Czarno-biały kadr. W nim szamocze się z absurdalną, brutalną rzeczywistością Moth. Bohater właśnie wychodzi po 15 latach z więziennego piekła, by trafić w oko koszmaru komunistycznej Bułgarii lat 50. Za kratami mógł żyć nadzieją, że kiedyś wyjdzie na wolność. Tymczasem mury więzienia opuszcza znokautowany. Dalej jest gorzej: bicie, elektrowstrząsy...
"Zift" Jawora Gardewa to ekranizacja powieści Władisława Todorowa. Zift to arabska nazwa naturalnej czarnej żywicy, ale też gumy do żucia. Kawałek ziftu odegra w tym czarnym kryminale wielką rolę. Moth lubi go żuć... Wąchać. Zresztą zmysł powonienia ma tu swoje znaczenie. Bohater w każdej scenie podpowiada nam, co atakuje jego nos.
Ale w tej historii - na poziomie intrygi - chodzi o diament, którego właściciela zabito podczas napadu. Po latach ktoś chce klejnot posiąść, a miejsce jego ukrycia chce wycisnąć z Motha.
Stąd motyw ciągłej ucieczki bohatera. Ucieczki, która przypomina czarno-biały koszmar. Która wciąga akcją, bawi humorem, uwodzi obrazem, filmowanym - w zależności, czy są to lata 30., 40. czy 60. - kamerą 8, 16 czy 35 mm. A tu jeszcze dochodzą odniesienia do "Kandyda" i nagle jesteśmy w środku przypowieści o losie człowieczym. Na środku ulicy totalitarnego państwa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?