Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Był superpolicjantem teraz został kostrzyńskim pucybutem

Beata Bielecka
- W mundurze chodziłem 19 lat - mówi Dariusz Gruźliński. - Teraz zaczynam nowy rozdział życia - mówi i pokazuje puszkę, do której klienci wrzucają mu pieniądze.
- W mundurze chodziłem 19 lat - mówi Dariusz Gruźliński. - Teraz zaczynam nowy rozdział życia - mówi i pokazuje puszkę, do której klienci wrzucają mu pieniądze. fot. Beata Bielecka
Kiedyś o Dariuszu Gruźlińskim mówiono "szeryf z osiedla Leśnego". Ale zachorował. - Siadła mi psychika - mówi. Po kilku latach leczenia postanowił, że będzie o siebie walczył. Właśnie założył firmę i czyści ludziom buty.

Ubrany w białe spodnie, czerwony T-shirt, bejsbolówkę i okulary w tym samym kolorze, wzbudza spore zainteresowanie. Podobnie jak jego rower. - To 40-letni ural, który dostałem od sąsiada - opowiada. Wózek, który ciągnie za sobą, na którym leży duża, drewniana skrzynia pełna past do butów, szmatek i szczotek, zdobył na złomowisku. Jego rejon to okolice dworca PKP, starówka, plac Wojska Polskiego. Po raz pierwszy ruszył w miasto 2 maja.

Coś w nim pękło

- W ciągu dwóch godzin miałem siedmiu klientów - opowiada. Od każdego dostał 3 zł, bo tyle kosztuje jego usługa. Pierwszy podszedł taksówkarz z postoju. Po nim młody chłopak. Zażyczył sobie, żeby wyczyścić mu czubki adidasów. - Wyraźnie miał satysfakcję, że były policjant czyści mu buty - opowiada Gruźliński. - Powiedziałem mu, żeby mnie nie lekceważył, bo płacę podatki i po prostu chcę pracować. - Od kiedy jestem na rencie, z pieniędzmi krucho - mówi.

Przyznaje, że lub prowokować. Mówi, że został pucybutem także po to, żeby uświadomić ludziom, że policjantowi renciście nie jest łatwo.
- Kochałem moją pracę - wspomina i pokazuje wycinki prasowe o licznych sukcesach. Był dzielnicowym. - Angażowałem się bardzo - przyznaje. - Nawet za swoje pieniądze kupiłem motorower do pracy - wspomina. Do dziś krążą o nim opowieści. - Kiedyś ktoś podwoził go samochodem i złamał przepisy. Od ręki dostał mandat - opowiada jeden z mieszkańców. - Był strasznym służbistą i postrachem, bo z nim nigdy nic nie udało się załatwić - dodaje.

- Jestem idealistą i zawsze chciałem, żeby na świecie był porządek - mówi Gruźliński. - I jestem osobą bardzo roszczeniową. Jak w pracy czegoś brakowało to się o to upominałam. Często dochodziło na tym tle do konfliktów. Może zachorowałem właśnie dlatego, że taki jestem - dodaje.

Pamięta dokładnie jak zaczęła się jego choroba. Był rok 2004. - Coś we mnie pękło. Wypaliłem się. Do tego doszły jeszcze problemy w domu - mówi. 4 czerwca kupił niebieską miotłę i w przebraniu Harrego Pottera zjawił się na jednej z kostrzyńskich stacji benzynowych. Powiedział, że chce zatankować tę miotłę, bo zamierza lecieć do komendy głównej policji, żeby poskarżyć się na swoją niedolę. Obsługa wezwała jego szefa. Gruźliński trafił od razu do szpitala psychiatrycznego w Poznaniu. Był tam półtora miesiąca. Gdy od lekarza dowiedział się, że już nie wróci do służby, załamał się całkowicie. Potem był w szpitalu jeszcze osiem razy. Stwierdzono u niego zespół maniakalno-depresyjny.

Pisze do aniołów

- Straszna choroba - mówi. - Szczególnie jak dopada mnie depresja. Nie mogę wtedy spać, albo śpię bardzo długo, czasami czuję taką bezsilność, że nawet chodzenie sprawia mi ból fizyczny - opowiada.

Dlatego woli już ataki manii. - Wtedy żyję bardzo intensywnie, chociaż wydaje przy tym mnóstwo pieniędzy, ciągle się gdzieś zadłużając. Niektórzy mówią, że to, co teraz robię, to właśnie atak manii. Być może, ale nikogo nie krzywdzę. Oczekuję tylko od ludzi trochę zrozumienia. Ale wielu brakuje tolerancji w stosunku do osób, które leczą się psychiatrycznie - dodaje.

Wspomina, że zawsze był inny. Dlatego od dziecka nie bardzo rozumiał się z rówieśnikami. - Byłem samotnikiem, który lubi chodzić własnymi ścieżkami - mówi. Gdy był już chory kupił linę i chciał się powiesić. Ale w szpitalu spotkał księdza, który najpierw mu tę linę zabrał, a potem go pobłogosławił. To było krótko przed nowym rokiem. 1 stycznia 2009 roku zrobił postanowienie, że zmienia swoje życie.

- Czy ludzie chorzy psychicznie nie mają prawa do szczęścia?- pytał sam siebie. Do dziś siebie o to pyta. Na lodówce w kuchni wiszą karteczki, które pisze do aniołów. " Chrońcie mnie przed złem tego świata", " Chcę być szczęśliwy", "Chcę się spotkać z pracodawcą"... - To zadania dla moich aniołów - tłumaczy. - Bardzo w nie wierzę i dużo o nich czytam. Dowiedziałem się między innymi, że trzeba do nich pisać. No to piszę i część moich próśb już się spełniła - opowiada. Niedawno dostał pracę jako ochroniarz i spotkał Joasię, z którą się zaprzyjaźnił. - W końcu uwierzyłem, że coś dobrego zaczęło się dziać w moim życiu - mówi.

Dlatego gdy tylko wychodzi słońce wsiada na rower i jedzie czyścić ludziom buty. - Kiedy klientką jest kobieta zakładam białe rękawiczki, gdy mężczyzna - czarne - mówi. Do tych białych ma szczególną sympatię, bo w przeszłości nosił je do munduru. Tylko na szczególne okazje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska