Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesław Czernicki: - Jakby to było wczoraj

Marcin Łada 0 68 324 88 14 [email protected]
Czesław Czernicki. Zameldowany w Zielonej Górze, ale pochodzi z Ochli, gdzie tkwią jego korzenie. - To właśnie tam mieszka moja mama, która mimo swych 80 lat, jest moim najwierniejszym kibicem - przyznał z dumą. Pan Czesław ma w Ochli gospodarstwo, ostoję i miejsce najlepszego wypoczynku, w którym nie wypada zbyt głośno słuchać bluesa i warczeć motocyklami. Nazywa go „domkiem spokojnej starości”. Poza żużlem mąż, a także ojciec dwóch synów.
Czesław Czernicki. Zameldowany w Zielonej Górze, ale pochodzi z Ochli, gdzie tkwią jego korzenie. - To właśnie tam mieszka moja mama, która mimo swych 80 lat, jest moim najwierniejszym kibicem - przyznał z dumą. Pan Czesław ma w Ochli gospodarstwo, ostoję i miejsce najlepszego wypoczynku, w którym nie wypada zbyt głośno słuchać bluesa i warczeć motocyklami. Nazywa go „domkiem spokojnej starości”. Poza żużlem mąż, a także ojciec dwóch synów. fot. Tomasz Gawałkiewicz
Trener Unii Leszno Czesław Czernicki mówi o niepowodzeniu "Byków" i wspomina ostatni złoty medal wywalczony z zielonogórską drużyną.

- Dlaczego Falubaz i Unia Leszno nie spotkają się w wielkim finale ekstraligi?
- Bo taki jest regulamin. Wiadomo, że odpadliśmy w tych, powiedzmy, karkołomnych play offach. W ćwierćfinale mieliśmy o jedno zero za dużo.

- Ma pan sobie coś do zarzucenia?
- Podchodzę do swej pracy z pokorą i nie chciałbym być postrzegany jako bufon. Powiem jednak szczerze, że zrobiłem wszystko dla tej drużyny i nie mam sobie nic do zarzucenia.

- Czy słabsze wyniki dają panu poczucie silnej pozycji w klubie?
- Nie mnie to oceniać. Zapraszam do Leszna. Ja nie przyjeżdżam na jakieś piątkowe rekolekcje żużlowe. Spędzam tam praktycznie 97 procent tygodnia. Z najmłodszymi w szkółce, juniorami i drużyną...

- Czy złe relacje z teamem Kasprzaków miały wpływ na dyspozycję zespołu?
- To wydarzenie (ostra krytyka trenera ze strony Zenona Kasprzaka - dop. red.) miało miejsce dopiero po meczu z Włókniarzem w Częstochowie, kiedy odpadliśmy z walki o medale. Tej klasy zawodnik, który w 2007 roku i poprzednim sezonie ciągnął wynik, był jednym z czterech muszkieterów, nie może zaczynać od dwóch zer.

- Pana oponent Zenon Kasprzak "wysłał" pana do Zielonej Góry. To wróćmy razem...
- Wcale się nie wstydzę, że pochodzę z Zielonej Góry. Wiem i wielokrotnie to podkreślałem, komu zawdzięczam pozycję, jaką dziś zajmuję. Pan Kasprzak powinien mieć trochę pokory i szacunku do własnej osoby, teamu i do tego, co się robi w Zielonej Górze.

- 1991 rok, złoty medal dla Morawskiego. Jak pan to wspomina?
- Wszystko mam nagrane i czuję, jakby to było wczoraj. Mieliśmy wtedy trochę inny regulamin. Mecz rewanż i do końca jechało się każdy z każdym. Tytuł zapewniliśmy sobie już w Gorzowie, kiedy zremisowaliśmy po wspaniałym spotkaniu. Ostatni pojedynek odbył się u nas we wrześniu. Kibice stworzyli wspaniałą, wcale nie gorszą niż teraz, atmosferę. Jechaliśmy z ROW-em Rybnik i wygraliśmy 65:25. Chciałbym, żeby po tylu latach tytuł wrócił do Zielonej Góry.

- Zakładał pan przed sezonem taki wspaniały scenariusz?
- Końcówka 1990 roku wcale nas nie rozpieszczała. Mieliśmy kilka burzliwych spotkań z zawodnikami. Wszyscy skazywali nas na spadek do drugiej ligi. Bardzo mocno się wtedy zjednoczyliśmy, zaprosiłem do współpracy nieżyjącego już, wspaniałego człowieka - pana Tadeusza Tumiłowicza. Był mechanikiem kadry narodowej, a w latach 80. osiedlił się w Zielonej Górze. Mieliśmy problemy finansowe, które łączyły się z rewolucją techniczną. Nie stać nas było jeszcze na skompletowanie potrzebnej ilości sprzętu. Wchodziły wtedy nowe rozwiązania w jawach. Dzięki pomocy sponsorów dostaliśmy kilka silników i uspokoiła się wrzawa wokół klubu. Ostatni trening przed wyjazdem do Rzeszowa mieliśmy w deszczu i w tych trudnych warunkach zaczęło nam to wszystko pasować. Rywale byli bardzo pewni siebie, ale zwyciężyliśmy i baraż z WTS-em Wrocław okazał się formalnością. Stanowiliśmy monolit.

- I wtedy pojawił się słynny prezes Zbigniew Morawski...
- Rozmowy miały miejsce na przełomie lutego i marca 1991. Walczyłem o utrzymanie krajowego składu, gdzie niektórzy zawodnicy byli odsądzani od czci i wiary. Stanąłem za nimi murem, doszli Ivarssonowie, Lars Gunnestad, Jimmy Nilsen. Nie ukrywam, że był u nas na treningach także młodziutki Rune Holta. I wcale nie był to zaciąg z najwyższej półki. Pierwszy mecz w Lublinie przegraliśmy.

- Przełomowy moment?
- Wyjazd do Torunia. Wygraliśmy ten mecz dyplomatycznie. Wykryłem niuans techniczny, nieprawidłowy tłumik u Pera Jonssona. Kiedy wyjechał na tym motocyklu, zakwestionowałem go i punkty Pera zostały odjęte. Zawodnik i menedżer oferowali mi wtedy niezłą sumkę, żebym przymknął oko. Ale nie ze mną takie historie. Byłem i jestem lojalny w stosunku do pracodawcy i drużyny. Później okrzepliśmy, obok liderów ważne punkty zdobywała młodzież. Świetny sezon miał nieżyjący Andrzej Zarzecki.

- A kto wygra tym razem: Unibax czy Falubaz?
- Oceniam szanse pół na pół. Zielonogórzanie nie mogą popaść w samouwielbienie po meczu z rundy zasadniczej, kiedy roznieśli u siebie Unibax. To nie będzie ta sama drużyna. Muszą też przeanalizować spotkanie na Motoarenie. Geometria pozostała ta sama, ale jest troszkę inna nawierzchnia. Na kanwie ostatniego starcia torunian z Włókniarzem można wychwycić słabsze strony Unibaksu.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska