Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czekolada za pierwszą pensję

Beata Igielska
KRYSTYNA BLICHARZ Ma 77 lat. Jest wdową, ma czworo dzieci i siedmioro wnuków. Lubi podróże i rodzinne spotkania.
KRYSTYNA BLICHARZ Ma 77 lat. Jest wdową, ma czworo dzieci i siedmioro wnuków. Lubi podróże i rodzinne spotkania. fot. Beata Igielska
Rozmowa z Krystyną Blicharz, która od ponad pół wieku mieszka w Sulęcinie.

- Jak wyglądało pani dzieciństwo?

- Urodziłam się w Nowym Antoniewie koło Łodzi. Gdy wybuchła wojna, miałam 9 lat, ale do dziś pamiętam bombardowanie na początku września i Niemców otaczających wieś. Uciekliśmy kilka wiosek dalej i ukryliśmy się w stogach. Miałam piątkę rodzeństwa, najmłodsza siostra miała zaledwie rok. Rodzice zdążyli zabrać tylko koc i krowę. Wróciliśmy po kilku dniach i resztę wojny spędziliśmy we wsi. Wciąż jednak żyliśmy w strachu przed Niemcami. Kiedyś jeden z nich tak mocno mnie uderzył w twarz, że trwale uszkodził mi ucho. Koszmarem było też dla mnie kopanie okopów dla Niemców. Dwa tygodnie byłam poza domem i bałam się, że już nie wrócę.

- Jak trafiła pani do Lubuskiego?

- Po wojnie zachęcano do przyjazdu na tzw. ziemie odzyskane. Mieliśmy tylko cztery morgi ziemi, a podczas wojny mama urodziła jeszcze dwójkę rodzeństwa, więc rodzice postanowili szukać lepszej przyszłości. Tydzień jechaliśmy pociągiem. Najpierw trafiliśmy do Skwierzyny, a potem do Sokolej Dąbrowy koło Bledzewa. Tu rodzice znaleźli dom i zaczęli gospodarować. Gdy w latach 50. zaczęto łączyć gospodarstwa i zakładać kołchozy, bałam się, że będę musiała tam przymusowo pracować. Z kuzynką pojechałam szukać pracy w Sulęcinie.

- W mieście było łatwiej niż na wsi?

- Bywało różnie. Najpierw cały sezon pracowałam u ogrodnika. Z pierwszej skromnej pensji kupiłam rodzeństwu czekolady i z dumą przywiozłam je do domu. Potem było gorzej, bo ciężko pracowałam w Spółdzielni Rzemieślniczej przy cięciu drewna i produkcji skrzynek. Do dziś mam blizny na rękach. Z każdej pensji kupowałam jednak drobne upominki dla braci i sióstr. W 1955 r. wyszłam za mąż. Najpierw w małym pokoiku mieszkaliśmy z trójką dzieci, potem powoli zaczęliśmy się dorabiać. Nie było łatwo, ale nigdy nie narzekałam, bo największą radością była i jest dla mnie rodzina.

- Jak w latach 50. wyglądało miasto?

- W różnych miejscach leżały jeszcze powojenne gruzy, wiele domów było bardzo zaniedbanych, na ulicach brakowało oświetlenia. Dziś aż trudno uwierzyć w tamtą biedę.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska