Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byli niebezpieczni politycznie! Za kraty!

Jarosław Miłkowski 95 722 57 72 [email protected]
Od lewej Grażyna Pytlak, internowana w grudniu 1981 r., Jan Kubera, internowany w maju 1982 r., Marian Gapiński, internowany w maju 1982 r., Włodzimierz Bogucki, internowany w grudniu 1981 r.
Od lewej Grażyna Pytlak, internowana w grudniu 1981 r., Jan Kubera, internowany w maju 1982 r., Marian Gapiński, internowany w maju 1982 r., Włodzimierz Bogucki, internowany w grudniu 1981 r. Jarosław Miłkowski, Archiwum
Internowanie, niemożliwość podjęcia pracy, porwania bez powodu - to tylko nieliczne z represji, jakich dopuszczała się władza komunistyczna nie tylko w czasie stanu wojennego. Ten okres wspomina czworo z jego uczestników.

- Stan wojenny zaczął się dla mnie 12 grudnia parę minut przed północą, kiedy kilku panów zapukało energicznie do drzwi i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazało je otworzyć - mówi Grażyna Pytlak z Gorzowa. Przed stanem wojennym była redaktorem naczelnym "Solidarności Gorzowskiej" oraz biuletynu "Echo", działających legalnie czasopism. Gazety rozchodziły się bardzo dobrze. To właśnie za to spotkały ją represje.
- Choć byłam już w piżamie, bo zapadłam w pierwszy sen, otworzyłam drzwi. Panowie powiedzieli, że coś się stało w redakcji, która mieściła się w siedzibie związku przy dzisiejszej ul. Borowskiego. Nie byli jednak w stanie wyjaśnić, o co chodzi. Pomyślałam, że w redakcji było włamanie. Ubrałam się pośpiesznie, zakładając wełniany sweter na gołe ciało. Drapał mnie nieustannie - wspomina gorzowianka. Wychodząc z mieszkania, zostawiła w nim przestraszoną 73-letnią mamę. Mężczyźni zapewniali panią Pytlak, że zaraz wróci do domu. Wróciła po trzech miesiącach.

Najpierw zawieziono ją do zakładu karnego w podgorzowskim Wawrowie. - Sceneria była malownicza. Padał śnieg, były zapalone reflektory, do tego milicjanci, psy. Wyglądało to jak w filmie - wspomina kobieta. Dalej nie było już tak pięknie. Gorzowianka trafiła do zimnej celi. Była tam wraz z trzema innymi kobietami. Na drugi dzień zostały przewiezione do więzienia w Poznaniu. Tam znowu czekała na nią zimna cela. W trakcie przesłuchań usłyszała, że raz na zawsze ma zapomnieć o Solidarności.
Po miesiącu spędzonym w poznańskim więzieniu, zabrano dziennikarkę na "przejażdżkę" do Gołdapi. - Po 15 kobiet wsadzono nas do dwóch samochodów milicyjnych, które wyglądały jak lodówki. Były bez okien i z jednymi drzwiami na boku - mówi. Za Olsztynem samochód, którym jechała uległ wypadkowi. Spadł ze skarpy. Kobieta oprzytomniała dopiero w Barczewie - wyglądającym jak Alcatraz szpitalu więziennym. Odniosła bardzo poważne obrażenia.

Internowanie nie było jednak najbardziej bolesną represją stosowaną przez komunistyczną władzę. - Do 1989 r. nie mogłam nigdzie dostać pracy. Finansowo nie radziłam sobie przez te lata zbyt dobrze. Na szczęście po wypadku miałam rentę i to pozwoliło mi jakoś wegetować - wspomina Pytlak.
Problemy ze znalezieniem pracy po stanie wojennym miał też Jan Kubera, który pracował w gorzowskim Stilonie. W zakładzie włókien chemicznych tworzył struktury Solidarności. 13 grudnia 1981 r. pamięta bardzo dobrze. - Było późno. Usłyszałem pukanie do drzwi i jedno słowo: "Uciekaj!". To była żona znajomego, którego już wyciągnęli z domu - opowiada mężczyzna. Ponieważ mieszkał w bloku naprzeciwko Stilonu nie za bardzo miał gdzie uciekać, skrył się więc na półpiętrze. Na szczęście nikt po niego nie przyszedł. Na drugi dzień, w poniedziałek 14 grudnia poszedł do pracy, w której udało się zorganizować strajk. Był w jego ścisłym zarządzie. - To były ciężkie dni. Wcześniej był karnawał Solidarności, a tu ktoś powiedział, że ma być inaczej. Człowiek czuł się oszukany - wspomina Kubera.
Internowany został w maju 1982 r. W więzieniu w Głogowie siedział trzy miesiące, do 22 lipca. - Z tego okresu utkwiła mi w pamięci wizyta jednego z bliskich członków rodziny. Ja miałem poglądy narodowościowe, on należał do partii. Gdy przyjechał do mnie w odwiedziny, był zdziwiony, że siedzę w więzieniu. Myślał, że znajduję się w jakimś ośrodku, w luksusach. Po odwiedzinach był na tyle odważny, że złożył legitymację partyjną - mówi mężczyzna.

W czasie, gdy Kubera był więziony, jego żona była na wychowawczym. Nie miała środków na życie. Dzięki pomocy ze strony Kościoła, a w szczególności kapelana gorzowskiej Solidarności ks. Witolda Andrzejewskiego, udało się jego najbliższym przeżyć ten ciężki okres.
Łatwiej nie było także po wyjściu z więzienia. Po wyjściu z więzienia Kubera otrzymał wilczy bilet uniemożliwiający zatrudnienie. - Kazano mi się wynieść z Gorzowa. Trafił do Kłodawy.
W więzieniu w Głogowie więziony był także Marian Gapiński z Kostrzyna nad Odrą. On również trafił tam pięć miesięcy po ogłoszeniu stanu wojennego. - Pracowałem jako maszynista maszyn papierniczych w Celulozie. Otrzymałem telefon, że na bramie wejściowej do zakładu czeka na mnie brat. Poszedłem tam tak jak stałem - w gumowcach, w roboczym ubraniu. Gdy wszedłem na dyżurkę, drogę zagroził mi pewien pan i nie miałem jak uciec. Internowano mnie, bo byłem działaczem związkowym, jednym z założycieli Solidarności w Celulozie - wspomina Gapiński. W więzieniu okazało się, że jest tam już wielu jego znajomych. Zajmowali dwie sale. W każdej było 12 łóżek, stół, kilka taboretów. Pomieszczenie było niewiele większe od dużego pokoju w mieszkaniu. Gdy po kilku tygodniach więzienia pojawiła się możliwość skorzystania z przepustki, rezygnowali z "wyjścia na miasto".
- O tym, gdzie jestem przez pewien czas nie wiedziała moja żona. Dopiero po tygodniu udało się wysłać pocztówkę nielegalnymi kanałami - mówi kostrzynianin. Z więzienia wyszedł dopiero w sierpniu. Chciano go od razu zwolnić z pracy, ale dzięki wstawiennictwu jednego z ówczesnych dyrektorów skończyło się "tylko" na obniżce zarobków. O 30 proc.!
Nie były to jednak jedyne represje. Marian Gapiński był też zatrzymywany przy okazji świąt państwowych. Zdarzało się też wywożenie z Kostrzyna do Słubic, skąd wypuszczano go w godzinach nocnych, bez możliwości szybkiego powrotu do domu.

Internowany był także Włodzimierz Bogucki z Zielonej Góry, założyciel Stowarzyszenia Osób represjonowanych w Stanie Wojennym. - Byłem wówczas w zarządzie regionu. W sobotę 12 grudnia o 23.00 odebrałem faksem wiadomość nadaną z Gorzowa: "U nas jest bardzo niebiesko, a jak u was?". Nie wiedziałem, o co chodzi. Ponieważ byłem chory, postanowiłem wrócić do domu. Około 23.20 podjechałem pod dom z kierowcą i zauważyłem milicjanta w otoczeniu pięciu cywilów. Zaprosili mnie do radiowozu. Kapitan milicji powiedział, że musimy jechać do komendy na rozpoznanie Ryszarda Boguckiego. To mój syn, który był myśliwym. Zamarłem. Myślałem, że syn nie żyje. Zawieziono mnie na komendę. Tam była rewizja osobista. Stałem nago przez pół godziny - wspomina moment zatrzymania Bogucki. Pierwszy etap internowania spędził w Ośrodku Odosobnienia mieszczącym się w budynku Aresztu Śledczego. Tam spędził święta Bożego Narodzenia. - Poprosiłem strażników o gałązkę świerka i kawałek opłatka. Usłyszałem wówczas: "To nie jest nasze święto" - mówi mężczyzna. Podobnie było w więzieniu we Wrocławiu, do którego trafił w styczniu 1982. - 30 kwietnia zapytałem, czy z okazji 1 Maja dostaniemy lepsze jedzenie. Odpowiedź brzmiała: "To jest nasze święto, nie wasze". Z więzienia wyszedł w maju 1982. Pół roku później wywieziono go do lasu, gdzie grożono zabójstwem. - Dla władzy byłem niebezpieczny politycznie - mówi Bogucki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska