Kilka tygodni temu pisaliśmy o odkryciu archeologów na pagórku w rejonie ul. Matejki w Zielonej Górze. To tutaj prawdopodobnie znajdowała się pierwsza osada u zbiegu dzisiejszych ul. Kupieckiej i pl. Matejki. Tutaj też, na prawym brzegu rzeki, stanął, być może już w wieku XII, kościół św. Jana Chrzciciela, pierwszego patrona Śląska. To właśnie z tą nieco tajemniczą świątynią związany był cmentarz, o którym piszemy. W kronikach pojawia się jako Gottes Acker, czyli Pole Boże...
To zapewne pacjent zero
Prace na średniowiecznej nekropoli archeolodzy zaczęli z wysokiego C. Dotarto do kompletnego pochówku i to jakiego. Była to wyjątkowo głęboka zbiorowa mogiła czworga ludzi, trójki dorosłych, prawdopodobnie dwóch mężczyzn i kobiety oraz dziecka. Szczątki dorosłych udało się odsłonić całkowicie i okazało się, że czaszki wszystkich złożono na piersiach i to „twarzami” w dół. Szkielety były ułożone tak, jakby zmarli się obejmowali. Nie wiadomo, czy były to rzeczywiście pożegnalne objęcia, czy też tak ułożyły się przypadkowo ręce po wrzuceniu zmarłych do grobu i przykryciu ich piaskiem.
- Pierwsze skojarzenie jest oczywiste, pochówki wampiryczne - tłumaczy archeolog Bartłomiej Gruszka. - Jednak naprawdę na takie wnioski jest za wcześnie, potrzebne są badania, sprawdzenie, w jakich okolicznościach dokonano dekapitacji. To oceni antropolog dzięki badaniu kręgów szyjnych. Czy byli to skazańcy? Inna teoria mówiła, że mogli to być tzw. pacjenci zero, od których mogła się zacząć w mieście epidemia.
Polecamy również: Przed wiekami w Górzycy żyły... wampiry
Dwanaście ciał
Najnowsze ustalenia zdają się potwierdzać teorię zarazy. Okazało się, że pod odkrytymi już szkieletami znajdują się kolejne.
- Zwiększyła nam się liczba pochówków w tym grobie, ostatecznie znaleźliśmy w nim szczątki dwunastu osób, w tym małych dzieci -tłumaczy Sławomir Kałagate. - To rzeczywiście przemawia za wersją zarazy. Pochówek miał charakter mogiły zbiorowej. Była głęboka, o niewielkich wymiarach, przypomina raczej głęboki grób pojedynczy.
- Pośpiech?
- Raczej nie, widać nawet pewną staranność, część zwłok leży na plecach, część na boku, na starszych ułożono niemowlęta. Najprawdopodobniej ciała chowano w całunach.
Badania muszą sięgnąć DNA
Ani archeolodzy, ani dokonujący wstępnych oględzin antropolog nie chcą wypowiadać się na temat ewentualnego pokrewieństwa zmarłych. Oczywiście zawsze, gdy przy szczątkach młodej kobiety znajduje się szkielet dziecka, zakładamy, że to matka z dzieckiem, ale ostatecznie mogą potwierdzić to badania DNA, podobnie jak i ewentualne relacje między pozostałymi szczątkami. Wszystko wskazuje na to, że wszyscy zmarli byli młodzi, co też zdaje się potwierdzać tezę o jakimś dramacie, zakaźnej chorobie. Pochówków dokonano jednocześnie lub w niewielkim, nieuchwytnym dziś odstępie czasu.
Ludzi tych pochowano w granicach nekropoli, ale ledwie 1,5 metra od jej muru, czyli w miejscu, powiedzmy, niezbyt reprezentacyjnym
Szukali analogii
- Ludzi tych pochowano w granicach nekropoli, ale ledwie 1,5 metra od jej muru, czyli w miejscu, powiedzmy, niezbyt reprezentacyjnym - dodaje Kałagate. - To świadczy o tym, że w jakimś stopniu się wyróżniali albo nie byli do końca akceptowani, albo nie umarli w zwykłych okolicznościach.
Archeolodzy szukali analogii i znaleźli w... Lubece. Tam odkryto identyczny pochówek jednoznacznie kojarzony z ofiarami zarazy. Niestety, datowanie nadal jest bardzo trudne, gdyż nie znaleziono żadnego wyposażenia i naukowcy skazani są na czekanie na wyniki badań izotopem C 14.
Fala za falą
W zasadzie zarazie „zawdzięczamy” pierwszą wzmiankę o uprawie w Zielonej Górze winnej latorośli. Oto w 1314 roku około stu mieszkańców miasta uciekło na winne wzgórza po południowej stronie miasta, aby wśród winnic przetrwać epidemię dżumy. Dzięki temu przeżyli zarazę, której ofiarą padło siedemset osób. W dowód wdzięczności za ocalenie wkrótce potem z pozbieranych kamieni polnych wystawiono na tym wzgórzu kaplicę maryjną…
A teraz sięgnijmy do tekstu Jarosława Kuczera w „Historii Zielonej Góry”. Bramy miasta zamykano natychmiast, gdy tylko kupcy przynosili wieść o chorobie. Tak było na przykład w 1618 roku, gdy panowała tzw. czerwona dżuma, czyli czerwonka. Bowiem czas wojny trzydziestoletniej to dla tego regionu był czas próby. W 1621 roku do miasta zawitała ospa, która kosztowała życie 40 dzieci.
Kwarantanna w wiatraku
Gdy ospa pojawiła się cztery lata później, władze zdecydowały się zamknąć wszystkich przyjezdnych w kwarantannie w wiatraku, gdzieś w okolicy dzisiejszej ulicy Fabrycznej. Epidemia wracała. W 1631 śmierć poniosły tysiące mieszkańców księstwa, wielkie straty poniosły też Świebodzin, Szprotawa…
Wreszcie rok 1680. Rajcy na wieść o zbliżającej się zarazie zaprosili do ratusza miejskich fizyków Rissmanna i Ledela, cyrulika, balwierza i dwóch aptekarzy i udzielono im wszelkich pełnomocnictw. Ci zaczęli od rozmów z rzeźnikami i piekarzami na temat magazynowania żywności, a później wznieśli lazaret i tzw. chatkę dżumy. Później zebrano od mieszkańców deklaracje pozostania lub opuszczenia miasta, które zaczęła patrolować straż obywatelska. 22-osobowa milicja nie wpuszczała do miasta obcych. Ten stan zagrożenia trwał dwa lata, ale miasto udało się uchronić…
Spokojnie, to początek
W Zielonej Górze archeolodzy studzą emocje miłośników horrorów, którzy stawiali na wampiry i nie dawali się przekonać do innej wersji.
- Sensacje sensacjami, ale mamy nadzieję, że dowiemy się więcej o dawnych zielonogórzanach, chociażby dzięki badaniom DNA - dodaje Kałagate. - Na średniowiecznych cmentarzach chowano zmarłych jednych nad drugimi. Na przykład w Lubsku takich warstw było nawet dziewięć. To niesamowite źródło informacji…
Cmentarz wokół kościoła św. Jana w kronikach pojawia się jako Gottes Acker, czyli Pole Boże. W ostatnich latach funkcjonowania nekropolia była wykorzystywana jako miejsce pochówku chorych na dżumę. A jeszcze niedawno można było przeczytać, że zachowany mur przy ulicy Podgórnej może być jego śladem. Ostatnie badania dowodzą, że konstrukcja jest późniejsza, gdyż właśnie odkryli ślady oryginału.
Szkielet przy drodze
Tak, ostatnio mieliśmy szczęście do archeologicznych wydarzeń związanych z epidemiami nękającymi Zieloną Górę. Oto niedawno w świdnickim Muzeum Archeologicznym Środkowego Nadodrza furorę zrobiła wystawa poświęcona lubuskiej Jane Doe. Jej szkielet w „towarzystwie” jedenastu talarów, czyli sporej fortuny, znaleziono w zielonogórskiej Ochli. Naukowcom udało się odtworzyć jej wygląd i prawdopodobną historię. Wszystko wskazuje na to, że pochowano ją spiesznie, przy trakcie, nie została obrabowana. A ponieważ zmarła najprawdopodobniej na początku XVII wieku, wszystko wskazuje na to, że padła ofiarą zarazy. Nie zdołała przed nią uciec z Winnego Grodu.
- Dziewczyna chorowała, ale osłabiona była już wcześniej. Doktor Dąbrowski w zmianach w szkliwie zębów dostrzegł ślady jakiegoś kryzysu biologicznego w ciągu ostatniego roku - tłumaczyła nam niedawno archeolog Ewa Przechrzta. - Nie wiemy, czy był to efekt innej dolegliwości, na którą nastolatka cierpiała, czy też niedożywienia. To były naprawdę ciężkie czasy...
POLECAMY
WIDEO: Poznaj tajemnice zamku w Łagowie
Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?