Po tym jak zakład stracił płynność finansową i wstrzymał produkcję, 1 lutego br. zielonogórski sąd gospodarczy ogłosił jego upadłość. Jasieński zakład ma ponad 3 mln długów, w tym zobowiązania wobec byłych pracowników. Sąd wyznaczył na syndyka Wandę Ozimińską, która ma za zadanie sprzedać przedsiębiorstwo i zaspokoić roszczenia wierzycieli. Byli pracownicy fabryki przez ponad pół roku nie dostawali ani grosza wynagrodzenia. Po wielu miesiącach oczekiwania, ogłoszenie upadłości przełamało impas i otrzymali oni część wypłat z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.
Biegły wycenił majątek zakładu na ok. 1 mln zł i syndyk ogłosił w kwietniu pierwszy przetarg, który okazał się bezskuteczny. Nikt nie chciał kupić zakładu także na drugim przetargu 31 maja. W ostatnich dniach sierpnia syndyk wystawił nieruchomość po raz trzeci, bezskutecznie.
Co jest grane?
- Dlaczego syndyk nie obniżył ceny, skoro na pierwszym i drugim przetargu nie było oferentów? - zastanawia się Andrzej Kamyszek, były pracownik fabryki i były lider zakładowej Solidarności. - Problem w tym, że syndykowi kończą się już pieniądze, więc pewnie teraz zacznie sprzedawać majątek po kawałku. A to właśnie pieniądze ze sprzedaży miały pójść na pożyczkę z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, którą syndyk pobrał wiosną, żeby wypłacić byłym pracownikom część należności.
Były pracownik dodaje, że chodzą słuchy o pewnym przedsiębiorcy, który chce kupić fabrykę i zatrudnić 250 osób. - Ale kiedy to będzie? Jeżeli tak dalej pójdzie, to rozbiorą mury jak w lubskiej Luwenie - mówi A. Kamyszek.
Sen się skończył
Zdaniem A. Kamyszka to przez złe zarządzanie tłuste lata fabryki minęły bezpowrotnie, zaczęło brakować zamówień, w końcu zakład stanął i zwolniono setkę pracowników. Zapewnia, że takie zwolnienie to cios dla całego miasta, gdzie bezrobocie i tak jest wysokie. Mało, że bez pracy, to jeszcze meblarze dostali zaległe wynagrodzenia za ub. rok z dużym poślizgiem, nie wypłacono im jeszcze pensji za sierpień ub. roku oraz odszkodowania za skrócony czas wypowiedzenia. - Mam wielkie pretensje do władz miasta, że nic nie robią, by uratować zakład - oburza się A. Kamyszek.- Skoro nie ma nabywców, miasto powinno dogadać się z syndykiem i przejąć nieruchomość, aby uchronić ją przed zniszczeniem. Można zatrudnić robotników interwencyjnych do pilnowania.
Tajemniczy dobroczyńca
Burmistrz Helena Sagasz odpiera zarzuty, że miasto nic nie robi. - Interesujemy się losem byłej fabryki i pracowników. Owszem, jest inwestor, który deklaruje zatrudnienie 250 osób przy produkcji mebli, chce też wybudować magazyny i zatrudnić dodatkowo 30 osób. Ale nie stanął do przetargu, bo uważa, że cena nieruchomości jest za wysoka. Nie możemy ujawnić, kto to jest, ale mamy jego deklarację, że chce zainwestować w fabrykę 1,5 mln zł i przygotować ją do produkcji. Jeśli jednak zrezygnuje z tych zamiarów, a nadal nie będzie nabywców, syndyk może zakończyć postępowanie upadłościowe. Miasto nie jest zainteresowane przejęciem fabryki - stwierdza H. Sagasz.
Syndyk W. Ozimińska: - Cenę nieruchomości może obniżyć jedynie sędzia komisarz, ale nie ma sensu tego robić, bo nie byłoby pieniędzy na spłacenie zobowiązań wobec pracowników i funduszu. A z niego otrzymałam 650 tys. zł. pożyczki i te pieniądze trzeba oddać. Do spłacenia zostało ponad 400 tys. zł. Kolejny przetarg odbędzie się 18 października, cena będzie ta sama. Mam zamiar ogłaszać przetargi do grudnia tego roku, później wystąpię z wnioskiem o umorzenie postępowania upadłościowego i oddam nieruchomość właścicielowi. Nic nie wiem o poważnym inwestorze, który miałby kupić fabrykę.
Wyniki II tury wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?