Być aktywnym sportowo to modne. Kiedyś też tak było. W każdym mieście był klub bokserski. Należał do takiego w Nowej Soli Eugeniusz Ast

Czytaj dalej
Fot. Eliza Gniewek-Juszczak
Eliza Gniewek-Juszczak

Być aktywnym sportowo to modne. Kiedyś też tak było. W każdym mieście był klub bokserski. Należał do takiego w Nowej Soli Eugeniusz Ast

Eliza Gniewek-Juszczak

– Nowa Sól była w sporcie bardzo silna – wspomina Eugeniusz Ast, który w latach 50. właśnie w tym mieście zaczął trenować boks. Dzisiaj sportowy trend wraca do miasta.

– Sport był dla nas religią. Chcieliśmy się w jakiś sposób wybić. W chłopakach była taka zawziętość. Bardzo chcieli walczyć. Ludzie się wtedy garnęli do sportu. W 50. latach niemal w każdym mieście był klub bokserski – opowiada Eugeniusz Ast.

Spotykamy się w Zielonej Górze, gdzie dzisiaj mieszka. Ale po wojnie przyjechał z rodziną z Poznania do Nowej Soli i to właśnie tam związał się z boksem. Bił się – jak mówi – przez 14 lat.

Trener kazał przyjść na mecz i tak się zaczęło

Pierwsze zdjęcia bardzo młodych sportowców z Nowej Soli pan Eugeniusz pamięta jak oglądał wystawione przez fotografa za szybą. – Nawet mamie nie mówiłem, żebym chciał takie zdjęcie. Pieniędzy nie było. Miałem 13 lat i pracowałem u zduna. Woziłem mu glinę. Aby przeżyć. Później jak sport uprawiałem to już troszeczkę lepiej było – przyznaje.

Młody Gienek najpierw ćwiczył gimnastykę. – Trener boksu mnie zauważył, kazał mi i jeszcze komuś przyjść na trening i tak się zaczęło.

Trenowaliśmy w hali przy ul. Topolowej. Natryski tam były. Ogrzewanie i ciepłą wodę mieliśmy z fabryki nici. Wtedy to były Nadodrzańskie Zakłady Przemysłu Lniarskiego Odra.

– Na mecze zawsze pięknie było wszystko przygotowane. Pierwszą walkę pamiętam. Przyjechał Kościan w wadze ciężkiej. To było w domu kultury naprzeciwko Dozametu – opowiada.

– Trenowaliśmy w hali przy ul. Topolowej. Natryski tam były. Ogrzewanie i ciepłą wodę mieliśmy z fabryki nici. Wtedy to były Nadodrzańskie Zakłady Przemysłu Lniarskiego Odra. Było dobrze, ale na zawody do Szczecina to się jeździło ciężarowym samochodem – mówi dalej.

W pamięci pana Eugeniusza zapadł szczególnie wyjazd do ówczesnego Stalinogrodu. – W reprezentacji juniorów województwa zielonogórskiego mieliśmy silne drużyny. Pojechaliśmy walczyć np. do Stalinogrodu, to dzisiaj Katowice. Junior mógł walczyć z seniorem, ale senior w mistrzostwach nie mógł walczyć w juniorach – przypomina dawne zasady. Pamiątką z tego czasu jest wycinek z gazety. „Przeciwko silnemu zespołowi reprezentacji Stalinogrodu województwo zielonogórskie wystawia najsilniejszy swój skład juniorów, który przedstawia się następująco, w kolejności wag od papierowej do ciężkiej: Eugeniusz Ast (Włókniarz Nowa Sól…

Walki w słońcu i na wietrze

Na kilku zdjęciach w albumie uwiecznione zostały walki na zewnątrz. Na pierwszym planie ring, odgrodzony od publiczności liną i pomalowanym paskiem na ziemi. Najbliżej wprost na murawie siedzą dzieci, wszystkie w krótkich spodenkach. Za nimi stoją dorośli. Większość to mężczyźni w ciężkich marynarkach, długich do niemal do połowy ud. Można wśród nich dopatrzeć się też nielicznych kobiet. Ci którzy są najbliżej nie tylko czują zapach spoconych ciał, ale spadają też na nich krople potu. – Najgorszy, jaki może być cios, nie efektowny, ale efektywny to jest w ciemię. Za dwie sekundy, ludzie patrzą, co się z zawodnikiem dzieje, a on traci równowagę i się przewraca. Ale dzisiaj przeważnie po pysku się biją – stwierdza nasz rozmówca.

Wszyscy szczupli, nikt nadwagi nie miał

– To jest cała nasza drużyna po jednym z obozów – mówi pan Eugeniusz, pokazując czarno-białe zdjęcie z lat 50. i bez zająknięcia wymienia w jakiej wadze, który z chłopaków walczył: musza, kogucia, piórkowa, lekka, półśrednia, średnia, półciężka… – To się pamięta – mówi.

Próżno szukać na zdjęciach kogoś z nadwagą. Chociaż jak wspomina pan Eugeniusz zdarzało się, że jak ktoś za dużo ważył, to biegł za samochodem, w którym jechali na zawody, potem był przykrywany kocami, żeby się wypocił. – Boks to bardzo trudny sport. Trzeba było wagę utrzymać. Było ciężko. Ale ja nigdy nie jadłem zbyt dużo. Jak miałem pierwszą walkę to nie mogłem moczu oddać, żeby 45 kilo ważyć. Kiełbasy mi dawali, żebym jadł. W muszej wadze walczyłem. A takiego pecha miałem, że byłem silniejszy fizycznie, więc wystawiali mnie w Gdańsku i Szczecinie do walk w wadze koguciej. A ci zawodnicy byli wysocy, ja niski. Musiałem nogę tak wystawiać, żeby być bliżej, a żeby zaraz nie dostać – opowiada pokazując.

Na zdjęciach błyszczą szorty. Bokserzy mają koszulki na ramiączkach, zwykle białe, ale są też czarne, a może i czerwone. Niejeden podczas walki nie ma koszulki.

Niektórzy mają trampki wysoko wiązane za kostką, inni zwykłe. Nikt nie ma kasku.

– Niektórzy mieli ochraniacze do ust, ale ja nie. Heniu Tylman miał. Spróbowałem raz czy dwa, ale nie dawałem z tym rady. Zdarzyło się, że ktoś mi ząb wybił. Tak było. Co tydzień lub co drugi walczyliśmy. A po walce co? Nikt się siniakami nie przejmował – opowiada.

Ten nie żyje, ten, i ten, i ten. Zostałem tylko ja z tego zdjęcia.

Pod koniec albumu zdjęcie. Grupa chłopaków siedzi na materacach. Dwóch rozmawia. Inni patrzą wprost do aparatu. – Ten nie żyje, ten, i ten, i ten. Zostałem tylko ja z tego zdjęcia – mówi z żalem pan Eugeniusz. Nadal uprawia sport. Jeździ na rowerze, chodzi na siłownię.

– Kiedyś stadiony były pootwierane. Każdy, kto chciał, trenował. Było bardzo dużo młodzieży usportowionej. Przymusowe były szczepienia. Nie było, że ktoś nie może, czy nie chce. Każdy w szkole dostał bułkę i szklankę mleka. A dzisiaj? – zastanawia się.

Trend w sporcie jest dobry

– Powiem szczerze, że chyba wraca, albo na nowo rodzi się chęć i inicjatywa dzieci do uprawiania sportu – przyznaje Rafał Stachowiak, radny, nauczyciel wychowania fizycznego, który prowadzi zajęcia sportowe. I wylicza, że ilość stowarzyszeń i klubów sportowych, wskazuje na to, że 2 – 2,5 tysiąca dzieci ćwiczy. – Wygląda na to, że co drugi uczeń jest aktywny sportowo. Można powiedzieć, że Nowa Sól wiedzie prym jako małe miasteczko, jeśli chodzi o ilość dzieci zrzeszonych w klubach sportowych. To się też przekłada na wyniki sportowe.

Rodzice są aktywni sportowo, licznie biorą udział w biegach takich jak Półmaraton Solan, czy Bieg do Pustego Grobu.

Rafał Stachowiak przyznaje, że na prawdziwy diament w dziedzinie sportu czeka się latami, ale dzisiaj w każdej dziedzinie sportowej w Nowej Soli są diamenciki. – Rolą klubu i trenera jest oszlifowanie takiego diamentu i uzyskanie wyników sportowych. Trend sportowy idzie w dobrym kierunku. Jest zaszczepiany przez rodziców, którzy są aktywni sportowo, licznie biorą udział w biegach takich jak Półmaraton Solan, czy Bieg do Pustego Grobu. To czynnik mobilizujący dla dzieci, kiedy rodzice dają przykład – podkreśla.

Eliza Gniewek-Juszczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.