A te dawniejsze szopki mocno różniły się od obecnych?
- Nie za bardzo. Choć z drugiej strony teraz wiele urządzeń w szopkach, podobnie jak na choinkach, opiera się na nowoczesnej elektronice. Byłem niedawno w Poznaniu na targach Sakralia. Ileż tam było modeli szopek do wyboru?! Małe, duże, ruchome i nieruchome. Ksiądz na parafii, kupując coś takiego, nie musi się męczyć, stawia, włącza - działa. Nic nie musi wymyślać. Dawniej produkcją świątecznych wyrobów zajmował się Veritas. Wszystkie były jednakowe. Dziś są wyspecjalizowane firmy i produkują pod gust klientów. Jest to wszystko piękniejsze.

- Czyli dał się ksiądz porwać nowoczesności...?
- Umiarkowanie. Na tyle, na ile jest potrzebna i ułatwia życie. Z telefonu i samochodu korzystam, telewizor też stoi na plebanii, ale jak są święta, to staram się trzymać tradycji.

- Dziękuję.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska