WŁADYSŁAW GIZA
WŁADYSŁAW GIZA
32 lata, żonaty, ma siedmioletniego syna Piotrusia. Od siedmiu lat razem z żoną prowadzi piekarnię.
- W ubiegły weekend był pan na Święcie chleba w Milikowie na Śląsku. Chleb starowiejski z pana piekarni znowu zdobył nagrodę. Tym razem za co?
- Nagrodę specjalną za połączenie tradycji z nowoczesnością. To był konkurs, w którym udział wzięło 12 grup etnicznych. Byli piekarze z całej Polski, z terenów, które kiedyś zamieszkiwali Bośniacy, Rumunii, Węgrzy. Chleb oceniało specjalne jury złożone z etymologów. Byli zachwyceni tym, co jest w naszym chlebie.
- A co jest?
- Mąka pszenna, żytnia, naturalny zakwas, ziemniaki, zioła, koper, miód. Ale najważniejsze jest to, że piecze się go w tradycyjnym piecu - ceramicznym, opalanym drewnem, na liściu kapusty lub chrzanu. Nie każda piekarnia ma takie możliwości. Piekarze poszli w nowoczesność. Używają pieców elektrycznych, metalowych. Gdy siedem lat temu otwierałem piekarnię, specjalnie wybudowałem piece tradycyjne. Koledzy się ze mnie śmiali. Mówili, że to się nie uda, że nie te czasy. A tu proszę! Teraz sami się dopytują, jak takie cudo postawić. Chleb pieczony tradycyjnie jest chrupiący, ma piękny zapach od liścia, na którym leży i naturalny połysk od pary, która się w środku pieca wytwarza.
- Receptura na bochen starowiejski też jest tradycyjna?
- Pół na pół. Mój ojciec był piekarzem. Opowiadał mi jak on i jego matka piekli chleb. Ja sobie to zapisywałem. Potem pracowałem trochę u brata, który też ma piekarnię. Tam wypróbowałem przepisy ojca. Dodałem trochę od siebie i tak powstał starowiejski.
- Która to już nagroda dla tego chleba?
- Trudno zliczyć. Zaczęło się od konkursu na produkt regionalny w Bogdańcu. Zdobyliśmy wtedy pierwszą nagrodę. To było dla mnie ogromne zaskoczenie. Pomyślałem, że starowiejski musi być naprawdę dobry i zacząłem z nim jeździć na różne wystawy, konkursy, lokalne święta. Przez to zaniedbuję trochę stałych klientów. Chleb zwykły dociera do sklepów z małym opóźnieniem, bo wszyscy chcą starowiejskiego. Zrezygnowaliśmy z pieczenia słodkości. Nie wyrabiamy.
- Ile pan dziennie piecze?
- 250 bochenków. Przed tym całym zamieszaniem schodziło około 60. Gdy szkoła ma uroczystość, zamawia dla gości starowiejski, gdy do gminy przyjeżdża delegacja z Niemiec - zamawiają starowiejski, ekipa grotołazów z Bobrów wyjeżdżając na wyprawę do Chin zabrała ze sobą 80 bochenków. Ostatnio na targach w Poznaniu dostaliśmy propozycję, by wysyłać chleb pocztą do czterech sklepów gdzieś w Polsce.
- Zgodził się pan?
- Nie, bo tu nie daję rady. Muszę piekarnię powiększyć albo wyremontować tę w Bożnowie. Ja nie sądziłem, że mój chleb kiedykolwiek zrobi taką furorę. Ostatnio pracuję całą dobę: jako piekarz, spec od reklamy i marketingu, kierowca. W głowie mi się nie mieści, że na targach ludzie chcą płacić po pięć złoty za bochen starowiejskiego. Tak to się wszystko rozkręciło! Aż się boję.
- Czego?
- Wie pani, ja skromny człowiek jestem. Do wszystkiego doszedłem ciężką pracą. Dziecko było małe, żona w piekarni chleb kroiła, ja zarabiałem ciasto, a synek był z nami. Nie inwestujemy w drogie samochody, ani w chlebowozy z prawdziwego zdarzenia, ani w sprzęt. Wolimy ulepszać tradycyjne receptury, piec tak, jak to się kiedyś robiło.
- Co pan szykuje na przyszłoroczny konkurs w Bogdańcu?
- Chleb razowy z gniecionych ziaren.
- Smakuje panu starowiejski?
- Wbrew pozorom, nasza rodzina nie siedzi w chlebie. Dziennie zjadamy pół bochenka. Ale tak, smakuje mi, najlepiej ze swojskim masłem. Od trzech tygodni niestety nie kosztuję, bo jestem na diecie.
- Po co sobie odmawiać?
- Rzuciłem palenie i nie chcę przytyć. Trzymam dietę dla zdrowia. Choć dziś skusiłem się na kawałeczek kremówki. Dostaliśmy od szkoły w podziękowaniu za chleb.
- Dziękuję.
TATIANA MIKUŁKO