Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy spółdzielnia wyrzuci tych ludzi po świętach z mieszkania?

Eugeniusz Kurzawa 68 324 88 54 [email protected]
- Boże, nikomu nie życzę takich świąt, człowiek nie może o niczym innym myśleć tylko, że nas wyrzucą - mówi Wiesława Puk; obok jej mąż Stanisław
- Boże, nikomu nie życzę takich świąt, człowiek nie może o niczym innym myśleć tylko, że nas wyrzucą - mówi Wiesława Puk; obok jej mąż Stanisław fot. Wojciech Waloch
Pukowie mają do 28 grudnia opuścić mieszkanie, które zajmują w spółdzielczym bloku w Bukowie (gm. Sulechów), gdyż skończyła się im umowa najmu. Jeśli nie, spółdzielnia obiecuje ich spakować i wywieźć rzeczy.

Krajobraz po PGR-ach

- Jeśli nas wyrzucą, to ja się chyba targnę na życie, już dwa razy próbowałem... - mówi Stanisław Puk, lokator spółdzielczego bloku nr 59A w Bukowie, w którym wraz z żoną miesza na 17 mkw. - Jestem na lekach antydepresyjnych, bo nie wytrzymuję nacisków spółdzielni mieszkaniowej.

- Też mało nie odjechałam, gdy przyszedł pan Rakoczy ze spółdzielni i kazał nam opuścić mieszkanie - dorzuca Wiesława Puk.

- Spółdzielnia czekała aż do teraz, że państwo Pukowie załatwią sprawę, choć data zakończenia umowy najmu lokalu minęła we wrześniu, a o terminie przypominaliśmy im od wiosny - wylicza Leszek Rakoczy, wiceprezes spółdzielni mieszkaniowej "z Kruszyny", jak się tutaj mówi. Po upadku PGR-ów i przejęciu ich majątków przez państwo, w Sulechowie przy ul. Kruszyna powstała spółdzielnia zarządzająca domami dawnych gospodarstw rolnych.

- Pracowałem w PGR-ze w Bukowie od 1980 r. - wspomina S. Puk. - Początkowo mieszkaliśmy w domku dwurodzinnym, w 1989 lub 90 przeszliśmy do bloku 61A na 54 mkw. własnościowego. Ale gdy wszystko zaczęło padać, żona straciła pracę, porobiły się takie długi, że baliśmy się, iż wylądujemy w wózkowni, jak nasi sąsiedzi, Kumkowie, o których pisaliście w "Gazecie Lubuskiej".

Była obietnica czy nie?

W bloku obok mieszka Czesław Grzeszyński, radny gminny. Od początku kłopotów Puków stara się im pomagać. Wspólnie więc ustalili, że trzeba sprzedać własnościowe.

- Dług był ponad 20 tys. zł, ale po sprzedaniu swego lokalu w 2006 r. państwo Pukowie uregulowali zaległości, a wtedy spółdzielnia wynajęła im na trzy lata kawalerkę w bloku 59A - wyjaśnia L. Rakoczy. - To był również test, czy będą w stanie regulować czynsz. I mieli też sobie czegoś poszukać...

Okazało się, iż małżeństwo przez trzy lata dawało sobie radę. Ona znalazła pracę, on ma rentę. Nie mieli w spółdzielni żadnych zaległości, ale nawet, jak podkreślają, chcą remontować mieszkanko. Liczyli, iż po trzech latach wynajmu będą mogli zostać w nim dłużej. Spółdzielnia uznała jednak, że powinni się wyprowadzić. Na to Pukowie przypominają słowa prezesa spółdzielni Kazimierza Rybaka, który obiecał im - jeśli przejdą "test" - przedłużenie umowy na czas nieokreślony i stały meldunek.

- Byłem przy tym, padła taka obietnica - potwierdza Grzeszyński. - Niestety, nie wzięliśmy jej na piśmie, potem prezes odszedł, a dziś spółdzielnia twierdzi, iż obietnicy nie było.

W "Kruszynie" widzą sprawę tak: wiadomo było, że 1 września br. skończy się Pukom umowa, więc już w marcu L. Rakoczy pojechał z informacją, że mają się szykować do wyprowadzki, gdyż lokal jest przeznaczony dla członka spółdzielni. - Ale oni powiedzieli, że chcą mieszkanie wykupić, tylko muszą mieć trochę czasu, żeby zebrać 20,4 tys. zł, gdyż taka była wycena rady nadzorczej - relacjonuje Rakoczy. - Przedłużono im nawet czas na pozbieranie pieniędzy aż do końca listopada. W międzyczasie pan Puk uznał, że może dać tylko 17 tys. zł, bo za tyle poszedł lokal w sąsiednim bloku.

Dostali ostateczny termin

- Nie mamy żadnych pieniędzy, w grę wchodzi jedynie kredyt, ale tylko wtedy, jeśli przedłużą mi umowę o pracę, która wygasa 31 grudnia - podaje pani Wiesława. - Dziś nie wiem jak będzie...

Zaczęły się przepychanki. Pukowie opowiadają, iż od początku grudnia Rakoczy przyjeżdża i straszy ich, że wprowadzi do mieszkania lokatora, a rzeczy spakuje i wywiezie do magazynu spółdzielni.

- Taki czyn, czyli wtargnięcie do mieszkania, podpadałby pod prokuratora - opiniuje sulechowska prawniczka biegła w sprawach mieszkaniowych i dodaje: - Nie można kogoś eksmitować bez wyroku sądowego.

Ów głos potwierdza Jan Rerus, prezes innej sulechowskiej spółdzielni mieszkaniowej. Jeśli "Kruszyna" chciałaby dokonać eksmisji Puków musi założyć sprawę w sądzie i uzyskać wyrok. Obecny prezes spółdzielni z Kruszyny, Stanisław Pietras, sugeruje, iż nie szykuje się eksmisja, tylko wyegzekwowanie umowy najmu, której nie chcą respektować Pukowie. Ale czy to oznacza, że można ich po prostu wywieźć? Znawcy prawa mieszkaniowego twierdzą, że nie.

Wiceprezes Rakoczy powiedział "GL", iż przygotował pismo, w którym wyznacza Pukom 28 grudnia, jako datę opuszczenia mieszkania. - Bo 4 stycznia wprowadza się nowy lokator - stwierdził.

- Trzymamy rękę na pulsie, powiadomiliśmy straż miejską - replikuje radny Grzeszyński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska