Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Czarownicę trzeba spalić - mówi radny powiatu wschowskiego

Filip Pobihuszka 68 387 52 87 [email protected]
,,Cóż. Mamy czarownicę, to trzeba ją spalić. Nad czym tu dyskutować” - tak komentuje radny Andrzej Maćkowiak wynik głosowania na ostatniej sesji rady powiatu wschowskiego
,,Cóż. Mamy czarownicę, to trzeba ją spalić. Nad czym tu dyskutować” - tak komentuje radny Andrzej Maćkowiak wynik głosowania na ostatniej sesji rady powiatu wschowskiego Filip Pobihuszka
- Czarownicę trzeba spalić - mówi radny, który stracił pracę w urzędzie gminy Szlichtyngowa.

Sprawdziły się przewidywania radnego Andrzeja Maćkowiaka, o których po raz pierwszy napisaliśmy w poniedziałkowym wydaniu "Gazety Lubuskiej". Podczas środowej sesji rada powiatu wschowskiego zgodziła się zwolnić go z pracy. Wniosek o jego odwołanie złożył burmistrz Szlichtyngowej, Jan Wardecki, a to dlatego, że radny jest pracownikiem tamtejszego magistratu.

Na posiedzenie stawiła się cała piętnastka rajców. Zgodę na zwolnienie wyraziło osiem osób, jedna się wstrzymała. Pięcioro radnych opozycyjnych, mimo obecności na sesji, nie zagłosowało. Andrzej Maćkowiak z wiadomych względów nie mógł głosować.

- Nie było ostrej wymiany zdań, było merytorycznie. Cóż. Mamy czarownicę, to trzeba ją spalić. Nad czym tu dyskutować - tak komentuje wynik głosowania radny Maćkowiak.

Przypomnijmy historię konfliktu burmistrza ze swoim podwładnym. Otóż każdy pracownik urzędu miasta i gminy w Szlichtyngowej, opuszczając budynek w godzinach pracy (niezależnie czy chodzi tu o sprawy służbowe czy prywatne), zobowiązany jest odnotować swoje wyjście w specjalnej książce podając powód i godziny nieobecności. To jednak nie wszystko, bo do tego kompletu potrzebna jest też zgoda burmistrza.

7 czerwca radny Maćkowiak wyszedł z urzędu, żeby wziąć udział w sesji rady powiatu. Wpisał się do książki, jednak przełożonych o nieobecności nie poinformował. Co więcej, w sesji także nie uczestniczył. To wszystko spowodowało, że burmistrz Wardecki postanowił swojego pracownika... zwolnić. Ale może to zrobić tylko wtedy, kiedy uzyska zgodę rady, stąd skierował do jej przewodniczącego odpowiedni wniosek. - Opuszczenie stanowiska pracy w tym dniu i we wskazanych godzinach nastąpiło bez zgody przełożonych, mimo iż w tym dniu obecni byli burmistrz i jego zastępca. Pracownik był pouczony o obowiązku uzyskania zgody. Jednocześnie wprowadził pracodawcę w błąd, co do powodu opuszczenia stanowiska pracy - czytamy w dokumencie.

A. Maćkowiak ma na zarzuty burmistrza szereg kontrargumentów. Przede wszystkim uważa on, że ustawa o samorządach jest aktem nadrzędnym. - A tam widnieje wyraźnie zapis, że pracodawca ma obowiązek ,,puścić" mnie na sesję. Zresztą sesja nie jest wyjściem służbowym. Wyjście służbowy to by było wtedy, gdybym pojechał na oględziny jakiegoś... drzewa. Poza tym burmistrz dobrze wiedział, że tego dnia jest sesja - tłumaczy.

Jednak wyjście na sesję to jedno, a uczestniczenie w niej to drugie. Oto jak radny tłumaczy się ze swojej nieobecności. - Cały dzień źle się czułem. Jadąc na sesję, "wzięło mnie" mniej więcej na wysokości straży pożarnej. Grypa jelitowa, wie pan - opowiada. - Stwierdziłem, że w takim stanie nie dam rady. Zadzwoniłem do przewodniczącego, wyjaśniłem, dlaczego mnie nie będzie. Przyjął tę informację i usprawiedliwił moją nieobecność, co zresztą sam parafował. Czułem się źle, więc pojechałem do lekarza - tłumaczy.
Radny dodaje, że dziwnym zbiegiem okoliczności o całej sprawie burmistrz przypomniał sobie dopiero teraz, kiedy w gminie zaczęła krążyć plotka o rzekomym starcie A. Maćkowiaka w wyborach na fotel burmistrza. - Nie podjąłem jeszcze takiej decyzji - ucina.

Wróćmy jednak do środowego głosowania. Faktycznie, włodarz Szlichtyngowej otrzymał od rady zielone światło na zwolnienie swojego pracownika, ale w każdej chwili może się z tego pomysłu wycofać. - Nie wiem, jakie będzie stanowisko burmistrza - mówi A. Maćkowiak. - Do sądu pracy pójdę tylko wtedy, kiedy do ręki dostanę wypowiedzenie - deklaruje. - Przed głosowaniem podniosłem jeszcze taki argument: jeśli pracodawca podejmie decyzję o zwolnieniu pracownika, to według art. 109 kodeksu pracy na ukaranie ma trzy miesiące od danego zdarzenia - tłumaczy. Z prostego rachunku wynika więc, że skoro mówimy o zdarzeniu z początku czerwca, jest już dawno po terminie, który przewiduje kodeks.

Co na to burmistrz Szlichtyngowej? Tak jak ostatnio, nie udało nam się do niego dodzwonić. A próbowaliśmy wielokrotnie.

Do tematu wrócimy.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska