Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy Lechia ma 86 kibiców?

Andrzej Flügel 68 324 88 06 [email protected]
Lechia nie jest na topie, na stadionie pojawia się garstka kibiców. Może już niedługo fanów będzie więcej. Oby.
Lechia nie jest na topie, na stadionie pojawia się garstka kibiców. Może już niedługo fanów będzie więcej. Oby. Tomasz Gawałkiewicz
- Jeszcze nigdy w swojej historii stadion przy ulicy Sulechowskiej nie był tak pusty. To zdanie najczęściej słychać podczas meczów Lechii w Zielonej Górze. To miasto nigdy nie miało szczęścia do ,,kopanej". Ale tak źle jeszcze nie było. Dlaczego?

- Prowadzę mecze od 1971 roku - mówi spiker i współpracownik "GL" Andrzej Faltyński. - Ale czegoś takiego jeszcze nie było. Zastal, a potem Lechia grały w różnych ligach, najniżej w okręgowej, ale kilkuset ludzi zebrało się nawet jesienią podczas złej pogody. Jest coraz gorzej. Stąd zawsze mówię na początku meczu: witam tych nielicznych, ale najwierniejszych kibiców. Rzeczywiście została nas garstka.
]
To prawda. Nie ma sensu wspominać lat 70., które dla młodych Czytelników są niczym czasy przedpotopowe, ale warto wspomnieć, że w sezonie 1973/74, który ówczesny Zastal spędził w drugiej lidze mecze oglądało od ośmiu do 14 tysięcy widzów! Kiedy fani wychodzili ze stadionu praktycznie trzeba było wyłączyć ulicę Sulechowską z ruchu. Ale w czasach już bliższych, bo w 1995 r., czyli kiedy Lechia po 21 latach powróciła do drugiej ligi na inauguracyjny mecz z Szombierkami Bytom przyszło sześć tysięcy ludzi. W międzyczasie na meczach trzeciej ligi trzy, cztery tysiące fanów to nie było nic wyjątkowego.

Potem było już tylko gorzej. Najpierw liczono kibiców w tysiące, potem w setki, teraz już w dziesiątki. Co najciekawsze nie sprawdzają się żadne teorie. Jedna z nich mówi, że fani zrazili się kombinacjami, oszustwami w futbolu. I nie ma sensu zaprzeczać, że zielonogórski zespół był w tej sprawie czysty jak łza. Ale to były dawne czasy. Tamtych ludzi już nie ma, a trudno owe brzydkie sprawy łączyć z grającymi dziś w zespole młodymi zawodnikami.

Inna teoria głosiła, że jak zespół spisuje się słabo, to ludzie nie chodzą. Ale nawet jak Lechia - w czasach, kiedy trenerem był Marek Czerniawski - liderowała i została mistrzem jesieni w silnej ówczesnej trzeciej lidze liczba kibiców nie przekroczyła tysiąca. A wiosna poprzedniego roku? Juniorski zespół prowadzony przez Macieja Murawskiego był rewelacją drugiej rundy. O grze Lechii dyskutowano na ogólnopolskich forach kibiców. Tylko na mecze, które aż chciało się oglądać, przychodziło 300-400 widzów.

Ostatnia teoria głosi, że w miastach gdzie priorytetem jest inna popularna dyscyplina, kolejna nie da rady. W Winnym Grodzie numerem jeden jest żużel, więc futbol nie ma szans. Ale i ta teza ma dziury. Na przykład Raków Częstochowa, obojętnie na jakim szczeblu gra, ma swoich stałych fanów. A przecież Częstochowa to żużlowe miasto. Do sytuacji futbolu w Zielonej Górze nie pasuje żadna teoria.

Co ciekawe, miasto ma największą w Polsce amatorską ligę na otwartych boiskach. Ktoś obliczył, że gdyby połowa zawodników z popularnych "szóstek" zechciała przyjść na Lechię stadion inaczej by wyglądał. A rodzice i młodzi piłkarze trenujący w miejskich klubach? Gdyby oni też pofatygowali się w którąś sobotę nikt nie musiałby się wstydzić frekwencji. Dodajmy, że na ostatnim meczu Lechii z Górnikiem Wałbrzych na trybunach zasiadło 86 widzów i był to rekord in minus w naszych ligach centralnych.

Nie chodzą, ale interesują się futbolem. Dyskutują o nim, komentują. Nawet ten w wykonaniu Lechii. Tylko totalnie omijają stadion. To też chyba wynik tego, że Lechia w konfrontacji z potężnym Falubazem czy rosnącym w siłę Zastalem wygląda jak ubogi krewny z prowincji. Tam władza i oficjele grzeją się w ogniu sławy, wielkich widowisk, wyników. Tu władza szerokim łukiem omija piłkarski stadion. Z klubu wlokącego się w ogonie drugiej ligi najlepiej się pośmiać, a jako argument słabości naszego futbolu najlepiej wytoczyć właśnie Lechię. Jej puste trybuny, gnieżdżenie się w dole tabeli i ciągłe kłopoty.

Co ciekawe miarą siły sportowej miast i regionów jest właśnie futbol. W Zielonej Górze dokładnie odwrotnie. Dlaczego mieszkańcy miasta nawet w piękne majowe popołudnie nie pofatygują się na stadion i nie chcą oglądać swojej drużyny?

Były trener Maciej Murawski: - Przede wszystkim stadion. Na tym lekkoatletycznym nie da się oglądać spotkań. Gdyby był niewielki, piłkarski zadaszony i oświetlony obiekt to jestem pewien, że frekwencja byłaby znacznie większa. To nieprawda, że w Zielonej Górze ludzie nie interesują się futbolem. Wielu gra swoje mecze w okolicy, gdyby Lechia występowała o 19.00, jestem pewien, że przyszliby. Po drugie wielka konkurencja żużla i od niedawna koszykówki. Falubaz to klub, w którym robi się świetną marketingową robotę. Ale to jest do pogodzenia, bo przecież żużel ma mecze w niedzielę, a koszykówka gra głównie zimą. Wreszcie trzecia sprawa to zespół. Warto pomyśleć co zrobić, by można było stworzyć mocniejszą ekipę, zdolną do powalczenia o coś więcej.

Były piłkarz, trener i prezes Lechii Marek Czerniwski: - Uważam, że stadion przy ulicy Wrocławskiej powinien być używany przez żużlowców i piłkarzy. Druga sprawa. Mamy w mieście kilka klubów szkolących młodzież, ale nie ma naturalnej konsekwencji przechodzenia do zespołu seniorów. Piłkarze wychowani w mieście grają dla innych! To się przekłada na wyniki, a rezultaty na frekwencję. Obliczyłem niedawno, że z ludzi, którzy tu się uczyli futbolu można by zmontować zespół na miarę pierwszej ligi.

Były zawodnik, obecnie szkoleniowiec Tomasz Trubiłowicz: - Sam często zadaje sobie to pytanie. Problem jest złożony. Wydaje mi się, że mimo wszystko duże znaczenie ma fakt, że zespół od dawana, poza nielicznymi wyjątkami, ciągle jest w dole tabeli. Uważam, że to ma wpływ na niechęć do oglądania meczów, w których nasz zespół przegrywa. Także wpływ ma potęga żużla, który jest w Zielonej Górze numerem jeden. Staram się coś zmienić. Chcę mieć waleczny, ambitny zespół. Uważam, że to może przyciągnąć widzów. To być może będą drobne kroki, ale od czegoś trzeba zacząć.

Prezes klubu Jerzy Materna: - Po prostu chodzenie na futbol w Zielonej Górze nie było w dobrym tonie. Także pomoc futbolowi, zainteresowanie nim. A to się przekładało na frekwencję. No i sprawa stadionu. Na tym obecnym nie da się oglądać meczu. Kibic jest za daleko nie czuje piłki. Mamy plan by na obecnym ,,dołku" czyli boisku tyreningowym zbudować oświetlony i częściowo zadaszony obiekt z prawdziwego zdarzenia na 8-10 tysięcy ludzi. Gdyby miasto było tym zainteresowane można postarać się o fundusze unijne. To być może marzenia, ale one czasem się spełniają. Cały czas pracujemy nad poprawą wizerunku Lechii. Mamy młodych, ambitnych trenerów, wyszliśmy już praktycznie na zero, jeśli chodzi o długi. Wierzę, że w Zielonej Górze nadejdzie czas dla futbolu.

Cieszy optymizm. Może właśnie trzeba było dotknąć dna by się od niego odbić? Garstka kibiców, którzy nie patrząc na sytuację klubu przychodzi na mecze, także młodzi ludzie usiłujący organizować doping, czy ostatnio gimnazjaliści, którzy zaproponowali klubowi kilka akcji mających przyciągnąć ludzi są jakimś światełkiem w tunelu. Może uda się namówić zielonogórzan, żeby znów się im chciało chcieć chodzić na futbol? Oby stało się to jak najszybciej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska