Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To gdzie Sylwek chodził, że go ten śmigłowiec zabił?

redakcja
redakcja
Trwa ustalanie przyczyn katastrofy śmigłowca, w której zginął 65-letni Sylwester Kuczyński, znany gorzowski społecznik, były radny, harcmistrz i żeglarz, oraz jego 66-letni znajomy z Międzychodu. Mężczyźni w sobotę wracali śmigłowcem do domu ze spotkania studenckiego rocznika w Hermanowie (Wielkopolska). Ok. godz. 11 maszyna runęła prosto do lasu, na trudno dostępny, podmokły teren w okolicy wsi Wolica Kozia. Wybuchł pożar, który całkowicie zniszczył kabinę śmigłowca. Zespół badaczy z komisji wypadków lotniczych wciąż na jest na miejscu wypadku, ustala jego okoliczności.
Trwa ustalanie przyczyn katastrofy śmigłowca, w której zginął 65-letni Sylwester Kuczyński, znany gorzowski społecznik, były radny, harcmistrz i żeglarz, oraz jego 66-letni znajomy z Międzychodu. Mężczyźni w sobotę wracali śmigłowcem do domu ze spotkania studenckiego rocznika w Hermanowie (Wielkopolska). Ok. godz. 11 maszyna runęła prosto do lasu, na trudno dostępny, podmokły teren w okolicy wsi Wolica Kozia. Wybuchł pożar, który całkowicie zniszczył kabinę śmigłowca. Zespół badaczy z komisji wypadków lotniczych wciąż na jest na miejscu wypadku, ustala jego okoliczności.
Trudno pogodzić się z informacją o śmierci Sylwka i przyjąć do wiadomości, że zginął w katastrofie śmigłowca. Wszyscy kojarzymy go z żeglarstwem - zmarłego tragicznie w sobotę przyjaciela wspomina Jakub Derech - Krzycki.

Gdy trzy tygodnie temu jeden z kolegów żeglarzy, a jednocześnie właściciel małego samolotu, w ostatnich latach zafascynowany lataniem, odbierał z przystani Harcerskiego Klubu Żeglarskiego motorówkę, Sylwek namawiał go, aby znów zajął się tylko pływaniem, bo latanie jest niebezpieczne. A stało się tak, że kolegom ze studiów dał się namówić na podróż śmigłowcem. Pierwszą i ostatnią… Wydobyty przez Sylwka z bezdomności Andrzej, dziś mieszkający w bazie naszego klubu żeglarskiego, dopytywał przez telefon: „To gdzie Sylwek chodził, że go ten śmigłowiec zabił?” Jego słowa najlepiej oddają, jak bardzo dla nas wszystkich niemożliwym wydaje się to, co - niestety - się stało. Sylwka poznałem w 1981 r. jako jedenastoletni chłopak na obozie żeglarskim. Był komendantem Hufca ZHP w Gorzowie. Rok wcześniej, organizując pracę harcerzy, zbudował bardzo silne na ówczesne czasy środowisko żeglarskie, doprowadził do utworzenia Harcerskiego Klubu Żeglarskiego Panta Rhei. Przez ostatnich kilkanaście lat był jego komandorem. Nie znam nikogo bardziej uparcie dążącego do osiągnięcia postawionych celów. Na starych, drewnianych i wysłużonych żaglówkach organizował obozy, szkolenia żeglarskie, wychowywał kolejne żeglarskie pokolenia, angażując w to przedsięwzięcie dziesiątki osób. Nie było takiej chwili, by nie miał do zaproponowania jakiejś pracy. Czy to przy łódkach, czy przy żaglach, czy z łopatą przy budowie przystani. Zawsze miał przemyślane i zaplanowane kolejne rzeczy do zrobienia. I choć czasem rzeczy te wydawały się bezsensowne, to potem nagle składały się w spójną całość. Był znakomitym organizatorem. Nie znosił bałaganiarstwa i braku dbałości dla sprzętu i przystani. Mówiąc językiem żeglarskim, wszędzie miał być klar! W szkoleniu młodzieży szczególną uwagę przykładał do nauki etykiety żeglarskiej. Żeglarz miał być zdyscyplinowany, podporządkowany komendom i zawsze chętny do pracy. Wpajał to młodzieży od porannego apelu po ciszę nocną. A nierzadko i w czasie tej ciszy. Aby doprowadzić klub do dzisiejszej świetności przyszło mu zmagać się z budową kolejnych trzech baz żeglarskich i mimo, że dwie pierwsze w wyniku przemian społeczno-gospodarczych w naszym kraju zostały przez harcerzy utracone, to nie zraziło go to, aby z mozołem na bagnach pod Dobiegniewem tworzyć tą trzecią, obecną. Pamiętam, jak w klubie wiele lat temu nastąpił bunt, bo zaczęło zwyciężać przekonanie, że budowa obecnej przystani przerasta nasze możliwości i nie skończy się nigdy… Sylwek udowodnił, że stało się inaczej. Swą mozolną pracą i uporem mógł przenosić góry. Budowana krok po kroku, kawałek po kawałku, była jego dumą i oczkiem w głowie. Zostawił nas z kilkoma niezrealizowanymi pomysłami na jej dalsze ulepszanie. Nie traktował jej jako dobra samego w sobie, lecz miejsce, które służyć ma innym, a przede wszystkim szkoleniu i wychowaniu młodzieży. Organizował więc i prowadził jako komendant wiele obozów żeglarskich, biwaków, Dni Dziecka i wielu innych spotkań. Czynił przystań otwartą dla uczestników Dobiegniew Cup, okolicznych mieszkańców i środowisk związanych z Jego pracą w harcerstwie, jako szefa Klubu Nauczyciela w Gorzowie i jako wieloletniego radnego miasta. Gościli więc na przystani na plenerach artyści Grupy Wena, nauczyciele emeryci, instruktorzy harcerstwa dzieci z domu dziecka, samorządowcy. I zawsze dla wszystkich z nich znalazł czas, aby osobiście wziąć ich na choćby krótki rejs jachtem. Zachęcając najmłodszych od pływania, tworzył i z pasją opowiadał legendy. Wielu z nich do dziś wspomina Zatokę Szczerbatego Rekina czy naukę trzymania kursu na Słońce. Był dla mnie bardzo bliskim człowiekiem. Był taki czas, że był mi prawie ojcem. I mimo bliskich bardzo relacji czułem przed nim, jak inni, respekt. Jak inni skutecznie wprzęgany byłem w tryby jego, jak po czasie zwykle się okazywało, słusznego uporu w realizacji celów. Był jak wymagający nauczyciel – często doceniany po jakimś czasie. I wielu znam takich, co „darli z nim koty”, aby potem przyznać mu rację. Wymagał wiele od innych, ale jeszcze więcej wymagał sam od siebie. Oczekiwał od innych poświecenia, ale z pewnością sam bardziej poświęcał się innym. Po sobie wiem, jak potrafił mobilizować i gdy było trzeba, pchać do przodu. Dopingował mnie do zdobywania kolejnych stopni żeglarskich i w najtrudniejszych momentach wspierał. I gdy na ścieżce tej żeglarskiej kariery pojawił się cień szansy, abym popłynął na rejs dookoła świata na żaglowcu Zawisza Czarny, uczynił wszystko, by sen ten się ziścił. A gdy potem nagle okazało się, że nic z tego jednak nie będzie, bo żaglowiec ma tak zużyte żagle, że bez nowych nie popłynie nigdzie, to Sylwkowi nie zajęło wiele czasu, aby przy pomocy sponsorów posłać z gorzowskiej Silwany płótno na nowy komplet żagli. W końcówce lat 80. był to nie lada wyczyn.  Znałem Sylwka głównie z żeglarstwa. Dopiero dziś, gdy odszedł, przychodzi refleksja, że było go pełno w wielu innych dziedzinach życia. Miał duszę społecznika i był człowiekiem z pasją. Był znany w środowisku kultury i oświaty. Był współtwórcą Speleoklubu Gawra. Był pomysłodawcą nazwy festiwalu piosenki żeglarskiej Keja w Długiem. Był inicjatorem powstania wiele lat temu Klubu Młodych Radnych i jako jego szef twórcą plebiscytu „Młody Gorzowianin Roku”. Był pomysłodawcą I Rajdu Stalowych Kopuł i Dni Gorzowa… I kimkolwiek jeszcze był, a był, to już niestety tylko był…. Kilka miesięcy temu zakończył pracę zawodową i przeszedł na emeryturę. Na takową chciał przejść też w klubie żeglarskim, przekazując stery młodszym. Chciał po latach mieć w końcu trochę czasu dla siebie i najbliższych, los chciał jednak inaczej…Jakub Derech-Krzyckiradny miejski,żeglarz, były poseł ps. W związku z prowadzonym śledztwem data pogrzebu nie jest jeszcze znana.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak przygotować się do rozmowy o pracę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: To gdzie Sylwek chodził, że go ten śmigłowiec zabił? - Warszawa Nasze Miasto

Wróć na gorzowwielkopolski.naszemiasto.pl Nasze Miasto