Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chory Niemiec w kolejce nie stoi!

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Marek Rydzewski, dyrektor zarządzający ds. ubezpieczeń w kasie chorych w Niemczech.
Marek Rydzewski, dyrektor zarządzający ds. ubezpieczeń w kasie chorych w Niemczech.
- Na jednego ubezpieczonego przeznaczamy rocznie ok. 3 tys. euro. Trzeba jednak pamiętać, że mamy wyższą składkę zdrowotną i że prawie 50 proc. tej składki pokrywa pracodawca - mówi Marek Rydzewski, dyrektor zarządzający ds. ubezpieczeń w jednej z największych kas chorych w Niemczech.

- Lubuski pacjent stoi w kolejkach średnio 400 dni na zabieg endoprotezy stawu biodrowego, 302 dni na operację zaćmy. Niemiecki pacjent też czeka na leczenie?
- Czasami. Mniej do zabiegów szpitalnych, bardziej na wizytę u specjalisty. Wynika to z braku lekarzy, szczególnie w regionach położonych z dala od aglomeracji. To nie jest problem braku pieniędzy.

- Lubuski pacjent choćby chciał się zapisać w kolejkę, to czasami nie może. Do poradni chirurgii naczyniowej przy szpitalu w Nowej Soli nie prowadzi się teraz zapisów, bo do końca roku nie ma miejsc. To w Niemczech się zdarza?
- Raczej nie. Kolejki do lekarzy to problem nieznany. Nie prowadzimy rejestru pacjentów, którzy czekają na zabieg czy wizytę u specjalisty. O ile wiem, w Polsce istnieje obowiązek wpisania pacjentów na listę oczekujących. W Niemczech praktyki lekarskie prowadzą terminarze przyjęć i może się zdarzyć, że pacjent będzie musiał umówić się na wizytę za kilka tygodni, ale lekarz nie odmówi wpisania ubezpieczonego na termin.

- A nadwykonania w szpitalach to problem znany? Niedawno zielonogórski szpital, jeden z największych w województwie, wstrzymał niektóre zabiegi planowe właśnie z powodu niezapłaconych przez NFZ nadwykonań.
- Też raczej nie. Efektywność systemu ochrony zdrowia ograniczona jest wieloma elementami, m.in. wydolnością finansową. System niemiecki jest bardziej zamożny. Wynika to z kilku przyczyn. Składka na ubezpieczenie zdrowotne wynosi w Niemczech 15,5 proc., a w Polsce 9 proc. przy średniej pensji 3,5 tys. zł. To daje siedmio-, ośmiokrotnie mniejsze wpływy do systemu. Natomiast koszty związane z leczeniem pacjentów - utrzymanie infrastruktury, wydatki personalne, zakup środków opatrunkowych, leków, sprzętu diagnostycznego - są w obu krajach porównywalne. Zmiana struktury polskiego systemu ochrony zdrowia może doprowadzić do pewnej poprawy, ale nie będzie ona znacząca, jeśli nie pojawią się dodatkowe pieniądze. Polskie społeczeństwo musi sobie zadać pytanie: Na ile solidarności chce sobie pozwolić?

- Jeśli system ochrony zdrowia w Polsce w 80 proc. finansowany jest z naszych składek, to trzeba by było je podwyższyć, by pieniędzy na leczenie było więcej.
- Moim zdaniem to jedyne rozwiązanie. Oczywiście, propozycji pada wiele, np. wprowadzenie ubezpieczeń prywatnych. W jakiej formie mają one funkcjonować? W Niemczech korzysta z nich ok. 10 proc. społeczeństwa. Różnice w ubezpieczeniu publicznym i prywatnym są diametralne. W tym pierwszym składka uzależniona jest od dochodów. Młody człowiek, który dużo zarabia, płaci wyższą składkę. Gdy przechodzi na emeryturę i ma niższe dochody, jego składka spada. W systemie prywatnym jest odwrotnie, bo składka zależy od ryzyka zdrowotnego. Młody człowiek płaci niską składkę, bo ryzyko, że zachoruje, jest niższe. Niestety, z wiekiem ono rośnie, tak samo jak składka zdrowotna. I dochodzi do sytuacji, że starsze osoby mają wyższą składkę zdrowotną niż dochody z emerytury. Mamy doświadczenia z Polakami, którzy prowadzą działalność gospodarczą w Niemczech i mogą się ubezpieczyć prywatnie, ale nie stać ich na opłacenie składek. Gdyby chcieli ubezpieczyć rodzinę, za każdą osobę musieliby zapłacić osobno. Poza tym deklaracja o przystąpieniu do prywatnego ubezpieczenia często wiąże na całe życie. Gdy nie stać nas na opłacenie składek, tracimy prawo do świadczeń.

- Jeśli nie szeroki dostęp do ubezpieczeń prywatnych, to co?
- Rozsądne byłoby stworzenie w Polsce sztywnego katalogu świadczeń, jak jest w Niemczech, opartego o jasne reguły i zasadę gospodarności. Finansowane powinny być tylko te świadczenia, które mają sens z punktu widzenia medycznego i ekonomicznego. Pozostałe byłoby wyłączone. I właśnie na te świadczenia towarzystwa ubezpieczeniowe mogłyby wprowadzić dodatkowe ubezpieczenia. Pamiętam dyskusję, jaka kilka lat temu toczyła się na temat finansowania badania rezonansem pozytronowym w szpitalu w Bydgoszczy. W Polsce to świadczenie wpisane jest do katalogu, a w Niemczech jest wyłączone, bo skuteczność badania w porównaniu do jego ceny nie przynosi wyższych efektów niż przy wykorzystaniu tańszej metody diagnostycznej. Dziwiliśmy się, że system, który ma problemy finansowe, jest w stanie sobie pozwolić na tak drogie badanie. W mojej opinii nie jest sztuką napisać otwarty katalog przysługujących pacjentowi świadczeń, które w praktyce nie są dostępne. Społeczeństwo w Polsce jest rozczarowane tym, że nie ma dostępności do świadczeń, które teoretycznie im przysługują, a tak naprawdę są nieosiągalne ze względu na braki finansowe.

- W Polsce społeczeństwo pyta, dlaczego ma płacić jeszcze wyższe składki na ubezpieczenie.
- Wiem, że to dość prowokacyjne, ale proponuję każdemu, by zastanowił się, ile kosztuje prywatna wizyta u lekarza i porównał to z wysokością miesięcznej składki zdrowotnej. Często za 150 zł miesięcznie ubezpieczona jest czteroosobowa rodzina, a wizyta u specjalisty dla jednej osoby kosztuje 100 zł. Ponawiam pytanie: Ile solidaryzmu społecznego chcemy sobie zafundować? Możemy dalej płacić niskie składki do systemu, który osiągnął granice swojej wydolności, i z własnej kieszeni płacić za wizytę u lekarza. Ale czy nie byłoby lepiej, gdyby te pieniądze, zamiast do prywatnych gabinetów, trafiały do wspólnego budżetu? Wiele osób mówi, że wolałoby samemu regulować kwestię ubezpieczenia. To iluzja. Co się stanie, gdy nagle stracą pracę, ich firma zbankrutuje? Kto zapłaci za leczenie? System daje poczucie bezpieczeństwa wszystkim i tak powinno być, tylko że nie da się za 150 zł miesięcznie stworzyć systemu, który będzie nas satysfakcjonował. Nie da się za 150 zł miesięcznie wykupić ubezpieczenia rodzinnego w prywatnej firmie i mieć zagwarantowany dostęp do każdego świadczenia. To po prostu niemożliwe. W Niemczech, oprócz obowiązkowych składek zdrowotnych, istnieje współpłacenie pacjenta. Trzeba dodatkowo zapłacić 10 euro za pierwszą w kwartale wizytę u lekarza rodzinnego, za leki, za pobyt w szpitalu, transport medyczny...

- Polacy nie chcą płacić, chyba że zaczną więcej zarabiać.
- W Niemczech też mamy branże, w których zarobki są tak niskie, że ledwo wystarczają na przeżycie. I też toczą się dyskusje, czy zwiększyć wysokość wynagrodzenia. Ignorowanie tego problemu to spychanie odpowiedzialności na przyszłe pokolenia.

- W Polsce jesteśmy tak zmęczeni problemami w służbie zdrowia, że pojawiają się głosy, by zlikwidować NFZ.
- To nie jest problem instytucji. Czy włączymy NFZ do ZUS-u, czy nazwiemy go kasą chorych, nie zmieni to faktu, że wciąż będzie nam brakowało pieniędzy. Tu nie o etykietkę chodzi, ale o wydajność finansową. Najważniejsze pytanie brzmi: Skąd wziąć pieniądze? Jak doprowadzić do tego, by społeczeństwo się określiło, za co i ile jest gotowe zapłacić? Na co nas stać?

- Ale czy nie byłoby lepiej, gdyby NFZ miał konkurenta?
- Istotne jest, by wiedzieć, gdzie są granice konkurencji. W Polsce jest tendencja, by wprowadzić wiele kas chorych; w Niemczech, by je redukować. Teraz jest ich ponad 100. Jeszcze dwa lata temu rywalizowały na wysokość składki. Różnice wynosiły nawet 3 proc., co doprowadziło do tego, że pacjenci wybierali te kasy, w których płacili najmniej. To niekoniecznie miało przełożenie na koszty ich leczenia. Teraz składka wszędzie jest równa, konkurencja odbywa się na poziomie obsługi klienta. Wszędzie obowiązuje zdefiniowany katalog świadczeń i tzw. świadczenia wynikające ze statutu, np. specjalne szczepienia, akupunktura.

- Jaki budżet ma AOK, w której pan pracuje? Ile rocznie przeznacza na jednego ubezpieczonego?
- Mamy ok. 6 mld euro i 1,8 mln ubezpieczonych. Na jednego ubezpieczonego przeznaczamy rocznie ok. 3 tys. euro (1.500 zł rocznie przeznacza na jednego ubezpieczonego lubuski NFZ - dop. red.). Trzeba jednak pamiętać, że mamy wyższą składkę zdrowotną i że prawie 50 proc. tej składki pokrywa pracodawca. Wynika to z ponadstuletniej tradycji ubezpieczeń społecznych w Niemczech. Pracodawca, korzystając z siły roboczej, ponosi odpowiedzialność za jej stan zdrowia, dlatego pokrywa pewne koszty ubezpieczenia. Do tego dochodzi współpłacenie pacjentów. Jest wiele różnic między niemieckim a polskim systemem zdrowia. Naszą dyskusję można sprowadzić do dwóch pytań: Co zrobić, by pieniędzy na leczenie było więcej? Jak koszty utrzymania służby zdrowia rozłożyć wśród obywateli tak, by wszyscy mieli równy dostęp do świadczeń, niezależnie od wieku lub sytuacji finansowej?

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska