Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciekawy szpitala jak... Chińczyk

Agnieszka Stawiarska 68 324 88 51 [email protected]
Delegacja przedstawicieli chińskiej prowincji Hainan, współpracującej z woj. lubuskim, w trakcie zwiedzania sali dializ w zielonogórskim szpitalu. Towarzyszyła im Ewa Sabat, zastępca dyrektora lecznicy. W środku wicegubernator Lin Fanglue.
Delegacja przedstawicieli chińskiej prowincji Hainan, współpracującej z woj. lubuskim, w trakcie zwiedzania sali dializ w zielonogórskim szpitalu. Towarzyszyła im Ewa Sabat, zastępca dyrektora lecznicy. W środku wicegubernator Lin Fanglue. Paweł Janczaruk
- Czy lekarz może proponować pacjentowi lepsze usługi za - nie chcę nikogo obrazić - łapówkę? - zapytał Lin Fanglue w szpitalu w Zielonej Górze. Zapadła krótka cisza. - To zabronione, ale... zdarza się - usłyszał.

Zanim wicegubernator ośmiomilionowej chińskiej prowincji Hainan doszedł do łapówek, zadał dyrektorowi szpitala Waldemarowi Taborskiemu kilkadziesiąt pytań. Fanglue towarzyszyli: Yang Jun (zastępca dyrektora generalnego departamentu zdrowia Hainan), Xu Yachuan (zastępca dyrektora generalnego centrum badań żywności i leków, Fu Guowen (wiceprezydent miasta Wenchang) i Chen Shaoqiang (dyrektor wydziału współpracy zagranicznej).

Chińczycy spędzili w Lubuskiem dwa dni. Pierwszy raz odwiedzili nasz region w 2004 r., a od pięciu lat mamy z nimi umowę o współpracy. Poprzednie kontakty obracały się wokół biznesu. Tym razem poprosili o inny temat spotkań - leczenie. Po tygodniach uzgodnień programu urząd marszałkowski wysłał zaproszenie i w poniedziałek zjawili się w Lubuskim Ośrodku Rehabilitacyjno-Ortopedycznym w Świebodzinie, popatrzyli na pomnik Chrystusa Króla, a we wtorek rano usiedli w sali konferencyjnej szpitala w Zielonej Górze. Z jednej strony długiego stołu uprzejmie uśmiechnięci Chińczycy, z drugiej nieco spięci szefowie lecznic i urzędnicy.

Kto płaci? Ile łóżek?

Taborski zabawiał gości ciekawostkami z historii szpitala. - W tym budynku był wcześniej urząd bezpieczeństwa - zauważył. Trudno powiedzieć, jak przyjęli to Chińczycy, bo cały czas uprzejmie się uśmiechali, a mówił tylko wicegubernator i tylko on zadawał pytania. Tak każe ich kodeks zachowań.
- Czuję się wspaniale. Dziękuję za wczorajszy dzień. Pogoda jest wspaniała. Wspaniale dbacie o środowisko. Dziś jestem pełen energii. Gdy tylko zobaczyłem architekturę szpitala, poczułem szacunek - Fanglue nie szczędził miłych słów. Wielu zaskoczyły wyznania o samopoczuciu. Nasi urzędnicy przy podobnych okazjach raczej o tym nie opowiadają.

Wicegubernator wysłuchał prezentacji Taborskiego o szpitalu (29 oddziałów, 41 poradni, 87 tys. konsultacji, 12 mln zł na inwestycje...) i zaczął pytać.
- Ile płaci pacjent w szpitalu?
- Nic nie płaci za leczenie.
- Czy 860 łóżek to nie za mało? Czy z tego powodu nie ma kolejek?
- Kolejki są z powodu ograniczeń finansowych ubezpieczyciela.
- Jak pan zatrzymuje utalentowanych lekarzy?
- Najskuteczniejsze jest wysokie wynagrodzenie.
- Czy lekarz sam wybiera leki, czy musi przepisać określone z góry?
Tu odpowiedziała Bożena Osińska, dyrektor szpitala w Nowej Soli: - Państwo tworzy listę leków i zasady refundacji. Ale szpitale też mają swoje listy, bo muszą oszczędzać.
- Kto płaci za bezrobotnych i dzieci?
- Państwo.
- Nie chcę nikogo obrazić, ale czy lekarz może coś specjalnego zaproponować pacjentowi za łapówkę?
Po chwili ciszy odezwał się Andrzej Szmit, szef szpitala w Gorzowie: - W publicznych szpitalach pacjenci nie mogą płacić lekarzom, ale wiemy, że to się zdarza. To jest karalne. W prywatnych po prostu płacą za wszystko.

I tak Fanglue dociekał przez godzinę, aż doszedł do procentów PKB wydawanych na ochronę zdrowia w Polsce. - Ja mam bardzo dużo pytań - przepraszał i pytał dalej. Ale program wizyty pękał w szwach, więc wicemarszałek Tomasz Gierczak zakończył spotkanie zapowiedzią: - Widzimy szansę na współpracę, może studenci z Chin będą się uczyć u nas, gdy otworzymy na naszym uniwersytecie wydział medyczny.
Wicegubernator zdradził dziennikarzom: - Interesuje nas wymiana lekarzy specjalistów, zwłaszcza neurochirurgów. Nasza medycyna tradycyjna jest czymś wspaniałym, ale w chirurgii liczą się już zachodnie metody leczenia.

Na konferencji prasowej pozwolił "Gazecie Lubuskiej" zadać sobie trzy pytania i pognał z delegacją po trzech oddziałach szpitala: neurochirurgii, kardiologii i dializ. Gdy goście podziwiali nowoczesną salę operacyjną neurochirurgii, ich tłumacz nagle zaczął łapać się za kark i lędźwie. Okazało się, że nie znał po angielsku słowa kręgosłup i upewniał się u naszego lekarza, czy dobrze go zrozumiał. A Fanglue wciąż pytał. Ilu jest pacjentów? Co to za sprzęt? Ilu z nas choruje na serce?...
- Już czas kończyć, kończyć - niecierpliwiła się Dominika Ronewald-Fila, dyrektor departamentu spraw zagranicznych w urzędzie marszałkowskim. - Prezydent Nowej Soli czeka.
Gdy w urzędzie zapytaliśmy, czy możemy towarzyszyć delegacji, usłyszeliśmy: - Proszę nie nadwerężać ich cierpliwości, wystarczy, że była pani z nimi w szpitalu.
- Obrażą się?
- Nie, nie odpowiedzą na przykład na pani pytania.

Statkiem na kaszankę

- Było miło i tyle. Nie przyjechali tu inwestować, bo są z turystycznej prowincji, ale pokazałem im wszystko, co powinni wiedzieć o Nowej Soli - mówi nam prezydent Wadim Tyszkiewicz. - Wykorzystuję każdą okazję, by nas promować.
Wicegubernator zadawał wiele pytań o inwestycje, choć przyjechał w sprawie systemu leczenia. Jeszcze wycieczka po mieście, zwiedzanie szpitala i hop na statek. Wreszcie trochę atrakcji turystycznych. - Nigdy nie woziłem Chińczyków. Byli Niemcy, Anglicy, ale z Azji jeszcze nikt - śmieje się Tadeusz Rachudała, emerytowany kapitan żeglugi, który dowodzi Solaninem, spacerową łodzią w Nowej Soli. - Pytali o zwalone drzewa nad brzegiem. Może tam u nich wszystko wyzbierają ludzie, a u nas to taki bałagan trochę. Interesowali się ostrogami, na których siedzą wędkarze. To powiedziałem, że to do regulacji rzeki, a nie dla wygody łowiących. I ciągle robili zdjęcia. Ja nie, bo stery trzymałem.

Chińska delegacja przepłynęła Odrą 1,5 km w górę rzeki i wyskoczyła na brzeg w Starej Wsi. Tam gości przejęła Kinga Koziarska, właścicielka winnicy Kinga. - Byłam bardzo spięta, bo mieszkańców Azji przyjmowaliśmy pierwszy raz - przyznaje. - Przygotowaliśmy poczęstunek i degustację. To było bardzo miłe, jak cały czas z wielką uwagą słuchali tego, co opowiadam. I fotografowali wszystko, mnie też.
Chińczycy spróbowali wina białego i różowego, do tego były gołąbki w liściach winogronowych, smalec, chleb, kiszone ogórki, marynowane grzyby, kaszanka... A na deser konfitury winogronowe ze słodkim serkiem kozim od Pawła Pazdrowskiego, hodowcy kóz spod Siedliska, oraz truskawki z pobliskiej plantacji Marty Ciastowskiej. - Wszystkiego spróbowali, chociaż byli po obiedzie - cieszy się Koziarska. - Czy moje wino trafi do Chin? Nieee, bądźmy realistami. Dla mnie to była ogromna satysfakcja, że potrafiłam przyjąć takich gości i pokazać im nasze tradycyjne potrawy. Spędzili u mnie trzy godziny.
Z winnicy ruszyli na lotnisko w Berlinie.

Dużo jeżdżą i pytają

Po co tak naprawdę przyjechali Chińczycy? - Szykują u siebie reformę służby zdrowia, chcieli zobaczyć, jak u nas wygląda ten system - wyjaśnia Ronewald-Fila.
- Oni tak jeżdżą, jeżdżą i wciąż pytają. Dopiero za piątą wizytą powiedzą, o co chodzi - żartuje Gierczak.
- Ale żeby im zadać pytanie, to prawie niemożliwe - dodaje Taborski.
- Jak dotąd Chińczycy coś niechętnie inwestują w Polsce, ale może wreszcie te wyjazdy czymś się skończą. Dla mnie liczy się biznes, ale wizyty takie muszą być. Już dostałem zaproszenie do Hainan, ale nie mam czasu jeździć turystycznie - puentuje Tyszkiewicz.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska