Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarownice Himmlera. Co SS robiło w sławskim pałacu?

Dariusz Chajewski,68 324 88 [email protected]
fot. Dariusz Chajewski
W pałacu w Sławie specjalny oddział esesmanów oznaczony literą H - od słowa Hexe (czarownica) - studiował dokumenty z procesów czarownic. Najbardziej interesowały ich tortury i sposoby zadawania śmierci.

W pałacu we wsi Ciążeń Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu przechowuje zbiory masońskie, z których można korzystać w specjalnej czytelni. One także pochodzą z archiwum znalezionego w Sławie. Część tej wolnomularskiej kolekcji trafiła do archiwum STASI (tajna policja NRD).

Pałac nad Jeziorem Sławskim przez długi czas nie był wykorzystywany. Właściciel hrabia Heinrich Karl von Haugwitz bywał tu sporadycznie. W styczniu 1944, gdy bombardowania Berlina stawały się coraz bardziej dotkliwe, zaczęto tu zwozić całe ciężarówki dokumentów, pojawili się ludzie w mundurach SS i inni, o wyglądzie naukowców. Dopiero po wojnie mieszkańcy dowiedzieli się, że w ich miasteczku mieścił się VII oddział Głównego Urzędu SS.

Jako pierwsi do przepastnych piwnic pałacu dobrali się oczywiście ludzie, którzy dotarli do Schlesiersee (przed 1938 Schlawa) zanim ucichł huk dział.
- Urodziłam się i dzieciństwo spędziłam w miejscowości odległej 10 km od Sławy - wspomina kobieta, która mieszka przy rynku, 100 metrów od pałacu. - Niewiele pamiętam. Wiem, że były tam dokumenty, które teraz są rozrzucone po świecie.

Irena Grabska, córka organizatora polskiego szkolnictwa w Sławie, przewertowała dzienniki ojca. - W pierwszych dniach polskiej Sławy tacie pozwolono pobuszować po pałacu - opowiada. - Zapisał, że podczas bombardowań Berlina zwieziono tu ogromną bibliotekę i ulokowano w salach i korytarzach. Setki wydawnictw zrabowanych z różnych bibliotek, m.in. Sejmu. Nad nimi pracował cały sztab esesmanów. Podobno szczególnie interesowały ich tortury i metody uśmiercania ludzi. Już po wojnie przyjechał naukowiec z Poznania, który odkrył szereg ciekawych dokumentów, m.in. z podpisem Władysława IV.
Jeszcze w latach 90. na strychach i w piwnicach odnajdywano dokumenty, a książki można i dziś spotkać na niektórych sławskich półkach. I znów pojawili się naukowcy. Było wiadomo już, że są to... historycy.

Przyjechali z Poznania i Krakowa. Tym razem towarzyszyli im oficerowie UB. Zbiór książek, maszynopisów, druków, rękopisów, akt podzielono na trzy części. Pierwszą oddano do Biblioteki Poznańskiej, drugą zarekwirowało UB, a ostatnią przekazano do dyspozycji archiwum poznańskiego, określając nazwą "Kartoteka Procesów o Czary"...
- Z tego, co wiem, to zawartość tego archiwum nigdy nie została porządnie przebadana - mówi Łukasz Orlicki, dziennikarz "Odkrywcy", autor licznych publikacji na ten temat. - Nie znam nawet żadnego artykułu, który na nim by się opierał. Zresztą jego losy były tak dziwne...
Niemcy ponad wszystko

A historia rozpoczęła się w czerwcu 1938, gdy do rąk sekretarza generalnego naukowego towarzystwa Ahnenerbe (Stowarzyszenie Badań nad Pradziejami Spuścizny Duchowej), który zajmował się badaniem germańskiego dziedzictwa, trafiło pismo ze sztabu szefa SS Heinricha Himmlera. "Żąda się, aby wszelkie badania nad procesami o czary zostawić wyłącznie w gestii SD" (służba bezpieczeństwa SS) i że Reichsführer SS "życzy sobie, aby Gauleiter Steinecke oddał mu do dyspozycji na pewien czas wszystkie akta czarownic". Wówczas pojawiła się też nazwa jednostki, która miała zająć się historią polowań na czarownice: H-Sonderkommando.

Ale już wcześniej manią Himmlera i jego towarzyszy było gromadzenie poseudonaukowych dowodów na wyższość germańskiej kultury i rasy. Stąd kolejne "badania" archeologiczno-antropologiczne, studia nad religią i kultami. Instrumentem tych poszukiwań było właśnie Ahnenberge, które szybko rozrosło się w potężną instytucję, a obsesja poszukiwań dowodów na germańską doskonałość prowadziła nie tylko do wypraw archeologicznych w różne zakątki świata, chociażby w poszukiwaniu świętego Graala, ale też do zbrodniczych eksperymentów medycznych.

Kartoteka czarownic i magów

Wydział VII SS badał i oceniał światopogląd. W jego skład wchodził np. Archivamt, który dokumentował dzieje SS. Tu zajmowano się nie tylko badaniami historyczno-archiwalnymi, ale gromadzono informacje na temat ideologicznych wrogów nazizmu. Na celowniku znaleźli się wszelacy podludzie (m.in. Żydzi i Słowianie), Kościoły, liberałowie i wolnomularze.

I tu pojawiło się H-Sonderkommando - jednostka nazwana tak w skrócie od niemieckiego Hexe, czyli czarownica. Miała wąską specjalność - zdobywanie i analiza procesów o czary. Gromadzono informacje o kobietach i mężczyznach skazanych za uprawianie magii, nie tylko z Niemiec, Polski czy innych państw Europy, ale i antypodów. Wśród nich znalazły się oczywiście dokumenty z Zielonej Góry.
Na ślady tego zainteresowania w niemieckich archiwach natknął się zielonogórski badacz fortyfikacji Robert Jurga. Każda z osób rzekomo parających się magią miała założoną kartę - było ich 30 tys. Na każdej dane, jak w policyjnej kartotece, od tych personalnych, po przebieg procesu, świadków, tortury... Do tego całkiem poważnie brzmiące notatki esesmanów oceniające zasadność oskarżeń.
Ofiary antyniemieckiego spisku

Po co to wszystko? Tu zaczynają się spekulacje. Pierwszy jest wątek "pragermański". W lipcu 1938 Haubtsturmführer Rudolf Brandt pisał do Himmlera: "badania H-Sonderkommando (...) zorientowane są na problemy takie, jak: badanie demograficznych i rasowych skutków procesów o czary, ich ekonomiczno-historycznych następstw oraz oceny kobiety w procesach".

Zresztą i wypowiedzi Himmlera sugerują, że kobiety oskarżone o uprawianie magii traktował jako ofiary katolicko-żydowskiej propagandy. Dla nich były uczestniczkami tajemnych bractw pielęgnujących rytuały i obrządki. Oczywiście starogermańskie. Sam Himmler stwierdził, że "Kobiety niemieckie dostarczyły najwięcej ofiar w procesach czarownic i kacerzy (...) kler wie, dlaczego spalił pięć-sześć tysięcy kobiet. Właśnie dlatego, że uczuciowo i instynktownie trzymały się pierwotnej nauki i doktryny". Do tego Himmler był przeciwnikiem kościoła katolickiego, uznając czarownice jako jego ofiary, dowód wypaczenia chrześcijańskich idei.

Poszukiwacze zaginionej... magii

Ale zdaje się, że badania miały jeszcze jeden cel - powiedzmy - praktyczny. Członkowie H-Sonderkommando szczególnie starannie zajmowali się torturami stosowanymi podczas procesów, skrzętnie odnotowywali ich skuteczność i jakość uzyskanych zeznań. Do tego gromadzili ilustracje i opisy narzędzi oraz skutków ich działania. Czyżby to był początek wiedzy, w której kaci z SS doszli do perfekcji?
Jest jeszcze - jakby stanowiąc punkt wyjścia dla scenariuszy kilku głośnych gier komputerowych i hollywoodzkich filmów - wątek magiczny. A może Himmler poszukiwał cudownej broni? Może szukano opisów magicznych obrządków, artefaktów i tajemnej wiedzy? Sam Himmler podobno w to wierzył.

"Przypadkowo stałem się świadkiem jednego z okultystycznych urojeń Himmlera, w które angażuje oficerów SS" - wspominał Schellenberg. Podczas przepytywania Wernera von Fritscha umieścił w pomieszczeniu przyległym do sali przesłuchań kilkunastu zaufanych funkcjonariuszy SS i polecił im, aby skoncentrowali swoją wolę. W ten sposób mieli wywierać psychiczną presję na oskarżonego generała. Himmler był przekonany, że dzięki temu przesłuchiwany zacznie zeznawać prawdę".

(Źródła - K. Grünberg: "SS - czarna gwardia Hitlera", F. King: "Szatan i Swastyka. Okultyzm w Partii Nazistowskiej", W. Schellenberg: "Wspomnienia", artykuły Łukasz Orlickiego dostępne w internecie)

Czytaj e-wydanie »
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska