Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Choć mąż jest taki chory, nie mógł zostać w szpitalu

Leszek Kalinowski
- Po co płacimy składki zdrowotne, jeśli potem nie otrzymujemy pomocy? - denerwuje się Krystyna Kozaczyńska
- Po co płacimy składki zdrowotne, jeśli potem nie otrzymujemy pomocy? - denerwuje się Krystyna Kozaczyńska fot. Bartłomiej Kudowicz
Mariana Kozaczyńskiego pogotowie zabrało do szpitala. Ale tam nie został. Lekarz zdecydował, żeby odwieźć go do domu. - Skandal! - mówi żona Krystyna.

Pani Krystyna zadzwoniła do naszej redakcji. - Czuję się kompletnie bezradna, nie wiem, co robić. Przyjedźcie, zobaczcie sami - prosi.

Przyjeżdżamy. W pokoju, w łóżku leży mąż pani Krystyny. Nie może wstawać, bo jest sparaliżowany. Ale udar to nie jedyne zmartwienie. Do tego dochodzą inne choroby.

- A teraz jeszcze mąż ma problemy z oddychaniem, pluje krwią - pani Krystyna pokazuje brudne od krwi ręczniki.

Skarga do rzecznika

- Wezwałam pogotowie. Przyjechali, dali mężowi zastrzyk i odjechali - opowiada gubinianka. - Polecili wizytę domową. No to wezwałam lekarza rodzinnego. Pani doktor zbadała chorego i wypisała skierowanie do szpitala. Znów przyjechało pogotowie, zabrało męża. Ale niedużo czasu upłynęło, jak przywieźli go z powrotem.

- Lekarz stwierdził, że nie nadaję się do leczenia szpitalnego - mówi M. Kozaczyński.

- No to co nam pozostaje? Czekać… - żona nie kończy zdania. Złożyła skargę do rzecznika praw pacjenta Narodowego Funduszu Zdrowia. Wezwała nawet policję, bo już nie wiedziała, co robić. Martwi się, bo sama choruje na serce, nadciśnienie i astmę, nie ma siły dźwigać męża, a trzeba mu zmieniać pampersy, myć, karmić.

Przewlekle chorzy w domu

Dyrektor szpitala Wojciech Rutkowski zna sprawę, wyjaśnia ją od samego rana. Pytała się o nią także rzeczniczka praw pacjenta.

- Ani lekarz pogotowia, ani lekarz w szpitalu nie stwierdzili zagrożenia życia, a przecież przyjmujemy pacjentów w ostrych przypadkach - mówi dyrektor. - Nasz lekarz ma specjalizację drugiego stopnia chorób wewnętrznych, no i doświadczenie. Wydając odmowę przyjęcia do szpitala, bierze odpowiedzialność za tę decyzję.

Dyrektor tłumaczy, że odmowa przyjęcia nie jest rzadkością. Gdyby przyjmować wszystkich przewlekle chorych, a takim pacjentem jest M. Kozaczyński, szpital byłby bardzo przepełniony, a NFZ kazałby zwrócić pieniądze za te osoby. Fundusz bowiem sprawdza, na jakiej podstawie odbywa się hospitalizacja.

Co może zatem zrobić K. Kozaczyńska? Czy pomóc może opieka społeczna? Już w tej chwili przychodzi do pomocy siostra z opieki, ale na dwie godziny. Może zakład opiekuńczo-leczniczy? To przedłużenie leczenia szpitalnego - do pół roku. Trzeba oddać 70 proc. swojej renty lub emerytury, lecz tu obowiązuje kolejka.

- Szpital nie może przyjąć pacjenta, u którego nie stwierdza się bezpośredniego zagrożenia życia - podkreśla W. Rutkowski. - Zwykle przewlekle chorzy pozostają w swoich rodzinnych domach. Dostają tabletki i na tym polega ich leczenie.

Do sprawy państwa Kozaczyńskich wrócimy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska