Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Burdel przy ul. Podgórnej w Zielonej Górze. Klienci mylą numery, mieszkańcy przeżywają horror...

Alicja Bogiel 0 68 324 88 46 [email protected]
fot. Mariusz Kapała
Gdy pani Zofia słyszy o 23.00 dzwonek, nie biegnie już do domofonu czy telefonu. Nie martwi się, że coś stało się córce. Teraz dzwonek oznacza tylko tyle, że klienci burdelu pomylili numer.

Wieżowiec przy Podgórnej. Nic w nim specjalnego. Zniszczona klatka schodowa, stara winda. Na korytarzach nie ma nawet bałaganu. I raczej tu spokojnie. Może dlatego, że to dopiero 18.00. Zabawa zaczyna się później.

- Klienci to do nich chodzą cały dzień, ale najwięcej jednak wieczorem - opowiada Krystyna Oleksiewicz, która ma wątpliwą przyjemność mieszkać naprzeciwko podejrzanego mieszkania. - Zresztą, ja tylko wieczorami w domu jestem...
Wieczorami często dzwoni domofon na trzecim piętrze. - Można? - pyta facet w drzwiach.
- Można - słyszy w odpowiedzi.
Kiedyś przy domofonie lokatorka usłyszała taką rozmowę...
- Jest klient, ale nieatrakcyjny. Ile będzie za to pieniędzy?
- To, że nieatrakcyjny, nie szkodzi. My tu też mamy taką jedną mniej atrakcyjną.
- To ile będzie?
- 90 złotych.

Zadźwięczał domofon, drzwi się otworzyły.
Jak opowiadają mieszkańcy wieżowca, w lokalu nr 12 urzędują teraz trzy panie. Jest szefowa i dwie pracownice. A także ochroniarze - młodszy oraz starszy.
Jedną z pań i młodszego ochroniarza spotkaliśmy przy windzie. Para niosła zakupy, wyglądali na młode małżeństwo. Grzecznie ubrani, oboje w dżinsach. - Tylko takie wytatuowane są. Latem widać bardziej - opowiada jeden z lokatorów.

Przy Podgórnej królują brunetki. Może dlatego, że teraz ciemne włosy modne. - Blondynki też były, chyba Rosjanki - opowiada jedna z sąsiadek. - Bardzo ładne były i klienci przychodzi tacy porządniejsi jakby. Teraz już ich nie ma i coraz częściej tu hołota zagląda.
Właśnie przez tę hołotę największy problem. Bo sam seks mieszkańcom wieżowca przy Podgórnej raczej nie przeszkadza. - Ten burdel nie w mojej klatce, to co mi to wadzi? - dziwi się mieszkanka klatki "b".

W klatce "a" też słyszymy: - Koleżanka opowiadała, że gdzieś tam na Jędrzychowie agencja jest w domku. I to rozumiem. Nikomu napaleni faceci nie przeszkadzają. A u nas? U nas horror...
Horror jest, bo klienci najpierw dzwonią domofonem. I mylą numery mieszkań. - To prawie norma - opowiada pani Zofia z góry. - Jak o jedenastej ktoś dzwoni, nawet z wanny nie wychodzę. Kiedyś biegłabym, martwiłabym się o córkę. Ale teraz to już wiem, że klienci agencji numer pomylili...
Horror jest, bo klienci jeżdżą windą. A do takiej windy z pijanym facetem dzieci przecież nie powinny wsiadać. I nie tylko dzieci. Panowie często też jeżdżą wyżej, a potem schodzą w dół. Że niby idą w inne miejsce. Ale i tak wszyscy w bloku poznają, kto i do kogo.

Jak jest kolejka w lokalu nr 12, to panowie czasami siedzą na klatce. Piją piwo, palą papierosy. - I ja już wtedy nie wytrzymuję - opowiada Józefa Borkowska. - Ochrzaniam ich po prostu.
O odgłosach z mieszkania ludzie raczej nie chcą opowiadać. Pod agencją mieszka rodzina z dziećmi. - Mąż pracuje poza domem. Nie ma go w Zielonej Górze, nie chcę wtrącać się w te sprawy - mówi kobieta. Kiedyś na drugim piętrze mieszkała jeszcze jedna rodzina z dziećmi. Wyprowadzili się jednak, podobno przez ten burdel.

Najgorzej jest, jak się klient agresywny trafi. Awanturujący się. Czasami taki facet leci na mordę z lokalu. - Kiedyś było tak, że ochroniarze wyrzucili klienta z mieszkania - opowiada K. Oleksiewicz. - Leciał, a za nim buty. W moje drzwi...
Ostatnia awantura była przed świętami. - W Wigilię to tu był hałas, bicie szyb, krzyki... - opowiada starszy pan.
Co się dokładnie działo, relacjonuje mieszkanka parteru: - Przyszedł ktoś pod domofon i walił w drzwi. Tak się zastanawiałam, czy reagować, ale nagle wszystko ucichło. Ale potem jak ktoś zacznie walić jakimś łomem czy czymś... Te plastikowe szyby tylko leciały...
Święta trzeba było przetrwać ze zniszczonymi drzwiami. - Pewnie jakiś narzeczony albo mąż zjawił się po żonę - uważa sąsiad z góry.

Przed świętami to chyba w wieżowcu przy Podgórnej atrakcji było więcej. - One jakoś dużo wtedy klientów miały. Może promocję zrobiły? - zastanawia się jedna z lokatorek. - A może po prostu na święta zarabiały. Przecież ta jedna to chyba dwoje dzieci ma.
Przez tę awanturę w Wigilię to już zupełnie ludzie cierpliwość stracili. - Zgłaszaliśmy ten burdel do spółdzielni, na policję i nic - denerwują się mieszkańcy bloku.

- Pod pismem do spółdzielni podpisało się 15 lokatorów - opowiada J. Borkowska. - Liczyliśmy na to, że agencja się wyprowadzi.
Dzwonimy do prezesa Zielonogórskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Henryk Skrzypczak na początku dziwi się: - Jaki burdel...

Ale zaraz potem odsyła nas do szefa administracji osiedla. - On tam wszystko wie. Ale co my możemy z tym zrobić? Czynsz za mieszkanie jest płacony, lokal jest wynajmowany, dzielnicowego powiadomiliśmy...

Kierownik osiedla Adam Jastrzębski zapewnia, że spółdzielnia zrobiła wszystko, co mogła, by lokatorom wieżowca ulżyć. - Zgłosiliśmy sprawę policji, sami też przeprowadziliśmy rozmowę z właścicielem mieszkania - opowiada kierownik. - Ten pan wypierał się, że jest tam agencja towarzyska. Twierdził, że wynajmuje mieszkanie jednej lokatorce.

W administracji osiedla słyszymy, że wszystko przez to prawo. Bo jakby agencje były legalne, można by wymagać: wydzielonego budynku, płacenia podatków. A tak to pani powie, że sama tu mieszka, a ten pan odwiedził ją na chwilę.

Policja też powołuje się na prawo: - Prostytucja nie jest w Polsce karalna. Karane jest czerpanie korzyści z nierządu. A w tym przypadku nie mieliśmy takich zgłoszeń - mówi Piotr Puchała, zastępca komendanta zielonogórskiej policji. - Co nie znaczy, że nie reagujemy. W ostatnim czasie interweniowaliśmy tam cztery razy. Skargi lokatorów dotyczą głównie zakłócania porządku, ostatnio była też sprawa zaginięcia telefonu. W takim zakresie możemy i interweniujemy.

Policjanci radzą, by w razie awantur, zakłócania spokoju czy ciszy nocnej, zgłaszać sprawy funkcjonariuszom. Przyjedzie patrol, sprawę załatwi. - Ale co to za załatwienie sprawy - denerwują się lokatorzy bloku.

Postanowiliśmy sami interweniować w sprawie mieszkańców. Na początku u właściciela mieszkania. - Złośliwość ludzka - mówi, gdy przekazujemy mu skargi mieszkańców. - Jedna pani samotna wymyśla różne rzeczy i się skarży.

Jego zdaniem, w mieszkaniu jest porządek, a już na pewno nie ma tam agencji towarzyskiej. - Wynajmuję lokal jednej pani, a do niej nawet dziesięciu panów może przychodzić - uważa.
On również radzi, by mieszkańcy dzwonili z ewentualnymi problemami. - Jak nie mają na telefon, to im zwrócę - mówi. I obiecuje, że na każdą interwencje lokatorów zareaguje i przyjedzie.
No i teraz ostatnia instancja... Pukamy do mieszkania nr 12. - Dzień dobry. Jesteśmy z "Gazety Lubuskiej" - przedstawiamy się brunetce w drzwiach. - Możemy wejść?

- Nie - odpowiada pani.
- A możemy rozmawiać z właścicielem mieszkania?
- Wyjechał. A ja jestem jego córką - słyszymy w odpowiedzi.
- A my słyszeliśmy, że mieszka w innej części miasta, a ten lokal wynajmuje. I mieszkańcy skarżą się nam na działająca tu agencję towarzyską...
Więcej nie udało się przekazać. Kobieta zatrzasnęła nam drzwi przed nosem.
- I tak grzeczna była - komentuje jedna z lokatorem. - Ona kiedyś na kobietę w sklepie wydarła się: "czego się, k...., patrzysz?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska