Pani Krystyna zadzwoniła do naszej redakcji. - Czuję się kompletnie bezradna, nie wiem, co robić. Przyjedźcie, zobaczcie sami - prosi.
Przyjeżdżamy. W pokoju, w łóżku leży mąż pani Krystyny. Nie może wstawać, bo jest sparaliżowany. Ale udar to nie jedyne zmartwienie. Do tego dochodzą inne choroby.
- A teraz jeszcze mąż ma problemy z oddychaniem, pluje krwią - pani Krystyna pokazuje brudne od krwi ręczniki.
Skarga do rzecznika
- Wezwałam pogotowie. Przyjechali, dali mężowi zastrzyk i odjechali - opowiada gubinianka. - Polecili wizytę domową. No to wezwałam lekarza rodzinnego. Pani doktor zbadała chorego i wypisała skierowanie do szpitala. Znów przyjechało pogotowie, zabrało męża. Ale niedużo czasu upłynęło, jak przywieźli go z powrotem.
- Lekarz stwierdził, że nie nadaję się do leczenia szpitalnego - mówi M. Kozaczyński.
- No to co nam pozostaje? Czekać… - żona nie kończy zdania. Złożyła skargę do rzecznika praw pacjenta Narodowego Funduszu Zdrowia. Wezwała nawet policję, bo już nie wiedziała, co robić. Martwi się, bo sama choruje na serce, nadciśnienie i astmę, nie ma siły dźwigać męża, a trzeba mu zmieniać pampersy, myć, karmić.
Przewlekle chorzy w domu
Dyrektor szpitala Wojciech Rutkowski zna sprawę, wyjaśnia ją od samego rana. Pytała się o nią także rzeczniczka praw pacjenta.
- Ani lekarz pogotowia, ani lekarz w szpitalu nie stwierdzili zagrożenia życia, a przecież przyjmujemy pacjentów w ostrych przypadkach - mówi dyrektor. - Nasz lekarz ma specjalizację drugiego stopnia chorób wewnętrznych, no i doświadczenie. Wydając odmowę przyjęcia do szpitala, bierze odpowiedzialność za tę decyzję.
Dyrektor tłumaczy, że odmowa przyjęcia nie jest rzadkością. Gdyby przyjmować wszystkich przewlekle chorych, a takim pacjentem jest M. Kozaczyński, szpital byłby bardzo przepełniony, a NFZ kazałby zwrócić pieniądze za te osoby. Fundusz bowiem sprawdza, na jakiej podstawie odbywa się hospitalizacja.
Co może zatem zrobić K. Kozaczyńska? Czy pomóc może opieka społeczna? Już w tej chwili przychodzi do pomocy siostra z opieki, ale na dwie godziny. Może zakład opiekuńczo-leczniczy? To przedłużenie leczenia szpitalnego - do pół roku. Trzeba oddać 70 proc. swojej renty lub emerytury, lecz tu obowiązuje kolejka.
- Szpital nie może przyjąć pacjenta, u którego nie stwierdza się bezpośredniego zagrożenia życia - podkreśla W. Rutkowski. - Zwykle przewlekle chorzy pozostają w swoich rodzinnych domach. Dostają tabletki i na tym polega ich leczenie.
Do sprawy państwa Kozaczyńskich wrócimy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?