Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek, który uratował pałac i park w Zatoniu? - Jeden z wielu - odpowiada

Dariusz Chajewski
Dariusz Chajewski
Gdy zamienia się w przewodnika po królestwie Doroty Talleyrand często przywdziewa strój z epoki
Gdy zamienia się w przewodnika po królestwie Doroty Talleyrand często przywdziewa strój z epoki Michał Adamczewski
O parku w Zielonej Górze Zatoniu piszemy ostatnio często. Zgarnia jedną nagrodę za drugą. Jarosław Skorulski, człowiek, od którego to wszystko się zaczęło, otrzymał właśnie medal Gloria Artis. Jak sam mówi to odznaczenie dla całej armii ludzi.

Zatonie… To była miłość od pierwszego wejrzenia?

O nie. Wszystko rozpoczęło się w 1996 roku, gdy liceum, w którym uczyłem, odwiedził angielski historyk Anton Bantock , autor podręczników do historii Anglii, świetny rysownik, znawca architektury. Miał lekcje angielskiego w terenie. W wolnym czasie podróżowaliśmy po okolicy. Jednym z odwiedzanych miejsc było Zatonie i nagle on nie chciał stąd wyjechać. A ja przecież tutaj byłem wiele razy i nic porażającego tutaj nie znalazłem. Mój gość kolejny dzień spędził w bibliotece, a że znał siedem języków, był w stanie wycisnąć wszystko z dostępnych źródeł. Przekazał mi szczegóły, wymienił wielkie nazwiska, a ja poczułem… wstyd.

Zaczęło się od wstydu?

Z powodu, mojej, naszej niewiedzy. A przecież jestem historykiem. Na dodatek wkrótce otrzymałem prezent z Anglii. Akwarelę z ruinami pałacu Bantocka z dopiskiem „Musisz coś z tym zrobić”. I do tego całą furę informacji na temat Doroty de Talleyrand, Zatonia i jej związków z Wielką Brytanią… Akwarela zawisła na ścianie i kłuła mnie w oczy tak długo, dopóki czegoś nie zacząłem robić.

Sekrety pałacu księżnej Dino

Chwycił pan za piłę i łopatę?

Też. Zacząłem przyjeżdżać tutaj z uczniami na żywe lekcje historii. Czytaliśmy kroniki księżnej Dino i listy jej matki do księcia Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przy okazji oczyściliśmy z krzewów wnętrze ruiny, odgruzowaliśmy misę fontanny. Nie to jednak było najważniejsze. Oto uczniowie z tym miejscem zaczęli się identyfikować. Co przekonało mnie, że podziw i szacunek dla tego miejsca to nie tylko odczucie dwóch historyków, ale i młodzież jest głodna takich historii i miejsc, które pozwolą im się identyfikować z regionem, w którym się urodzili i żyją. Nikt z nich nawet nie pomyślał o tym, aby używać tu takich przymiotników jak „poniemieckie”, czy „obce”. To było już ich miejsce.

Koniec z toksycznymi stereotypami?

Tak, to odblokowało bardzo wiele zaciągniętych hamulców. Nie myślałem tymi kategoriami także, gdy wyprzedałem cały majątek po to, aby zamieszkać tuż obok pałacu. I pierwsze, co zauważyłem… Pałac i park topograficznie znajdowały się w centrum wsi, ale wieś odwracała się tyłem od tego miejsca, ludzie od niego uciekali.

Poznaj zakamarki pałacowego parku w Zatoniu

To też był wstyd?

Nie, raczej to była wstydliwa przestrzeń, rozsypujące się mury i dzikie wysypiska śmieci w chaszczach. Wspólnie musieliśmy się przekonać, że warto zwrócić się frontem do pałacu, parku, jak było to przez wieki. Ludzie oswajali się z tym, że właśnie to miejsce jest czymś, co nas wyróżnia, z którego powinniśmy być dumni. A wstyd? Cóż, z pałacowych cegieł powstało kilka stodół, w młodości wielu bawiło się, rzucając kamieniami do celu w sztukaterie… I nie krytykuję tego, gdyż takie też było przez lata stanowisko władz i przyzwolenie. Im szybciej zniknie to co poniemieckie, przestanie kłuć w oczy, tym szybciej poczujemy się u siebie.

Dziś jestem pod wrażeniem utożsamiania się zatonian z tym miejscem

.
To efekt pracy wielu osób. Nagle przestano mówić „ten pałac”, a mówi się „nasz pałac”, nie mówi się „ta księżna”, ale „nasza księżna”. Bo i trwało przez kilka lat pospolite ruszenie, systematycznie porządkowaliśmy park, ruiny pałacu, karczowaliśmy, wywoziliśmy ciężarówkami śmieci, odnajdywaliśmy ślady świetności. Dla mnie przełomem było to wszystko, co zadziało się wokół ruiny kościoła.

Tego obok parku?

Przez kilka dekad ruiny były siedzibą wielbicieli trunków niebanalnych. Gdy posprzątaliśmy teren, posialiśmy trawę , zgromadziliśmy pomniki z przykościelnego cmentarza, umówiliśmy się z proboszczem, że poprowadzi tutaj procesję Bożego Ciała i w ruinach stanie ołtarz… Nagle w to miejsce powróciło sacrum. Ludzie znów zaczęli się tutaj modlić, mówić o pierwszym patronie Dolnego Śląska i Zatonia, o św. Janie Chrzcicielu. A gdy jeszcze po którymś z plenerów stanęła tutaj rzeźba św. Jana… To zabrzmi patetycznie, ale ludzie odzyskali tradycję i cząstkę swojej tożsamości. To była już nasza wspólna tradycja.

Zwykle takie wsie, sypialnie pobliskich miast mają problem z identyfikacją i rozłamem między nowymi i starymi mieszkańcami.

Gdy w 2011 zakładaliśmy Stowarzyszenie „Nasze Zatonie” na pierwszym spotkaniu zdefiniowaliśmy je jako stowarzyszenia, które ma łączyć. Stąd nacisk na „nasze”. Bardzo nam zależało, aby nie powstało wrażenie, że przyjechały tu mądrale z miasta i się szarogęszą, że ci „nowi” mówią „starym” co jest dobre a co złe dla społeczności. Od dziesięciu lat stowarzyszenie łączy społeczność, jest lokomotywą tego, co się tutaj dzieje, to forum dyskusji w ważnych sprawach. Nie zawsze jesteśmy jednomyślni, sprzeczamy się, przedstawiamy swoje racje, ale w końcu znajdujemy wspólny mianownik.

Kiedy na scenę weszła Ona, księżna Dino? Nawet w salonie pana domu jej portret zajmuje honorowe miejsce.

Jest księżna, ale jest też książę Aleksander, Renata baronowa von Lancken-Wakenitz, ale i ściana poświęcona moim przodkom z Kresów. Bo na tym opierają się filary naszej tożsamości - skąd przychodzimy i gdzie żyjemy. Kim jesteśmy.

Duch księżnej Dino nad tym wszystkim się unosi. Ale to dama niejednoznaczna, kochanka wuja męża, która podobno była jego szpiegiem, obiekt plotek salonów całej ówczesnej Europy…

W zależności od tego, w którym miejscu Europy o księżnej rozmawiamy, okazuje się, że to całkiem inna osoba. W Anglii historycy podziwiają , w jaki sposób starała się przerzucić dyplomatyczny most nad Kanałem la Manche. Dla Francuzów to bohaterka kongresu wiedeńskiego, spadkobierczyni ogromnej fortuny Talleyranda i właścicielka wspaniałych pałaców. W Niemczech oceniają ją przez pryzmat związków z dworem królewskim i wpływową rodziną Radziwiłłów, którzy byli bardzo blisko Hohenzollernów. Natomiast tutaj… Zapracowała na swoją wyjątkową opinię tym wszystkim, co zrobiła dla księstwa żagańskiego i innych terenów, którymi władała. Bo była doskonałą gospodynią, starała się łagodzić zadawnione konflikty religijne, społeczne i narodowościowe. Zarówno ona, jak i jej syn Ludwik nie przywykli do niemal czołobitnego stosunku, jakim ich tutaj otaczano. W przeciwieństwie do Francji sporo było jeszcze tu reliktów feudalizmu, zwłaszcza w mentalności ludzi. Cóż, jednak ta różnorodność ocen księżnej stanowi o bogactwie tej postaci. Warto też podkreślić, że w Zatoniu i Żaganiu księżna Dorota spędziła ostatni etap swojego życia, który można by było nazwać po trosze odkupieniem po trosze odmienieniem. Nie tylko dlatego, że zwróciła się tak bardzo w stronę religii i filantropii. Tak bardzo skoncentrowała się na wychowaniu wnuków, jakby chciała zrekompensować to wszystko, co straciły jej dzieci w czasie, gdy nie miała dla nich czasu, brylując na europejskich salonach. Tutaj stworzyła również swój mały raj, jakże inny od tych francuskich. Park krajobrazowy, niemal naturalny, ze strumieniami, stawami, grupami drzew, łukowatymi ścieżkami i pięknymi osiami widokowymi. W ogrodach francuskich wszystko było wystudiowane, alejki pod kątem prostym, każdy listek musiał być przycięty. Wszystko tu na Dolnym Śląsku było inne. Taką księżną i jej dzieła nie tylko mieszkańcy podziwiali, ale i pokochali.

Gloria artis… Chwała sztuce. To, co się tutaj podziało, raczej kojarzy mi się z układaniem puzzli?

Ale to była i jest wspaniała przygoda, którą zawdzięczamy wielkim artystom. Pamiętam, gdy znaleźliśmy pierwszy obrazek przedstawiający kopiec z grotą i altaną. Później znaleziony kawałek betonu obracałem na wszystkie strony, zastanawiając się skąd go znam. Znałem, bo to był fragment repliki Dzika Kalidońskiego, którego przecież podziwiałem we Florencji. „Chłopiec z łabędziem” z fontanny? Okazało się, że w odlewni w Gliwicach nadal mają wzór tego XIX wiecznego odlewu… Jednak najważniejsze i najbardziej niezwykłe były spotkania z ludźmi. Pamiętam, jak w poszukiwaniu śladów swojej rodziny przyjechali krewniacy Renaty von Lancken-Wakenitz. Czternaście osób, luksusowy bus i pół godziny na zwiedzanie Zatonia… Obie strony były skrępowane. Oni obawiali się, że my myślimy, że są rewizjonistami, a my szukaliśmy w ich oczach śladów potępienia za stan, w jakim jest pałac. Gdy opowiedziałem im o ostatnich miesiącach życia baronowej Renaty przełomu 1945 i 46 roku, błąkającej się po wsi i żebrzącej u osiedleńców z Polski, wszyscy płakali. I nie było w tym obwiniania kogokolwiek, ale ludzki żal. I mogli postawić ostatnią kropkę w niedokończonej rodzinnej historii, podpisać fotografie w albumie. Kilka godzin rozmów ważnych dla obu stron, kilka łez i kilka słów, po których zmienili cały program wycieczki.

Wrócili tutaj?

Spotkałem się z nimi we Wrocławiu. Pokazałem im na zdjęciach to, co zmieniło się w ostatnich latach w Zatoniu. A w małym pudełeczku zawiozłem kryształek, fragment żyrandola, skorupę, pozostałość po miśnieńskiej porcelanie oraz okucie z mebla. Wszystko to wygrzebaliśmy podczas porządków. I powiedziałem, że te przedmioty z pewnością dotykała ich ciotka. I znów były łzy. Dla nich były to relikwie i miałem wrażenie, że przywiozłem im kryształowy żyrandol, miśnieński serwis i luksusowy mebel…

Zabezpieczoną ruiną pałacu, parkiem wszyscy się zachwycają. Dzieło życia?

Bez połączenia miasta z gminą, bez zaangażowania władz miasta i dużych środków nadal pewnie zbieralibyśmy śmieci, wycinali krzaki i marzyli, że kiedyś…. Osobiście nie mówię o Zatoniu nigdy w czasie dokonanym. Czy dzieło życia? Nic podobnego, widzę jeszcze, ile pracy przede mną. To tylko zamknięcie pewnego etapu, a mam zamiar żyć długo i szczęśliwie. I mam nadzieję, że nadal wokół siebie będę miał tych wszystkich mądrych, wspaniałych ludzi, którzy mi pomagają, uczą mnie i wyprowadzają z różnych ślepych uliczek, w które często się zapędzam. Bo te dzisiejsze zachwyty, oklaski i wyróżnienia należą się im wszystkim…

Gloria artis

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska