- To było latem, dokładnie 26 lipca 1683 roku - rozpoczyna swą opowieść Grzegorz Wanatko z działu historycznego Muzeum Ziemi Lubuskiej. - Do miasta przyjechali werbownicy. Całe mieszczaństwo zwołano pod ratuszem i odczytano odezwę cesarską. Spośród każdych dwudziestu osób, jedna, która wyciągnęła pechowy los, była powołana do armii. Pozostałych dziewiętnaście miało wyposażyć wojaka w potrzebny rynsztunek. A to nie były wcale takie małe koszta, bo aż 24 talary!
W mieście zawrzało. Decyzja ta najmocniej uderzyła w sukienników. Bo, jak zaznacza G. Wanatko, w tym czasie stanowili oni jedną trzecią wszystkich mieszkańców (wśród 2.100 zielonogórzan było dokładnie 435 czeladników i 407 mistrzów).
- Trzeba dodać, że zaciąg rekrutów do armii to tylko iskra, od której zapaliła się cała beczka prochu… To była bezpośrednia przyczyną buntu - wyjaśnia kustosz. - Ale wrogie nastroje narastały już od dawna. W mieście często zdarzały się konflikty na tle narodowościowym i zawodowym. Bo wystarczy zauważyć, że mistrzami byli przeważnie Niemcy, a czeladnikami - Polacy.
Rewolucja wisiała w powietrzu. Kiedy na czeladników spadł jeszcze obowiązek służby wojennej, miarka się przebrała. Wielu mężczyzn jeszcze tej samej nocy uciekło z miasta.
- Granica przebiegała wówczas dość niedaleko - zauważa G. Wanatko. - Dlatego niektórzy zdecydowali się zasilić szeregi armii polskiej, udali się do Wschowy, gdzie akurat znajdował się polski punkt werbunkowy. Inni chcieli przeczekać akcję w pobliskich lasach…
Tę wielką ucieczkę uwiecznił artysta Jerzy Fedro w swoim cyklu zielonogórskich legend. Jego pracę można podziwiać na stałej ekspozycji w muzeum.
- Kiedy rozniosła się plotka, że werbownicy mają już komplet osób, uciekinierzy zdecydowali się na powrót. Bawili się w najlepsze w jednej z karczm, gdy nadszedł burmistrz Semler ze swoją świtą. Siłą wyważył drzwi i rozpętał piekło. Część sukienników znów uciekła, reszta trafiła do więzienia. Mistrzowie poważnie się zdenerwowali, bo nie miał już kto pracować - komentuje kustosz. - Poszli do burmistrza błagać o zwolnienie rannych i uwięzionych, ale oczywiście burmistrz się nie zgodził.
Konflikt wciąż narastał. Semler stał się niejako zakładnikiem sukienników i
prawdopodobnie zwrócił się z prośbą o pomoc do wyższej instancji. - Wkrótce wieść o niepokojących wydarzeniach w Zielonej Górze dotarła do Głogowa. Stąd, by zbadać sytuację, w otoczeniu stu piechurów przybyła specjalna komisja. Jednak sprytni zielonogórzanie zadbali o wystawny wikt i opierunek zarówno dla komisarzy, jak i zakwaterowanych żołnierzy. Wyrok nie mógł być inny, jak tylko… uwalniający pachołków - podsumowuje G. Wanatko.
Warto dodać, że poczet zielonogórskich giermków sukienniczych pod barwami polskiego wodza, Jana III Sobieskiego, odznaczył się dużą odwagą i walecznością.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?