Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bunt mieszkańców Maszewa: Nie chcemy tu żadnej fermy

Łukasz Koleśnik
Mieszkańcy nie chcą indyczej fermy, która miałaby powstać niecałe 100 metrów od ich domów.
Mieszkańcy nie chcą indyczej fermy, która miałaby powstać niecałe 100 metrów od ich domów. Łukasz Koleśnik
Pod protestem podpisało się 63 mieszkańców Maszewa. - Nasza wieś jest letniskowa. Kto tu przyjedzie, jeśli będzie śmierdziało? - pytają.

Dokładnie 63 podpisy zebrali mieszkańcy pod dokumentem, który został przekazany wójtowi gminy Dariuszowi Jarocińskiemu. Ludzie z Granic obawiają się, że bliskość  planowanej fermy indyczej sprawi, że we wsi dokuczać będą nieprzyjemne zapachy. - 60 metrów. To odległość fermy do granicy sąsiedniej działki - podkreśla Ryszard Tymczuk.

Mieszkańcy zareagowali szybko, bo według wstępnej ocena oddziaływania na środowisko, zleconej przez inwestora, nie ma żadnych przeciwwskazań przed postawieniem fermy. I to dużej, ponieważ w kilku zabudowaniach miałoby się mieścić nawet 30 tys. indyków. - Nie ma możliwości, żeby tutaj nie śmierdziało. W tamtych okolicach wywiezionych zostało przynajmniej dziesięć przyczep obornika i już to było bardzo dokuczliwe - przypomina kolejny mieszkaniec Granic Eugeniusz Mrowiński.

Graniczanie podkreślają, że jest to przede wszystkim miejscowość rekreacyjna. - Wiele osób kupuje tutaj działki, żeby wybudować domki letniskowe, korzystają z bliskości jeziora.  Jeśli powstanie tutaj ferma indycza, to miejsce straci na atrakcyjności, a nasze nieruchomości na wartości - stwierdza Waldemar Szymański. - Od 10 lat miejscowość rozwija się nie za sprawą gminy, a właśnie ludzi, którzy tutaj inwestują w turystykę. Nawet plac zabaw w większości został ufundowany przez osobę z Wrocławia, która posiada tutaj działkę - dodaje.

W sprawie zabiera też głos były sołtys Władysław Karabat. - Brońmy się przed tą inwestycją rękami i nogami. Syn mieszka w Białkowie, gdzie jest ferma i mówił, jakie to jest na co dzień dokuczliwe - podkreśla.

Dodatkowym argumentem jest również to, że na fermie zyska właściwie tylko inwestor. - Owszem, do gminy wpłyną pieniądze z podatku od gruntu, ale nie od zabudowań. Zatrudnienia też nie będzie wielkiego, ponieważ takie fermy są w pełni zautomatyzowane, więc można się spodziewać kilku miejsc pracy - uważają mieszkańcy Granic.

Mała miejscowość stawia naprawdę duży opór i jak podkreślają mieszkańcy, nie poddadzą się bez walki.
Co o tej sytuacji mówią pracownicy w urzędzie gminy? - Proces trwa. Nie ma jeszcze nawet wniosku o wydanie decyzji o warunkach zabudowy. Wpłynął tylko raport środowiskowy. Nie ma żadnych przeciwwskazań, ale to nie oznacza, że ferma już się buduje. Jesteśmy w trakcie konsultacji  - podkreśla wójt Dariusz Jarociński. Dodaje, że wkrótce odbędzie się spotkanie w Granicach, na które zostanie zaproszony inwestor.

- Jeżeli będzie opór społeczny, to nie zamierzam iść pod prąd. Nic na siłę. Mieszkańcy spotkają się z inwestorem i to on będzie ich przekonywał do tego, żeby ferma powstała - zaznacza wójt.
Skontaktowaliśmy się z inwestorem. Dariusz Zapała jest zaskoczony atakiem na inwestycję. - Raport środowiskowy został oceniony przez urząd wojewódzki. Nie wykazano żadnych negatywnych oddziaływań. Poza tym zamierzam mieszkańcom pokazać już działające kurniki, które powstały m.in. w Trzebiechowie. Tam zanim powstała ferma też protestowali ludzie. Teraz nikomu to nie przeszkadza - podkreśla.

Podobna sytuacja miała miejsce w zeszłym roku w Dąbiu. Inwestor chciał postawić fermę indyczą w pobliżu bloków mieszkalnych. Gmina sprowadziła jednak niezależnego audytora, który przygotował raport środowiskowy. Ostatecznie inwestycja musiała zostać przesunięta. W Granicach też domagają się niezależnej analizy.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska